Łukasz Jakóbiak: Wiem, jak trudno żyć z brakiem chęci do życia [WYWIAD]

2017-10-09 20:00:45(ost. akt: 2017-11-11 09:30:15)
Łukasz Jakóbiak

Łukasz Jakóbiak

Autor zdjęcia: archiwum prywatne

Dla niego nie ma rzeczy niemożliwych. Jak coś postanowi, to prędzej czy później tego dokona. Talk show w kawalerce? Żaden problem. Prowadzi też szkolenia motywacyjne. W listopadzie na I Warmińsko-Mazurskim Kongresie Przyszłości wystąpi z wykładem „Znajdź siłę”. Z Łukaszem Jakóbiakiem rozmawia Mateusz Przyborowski
— Na pierwszym Warmińsko-Mazurskim Kongresie Przyszłości, który 16 listopada odbędzie się w Olsztynie, zaprezentuje pan wykład „Znajdź siłę”. O czym dokładnie będzie pan mówił?
— Jest to wykład, który pokazuje, jak wytrwałość i odpowiednie nastawienie pozwalają polepszyć nasze jutro. Przytaczam w nim autorskie historie, które pokazują, że warto marzyć i nie bać się realizować nawet najbardziej szalonych i odważnych pomysłów. Uczy, co powinniśmy zrobić, aby zacząć działać, jak działanie może stać się nawykiem, dlaczego nie działamy, dlaczego rezygnujemy z celu, jak zdobyć motywację i co zrobić w chwili, gdy ją tracimy. Na czynniki pierwsze rozkładam motywację, którą jestem zafascynowany od kilku lat. Wykład jest dodatkowo urozmaicony zdjęciami i materiałami wideo dokumentującymi różne moje historie. Mam nadzieję, że uczestnicy na nowo spojrzą na swoją przyszłość.

— Pierwszy raz będzie pan w Olsztynie?
— Miałem w Olsztynie wiele wykładów, w tym i swój autorski projekt pod hasłem 20wykladow.pl.
Rezerwacje na Kongres:

www.kongresprzyszlosci.pl

— Skąd wziął się pomysł, by prowadzić szkolenia i wykłady motywacyjne?
— Brak motywacji to problem bardzo wielu osób. Mnie też spotkał, uczyłem się jednak, jak sobie z nim radzić. Wiem, jak trudno żyć z brakiem chęci do życia. Na swoich wykładach przedstawiam sto procent autorskich przykładów, nie wiedzę książkową, bo taką słuchacze mogą pozyskać sami. Chcę dawać ludziom dowody, które poprawią ich standard życia. Powinniśmy więcej czasu poświęcać obsłudze naszego mózgu. Świadomość nas samych jest bardzo istotna.

— Ile miał pan pomysłów na siebie?
— Od początku wiedziałem, że musi to być coś, co będzie sprawiało mi przyjemność. To banał, ale jednak wiele osób nadal zgadza się na bycie w miejscu, w którym nie chce być. Internetowy talk show „20m2” nagrywany w kawalerce i wykłady motywacyjne — to jest mój świat. Co nie znaczy, że nie poszukuję kolejnych przygód. Aktualnie zafascynowały mnie rozmowy z osobami starszymi w domach opieki.

— Od zawsze znajdował pan w sobie motywację do działania?
— Zawsze miałem z nią problem i każdego dnia staram się, aby ona się pojawiła. Z tego powodu zająłem się motywacją, aby wiedzieć, skąd się bierze i dlaczego jej nie ma. Jest coś takiego, co można nazwać instrukcją własnej osoby. Wystarczy obserwować swoje emocje i zastanowić się, skąd się biorą. Jak pojawi się motywacja, pomyślmy skąd. Następnie wykorzystajmy tę wiedzę.

— Jednak wielu nie potrafi odnaleźć w sobie siły...
— Może nie chcą, może tak im lepiej, może to wymówka. Każdy przypadek raczej wymaga odrębnego podejścia. Polecam książki psychologiczne, wykłady, szkolenia. Wszystko jest dostępne za darmo, w sieci.

— Ale co zrobić, gdy nam się nic nie chce? Gdy nie chce nam się działać, gdy ogarnia nas marazm i znużenie?
— Uśmiechać się, zacząć biegać, chodzić na cross fit lub uprawiać inny sport. Do tego otaczać się ludźmi, którzy mają wiedzę i mogą nam pomóc. Można też iść do psychologa, zacząć medytować. Sposobów jest naprawdę dużo!

