Mafia po olsztyńsku: Napady jak z gangsterskiego filmu
2018-01-12 20:00:44(ost. akt: 2018-01-12 10:42:18)
Piotr G., mieszkaniec olsztyńskiego Zatorza, nie miał nawet dwudziestu lat, ale i tak zarobił wyroków na resztę życia. Gdyby pozostał na wolności, na pewno zająłby wysokie miejsce w olsztyńskiej przestępczości zorganizowanej.
Piotr G., mieszkający na olsztyńskim Zatorzu, pierwszy swój „wielki skok” zaplanował ledwie kilkaset metrów od domu. Nie miał jeszcze 18 lat, kiedy 30 września 1994 roku napadł na kasjerkę szkoły handlowej. To był dzień wypłaty. Maria Z. ze szkolnym konserwatorem, jako ochroną, pojechała do banku po pensje dla pracowników, około ćwierć miliarda złotych (starych).
Bandyta niczego nie osiągnął, bo dzielna kasjerka, upadając, własnym ciałem przykryła torebkę z kasą. Huk wystrzału spowodował, że w szkolnych oknach pojawiło się mnóstwo gapiów i Piotr G. musiał się wycofać. Zatrzymany nie przyznawał się do niczego. Już w trakcie procesu przed Sądem Okręgowym w Olsztynie doprowadził do niebywałej sytuacji — jeden z siedzących w sali świadków, przesłuchany już wcześniej, nagle wstał i przyznał się, że to on był sprawcą napadu. To postawiło proces na głowie, bo ostatecznie nikt nie rozpoznał sprawcy. Kasjerka i jej kolega widzieli go przecież tylko w masce i nawet co do sylwetki nie byli pewni.
— Czy ktoś sobie wyobraża, co ja przeżywam siedząc niewinnie w areszcie? — miał tupet mówić Piotr G. skonsternowanemu sędziemu, który długo wahał się, czy może go wypuścić na wolność. Musiał to zrobić, gdy prokuratura wycofała zarzuty.
Dopiero potem wydało się, że sensacyjne przyznanie się świadka zostało wymuszone. To pokazuje, jakie możliwości miał już wówczas nastolatek. Kilkumiesięczny pobyt w areszcie jeszcze zwiększył jego rangę w przestępczym światku, dodatkowo przysporzył mu znajomości. Zaprzyjaźnił się na przykład z Janem P. (wtedy lat 24) z Suwałk. Między innymi z nim — korzystając z nieoczekiwanie odzyskanej wolności — między początkiem września a grudniem 1995 dokonał dwóch napadów jak z filmu.
Dopiero potem wydało się, że sensacyjne przyznanie się świadka zostało wymuszone. To pokazuje, jakie możliwości miał już wówczas nastolatek. Kilkumiesięczny pobyt w areszcie jeszcze zwiększył jego rangę w przestępczym światku, dodatkowo przysporzył mu znajomości. Zaprzyjaźnił się na przykład z Janem P. (wtedy lat 24) z Suwałk. Między innymi z nim — korzystając z nieoczekiwanie odzyskanej wolności — między początkiem września a grudniem 1995 dokonał dwóch napadów jak z filmu.
O wiele poważniejsze konsekwencje miał napad, do którego doszło w nocy 2 grudnia 1995 roku na kolonii w Międzylesiu pod Dobrym Miastem. Oprócz Piotra G. i Jana P. wziął w nim udział starszy od nich (rocznik 1964) Krzysztof P., który właśnie przebywał na niepowrocie z przepustki z więzienia, gdzie odsiadywał 15-letni wyrok za rozboje. Nie zamierzał wracać za kratki. Wraz z Janem P. i jakimiś dziewczynami wynajęli mieszkanie w bloku przy Dworcowej w Olsztynie i korzystali z życia. Jak gangsterzy z amerykańskich filmów stale nosili przy sobie broń — pistolety w gustownych kaburach na szelkach.
