Teksty piszą dla mnie najlepsi

2017-09-27 16:18:39(ost. akt: 2017-09-27 16:45:07)
Marta Andrzejczyk

Marta Andrzejczyk

Autor zdjęcia: Przemysław Getka

Z Martą Andrzejczyk, wokalistką i aktorką, ambasadorką kampani Lubię polski, rozmawia Hanna Łozowska
— Jak brzmi język Polaków w uszach wokalistki, absolwentki Studium Aktorskiego?
 — Bardziej adeptki Olsztyńskiego Teatru Rapsodycznego i aktorki Białego Teatru, gdzie hołdowaliśmy i nadal hołdujemy idei Mieczysława Kotlarczyka, gdzie słowo stawiane jest na pierwszym miejscu, jest punktem wyjścia do budowania sytuacji, obrazu, pieśni. Język Polaków brzmi intrygująco, dumnie, wyraziście. Acz ostatnio kocham się w języku gaelickim, a nawet angielskim z naleciałościami gaelickiego.

― Czego szuka pani w literaturze: uczuć, jakiego języka? A może inspiracji scenicznej?
 — Szukam prawdy, prawdy o sobie, o sytuacjach, które mnie spotykają, dotykają, o ludziach, historii. Kocham się w biografiach, w literaturze faktu. Może to małe zboczenie związane z moim zamiłowaniem do formy monodramu.

 — W wywiadzie dla „Gazety Olsztyńskiej” z 2013 roku powiedziała pani, że jest kobietą czasownikiem. I tu padają bezokoliczniki: „robić”, „chcieć”, „działać”, „tworzyć”, „dotykać”, „wąchać”, „inspirować”... To aktualne słowa?
— Nadal bardzo aktualne. Chęć chcenia jest dla mnie bardzo ważna, stała się częścią mnie, jest moim mottem życiowym. Odmieniam się czasami przez liczby i rodzaje, a czasem jestem nieodmienna, jednak nieustannie wspieram w sobie to, by chciało mi się chcieć żyć, tworzyć, śpiewać, rozmawiać z ludźmi itp.

— Ta wyliczanka kończy się na inspirowaniu. Kto panią inspiruje językowo?
— Miłością do słowa zainspirowały mnie moja pierwsza mistrzyni mowy, nieżyjąca Krystyna Spikert i nasza olsztyńska eurytmistka Maria Jenny Burniewicz. Dzięki Jenny i eurytmii spotkałam się z pojęciem kształtowania mowy. Miałam wtedy może dwadzieścia lat i chciałam nauczyć się śpiewać. A zaczęłam zajmować się słowem, jego strukturą, budową, znaczeniem i interpretacją. Dzięki Krysi pokochałam naszych mistrzów słowa od Słowackiego i Mickiewicza po Wiesława Komasę, Irenę Jun, Teresę Budzisz-Krzyżanowską i poetów. W wielu poetach kocham się na zabój.
 

— Pytam o to, bo kiedyś podkreślała pani, że czuje się mocna w interpretowaniu: „Lubię mówić słowami innych”.
— Niektórzy są mocni, dobrzy, a nawet doskonali w tworzeniu muzyki, tak jak mój kolega Piotr Banaszek, jeszcze inni są świetnymi autorami. Aktorami są tacy, którzy, tak jak ja, kochają interpretacje. Ja uwielbiam interpretować, wcielać się, zakradać się w czyjeś życia, „rozkminiać” relacje międzyludzkie i pokazywać je na scenie. Jestem takim „head and shoulders” — dwa, a nawet trzy w jednym.
Nadal mówię słowami poetów, zresztą nie mam się czego wstydzić, bowiem piszą „dla mnie” najlepsi: Rainer Maria Rilke, Halina Poświatowska, Roman Brandstaetter, Karol Wojtyła, Jan Twardowski i wielu innych.

— Co chciałaby pani powiedzieć ze sceny dziś? Jakich słów, utworów, by pani użyła, do jakich twórców sięgnęła?

— W Olsztynie ze sceny 22 października będę mówiła słowami francuskich twórców, przede wszystkim Jacquesa Brela, Dalidy, Edith Piaf. Będę mówiła o miłości, o przemijaniu. Niesamowite też jest to, że nic się nie zmienia, że wszystko zatacza magiczne koło. Tego dnia zaprezentuję piosenkę Jacquesa Brela w tłumaczeniu Jerzego Menela, która mówi między innymi o wojnach, o homofobii, o nienawiści... czyli wszystkim tym, co w obecnych czasach nas dotyka i porusza zupełnie tak samo jak pół wieku temu.