— Zawsze chciał pan być sławny?
— Bycie sławnym dla samej sławy nie jest niczym dobrym. Chciałem być po prostu szczęśliwy, realizować się. Popularność pomaga mi oczywiście w realizowaniu kolejnych projektów.

— Prowadzi pan w internecie popularny program „20m2 Łukasza”. Kiedy uznał pan, że zrobi swój prywatny show i dlaczego akurat taki?
— Pomysł powstał w 2012 roku. Chciałem zrealizować swoje marzenia i robić to, co lubię. Mniej więcej dwa tygodnie od momentu wymyślenia mojego programu nagrywałem już pierwszy odcinek. Szybko poszło.

— Wielokrotnie starał się pan o angaż w różnych redakcjach, ale bezskutecznie. Wszędzie odsyłali pana z kwitkiem.
— Tak, w dużej mierze właśnie z tego powodu zrobiłem swój własny talk show. Nie miałem bowiem możliwości zaprezentowania swojej osoby. Redakcje, do których się zgłaszałem, były wyjątkowo oporne, ale teraz ― mówiąc zupełnie szczerze ― bardzo im za to dziękuję. Pomyślałem, że może i nie stać mnie na wynajęcie studia i kupno kamery, ale mogę nagrywać w kawalerce za pomocą zwykłych telefonów! Jako kanał dystrybucji wybrałem YouTube i był to strzał w dziesiątkę.

— Pana „studio” wygląda dość skromnie, co, moim zdaniem, jest zaletą. Czy trudno było, zwłaszcza na początku, namówić Polaków znanych z pierwszych stron gazet do wizyty w takim lokum?
— Muszę przyznać, że wszystkich to zaskakuje, ale namawianie nie jest nadzwyczaj trudne. Namiary do większości moich gości i ich agentów są w internecie i bardzo łatwo można je znaleźć. Po emisji kilku odcinków poszło jeszcze szybciej, a po nominacji do najważniejszej nagrody telewizyjnej, czyli Wiktorów, jeszcze szybciej.

— Ale oczywiście są osoby, które odmawiają udziału w pana programie.
― Tak i mają do tego pełne prawo. Są też takie, które odmówiły, ale za jakiś czas i tak do mnie wracały. Ale to dokładnie tak, jak i ja nie wchodzę we wszystkie projekty, ponieważ czasami do nich po prostu nie pasuję. Na tym polu jestem jednak bardzo wyrozumiały.

— Nie wszyscy jednak przepadają za pana niecodziennym programem. Swego czasu na facebookowym profilu na głównym zdjęciu ironicznie wkleił pan krytyczne hasła od tak zwanych hejterów. Naprawdę aż tak bardzo ma pan ich gdzieś i nigdy żadna opinia pana nie zabolała?
— Pewnie, że kiedyś to bolało, ale teraz nic mnie już nie rusza. Są to zwykle ludzie zazdrośni, zakompleksieni, o małej wiedzy na dany temat. Dyskusja z nimi kończy się ich ucieczką. Bo nie mają argumentów.


— Zmieńmy nieco temat. Nie każdy bowiem wie, że zagrał pan epizod w filmie „Cudzoziemiec” z 2003 roku ze Stevenem Seagalem. Został pan nawet wymieniony w napisach końcowych! Jak trafił pan na plan?
― To rzeczywiście była ciekawa historia. Pod hotelem Sheraton spotkałem Stevena Seagala i producenta jego filmu. Zapytałem, czy będę mógł statystować w jego produkcji. Minął rok i zaproszono mnie na plan. Reżyser zobaczył mnie i stwierdził, że da mi epizod bezpośrednio z samym Seagalem. Widzi pan, ja tylko zapytałem, a ludzie boją się to zwykle zrobić. Mnie to nic nie kosztowało. Nie powinniśmy bać się wyzwań. Bać można się wtedy, kiedy ktoś chce nas skrzywdzić.

— Stwierdzam, że jest pan bardzo kapryśny!
— Nie widzę w tym kaprysów (śmiech). To przygody, które dają mi przyjemne chwile i wspomnienia.

— Warto marzyć, bo...
— ...jak się nie ruszymy z miejsca to jest to jedyna rzecz, jaka nam pozostanie.

— Chyba bardzo lubi pan swoje życie?
— Z dnia na dzień coraz bardziej. Czasami zatrzymuję się i dziękuję za to, co mam. A zatem ― dziękuję!