Do Międzylesia Krzysztof P. zabrał tetetkę. Ich celem była rodzina S. Mieszkali na odludziu, handlowali samochodami, cała okolica wiedziała też, że zawsze można u nich kupić wódkę. Poszła wiadomość, że jeden z braci S. dobrze sprzedał jakieś lepsze auto i ma w domu 200 milionów. Wszystko miało pójść gładko. Kiedy koło dziesiątej w nocy psy zaczęły szczekać, jeden z braci, Mirosław S., wyszedł zobaczyć, co się dzieje. Psy spuszczali na noc i nikt nie odważyłby się przy nich wejść na podwórze. Jak kto przychodził po wódkę, stał pod płotem i czekał. Tym razem jednak psy nagle umilkły, a przed Mirosławem S. nagle wyrosło trzech zamaskowanych mężczyzn.
Syn chwycił wtedy nóż, którym matka akurat szatkowała kapustę, i oganiając się trafił jednego z napastników, jak się okazało właśnie Piotra G.
— Zabij tego s... z nożem — zdążył krzyknąć raniony i wówczas Krzysztof P. zaczął strzelać.
Padło pięć strzałów. Mirosław S. został najpierw ranny w nogi, a później w brzuch („jakby ktoś rzucił we mnie sto kilogramów” — zeznawał potem). Roman S. dostał raz, ale prosto w serce, śmiertelnie. Młodszy syn, Jan S., który mieszkał na piętrze ze swoją konkubiną, gdy zbiegając ze schodów zobaczył co się dzieje, szarpiąc się z bandytami przede wszystkim starał się ściągnąć im kominiarkę. Z jednym mu się udało — łatwo rozpoznał potem Jana P. Widział jednak, że ojciec nie daje oznak życia, zrzucona ze schodów matka lamentuje, a ranny brat krwawiąc odczołguje się w kierunku włazu do piwnicy.
Wyskoczył więc przez okno myśląc, że poszczuje napastników psami. Te jednak były dziwnie ospałe, jakby coś im podano. Jeden wpadł nawet do domu, szczeknął groźnie, ale zaraz podkulił ogon i uciekł. W tej sytuacji Jan S. też postanowił uciekać. Strzelali za nim dwa razy, facet nie poczuł nawet, że jedna kula trafiła go w nogę. Wielkim susem przeskoczył płot i padł na skraju lasu, czekając, co będzie dalej.
Napastnicy mieli problem. Niby powinni szukać teraz owych 200 milionów, lecz raniony w pierś młody Piotr G. czuł się coraz gorzej. I tak miał dużo szczęścia, bo w momencie ciosu nóż do szatkowania kapusty wygiął się na żebrach jak sprężyna i rana była dość płytka. Ale krew się lała, a jeden z napadniętych uciekł i pewnie sprowadziłby policję. Uznali więc, że lepiej będzie, jak prędko się ulotnią. Piotra G. opatrywali najpierw w jakimiś domku w Barczewku, a potem wywieźli do Suwałk, gdzie troskliwie opiekowały się nim związane z bandą dziewczyny.
Kiedy dziesięć dni po napadzie Piotr G. został zatrzymany, znów do niczego się nie przyznawał, znów nawet znalazł „świadka”, który zeznał, że ranił go w trakcie bójki w tym samym czasie, ale w innym miejscu i z zupełnie innego powodu. Ostatecznie twierdził, że pobił się z „jakimiś chamem na wsi”. Jan P. wolał nie czekać na policję, z podrobionymi dokumentami próbował wydostać się za granicę.
Kiedy dziesięć dni po napadzie Piotr G. został zatrzymany, znów do niczego się nie przyznawał, znów nawet znalazł „świadka”, który zeznał, że ranił go w trakcie bójki w tym samym czasie, ale w innym miejscu i z zupełnie innego powodu. Ostatecznie twierdził, że pobił się z „jakimiś chamem na wsi”. Jan P. wolał nie czekać na policję, z podrobionymi dokumentami próbował wydostać się za granicę.
Proces w tej sprawie przed Sądem Okręgowym w Olsztynie zakończył się 16 czerwca 1998 roku wyrokiem po 25 lat więzienia dla wszystkich trzech oskarżonych. Jeden z nich, Jan P. już nie żyje, cierpiał na jakąś chorobę naczyń krwionośnych. Piotr G. najpierw odwoływał się do wszystkich możliwych instancji, a w 2013 roku występował nawet do Sądu Najwyższego o wznowienie postępowania. Jego obrońca oparł się na wyroku Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu, który w kilku przypadkach miał wątpliwość, czy stosowana w naszych sądach zasada, że na rozprawę apelacyjną oskarżonych z reguły się nie doprowadza, nie stanowi naruszenia Konwencji o Ochronie Praw Człowieka i Podstawowych Wolności. Tym razem precedensu nie było, a Piotr G. — dziś świeżo po czterdziestce — normalnym już trybem ubiega się o warunkowe przedterminowe zwolnienie.
Nie wiadomo, czy nastoletni przestępca miał poparcie starszych kolegów. Jedyny ślad to Janusz L., który podwoził do Olsztynka uczestników napadu na niemieckich turystów. Ten był powiązany z gangiem Krzysztofa R. i Grzegorza M. „Marchewy”, którzy w połowie lat 90. rządzili bandyckim Olsztynem. A może tak się im tylko zdawało, bo młodzi nie spali. Spotkali się w klubie „Joker”, ćwiczyli w siłowni za Uranią, gra szła o coraz większe pieniądze.
O tym w kolejnym odcinku „Mafii po olsztyńsku”.
bs
Komentarze (38) pokaż wszystkie komentarze w serwisie
Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.
Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych
Zaloguj się lub wejdź przez
www #2440480 | 37.47.*.* 14 lut 2018 22:46
On mieszkał kolo mnie,widywalam go jako dziecko na podwórku,zawsze był jakiś dziwny dla mnie,matka pijaczka to co się dziwić,meta jakich malo na Chopina,
Ocena komentarza: poniżej poziomu (-5) odpowiedz na ten komentarz
KAMIL #2423436 | 37.47.*.* 22 sty 2018 12:16
Och pamiętam lata 80 wychowałem się na zatorzu wtedy się działo szkoda że już tak nie jest wtedy każdy się znał i nic mu nie groziło wtedy Zatorze było najgroźniejszych osiedle w Olsztynie
Ocena komentarza: warty uwagi (1) odpowiedz na ten komentarz
A dla mnie #2420605 | 91.233.*.* 18 sty 2018 12:37
A dla mnie te historie niczym innym nie pachną jak tzw "robotą operacyjną" W jezyku słuzb specjalnych nazywa się to tworzeniem legendy dla informatora. informatorzy ( potocznie kapusie) zwłaszcza do spraw większego kalibru sa werbowani ze srodowiska przestępczego. Wtedy tworzy się im legende "niesamowitych cwaniaków' ,na których "nie ma silnych" i "nie ma sprzytnych", wycisz się w rózny sposób ich sprawki i puszcza w grupy gdzie cieszą się dużym poważaniem a zarazem rozpracowuja ich. Korzyść obopulna -policja ma wyniki i rozwala nierzadko groźne grupy a koles ma darowane swoje wybryki i przy okazji pozbywa się konkurenxji. te takie :filmowe" wywijanie się z odpowiedzialności na sprawach to po prostu pachnie mi dobrą robotą operacyjną wyższego rzędu.
Ocena komentarza: warty uwagi (2) odpowiedz na ten komentarz
he he #2420079 | 31.0.*.* 17 sty 2018 16:59
haha mafia po olsztynsku ,niania po olsztynsku http://olsztyn.wm.pl/174510,Superniania- po-olsztynsku-kradla-bo-malo-jej-placili .html#axzz54SSU41Zx same szychy nie pogadasz....
Ocena komentarza: poniżej poziomu (-1) odpowiedz na ten komentarz
gdzie można kupić #2419607 | 46.76.*.* 17 sty 2018 08:11
gnata ?
odpowiedz na ten komentarz pokaż odpowiedzi (2)