Kryminalny PRL: Śmiertelna wojna na Śniardwach
2017-07-07 20:25:50(ost. akt: 2017-07-07 20:04:46)
35 lat temu bracia Sz. wypowiedzieli prywatną wojnę kłusownikom na Śniardwach. Zabierali im sprzęt, topili łódki, aż w końcu polała się krew. Rybacy mieli proces o zabójstwo, ostatecznie wyszli jednak z sądu z podniesioną głową.
Północy brzeg Śniardw w okolicach Dziubiel, 21 września 1982 roku. Ciemno zaczęło się robić już po siódmej wieczorem, wiatr naganiał spore fale. Janusz Sz. schowany w trzcinach pilnował głębinowych żaków na węgorze. Którąś noc z rzędu. Po zmierzchu miał dołączyć do niego brat bliźniak Eugeniusz Sz. Wiedzieli, że może być gorąco. Wojna z kłusownikami, którą od dawna prowadzili, pod koniec lata osiągała zawsze apogeum.
Złodzieje wybierali im ryby, cięli sieci. W żywe oczy kpili z rybaków, pokazywali im wała, kazali całować się w d... i uciekali, bo motorówki mieli zwykle szybsze. Zawodowym rybakom na Śniardwach szczególnie dawała się we znaki taka czerwona motorówka. Miała silnik z wartburga i podobno rozpędzała się do 60 kilometrów na godzinę. Ale tym razem i rybacy zabrali na noc motorówkę z silnikiem wartburga, najszybszą w całym rybnym pegeerze. Na pokładzie mieli poniemiecki bagnet i pistolet sygnałowy z przerobioną, nafaszerowaną kulkami łożyskowymi amunicją.
Ich przeciwnikami w czerwonej motorówce byli bracia Jan i Sławomir Cz. Tego dnia wypłynęli z Pisza przed zmierzchem z zamiarem postawienia sznurów na węgorze. Za Czarcią Wyspą wzięli kurs prosto na Dziubele i kilkaset metrów od brzegu zastawili pułapki. Dobili do trzcin, na wszelki wypadek ustawiając łódkę dziobem do jeziora. Mieli zamiar czekać do świtu. Zwrócili oczywiście uwagę na pale zdradzające rybackie sieci. Ale woleli się upewnić.
Jan Cz. z lornetką w ręku wyszedł na skarpę, żeby zlustrować okolicę. Z ośrodka warszawskiego SPEC w Dziubielach wypłynęła wolno motorówka, przez łąkę szedł jakiś człowiek. „To niegroźne, widocznie jakiś wędkarz”, relacjonował bratu Jan Cz. Dobrze ukrytych rybaków nie dostrzegł. Jan Cz. wrócił na motorówkę, razem z bratem powoli zaczynali szykować się do snu, musieli poczekać do świtu. Rybacy postanowili ich zaskoczyć.
Do czerwonej motorówki skradali się trzcinami. Eugeniusz Sz. miał sygnałówkę, jego brat Janusz bagnet za cholewą. Słyszeli rozmawiających kłusowników. Opowiadali sobie właśnie, jak poprzedniej nocy opróżnili rybackie sieci w pobliżu Popielna. — I tu możemy się jeszcze przy okazji obłowić — mówili.
Rybacy, bracia bliźniacy, w wojsku służyli w czerwonych beretach, więc znali się na robocie. Starali się być cicho do samego końca, lecz kilka metrów do łódki kłusowników ich obecność zdradził szum rozgarnianych trzcin. Widząc, że zostali dostrzeżeni, Eugeniusz Sz. strzelił na postrach z rakietnicy, a doskoczywszy do łódki, kolbą pistoletu walnął w głowę Jana Cz. W tym czasie Janusz Sz. szamotał się z próbującym odganiać się wiosłem Sławomirem Cz. Kłusownicy mieli przewagę pozycyjną, siedzieli w łódce, gdy rybacy po pas byli w wodzie, w dodatku dno w tym miejscu było bardzo grząskie. Janusz Sz. wyciągnął wtedy bagnet, dźgał kłusownika po rękach, sięgnął też wyżej.
Rybacy, bracia bliźniacy, w wojsku służyli w czerwonych beretach, więc znali się na robocie. Starali się być cicho do samego końca, lecz kilka metrów do łódki kłusowników ich obecność zdradził szum rozgarnianych trzcin. Widząc, że zostali dostrzeżeni, Eugeniusz Sz. strzelił na postrach z rakietnicy, a doskoczywszy do łódki, kolbą pistoletu walnął w głowę Jana Cz. W tym czasie Janusz Sz. szamotał się z próbującym odganiać się wiosłem Sławomirem Cz. Kłusownicy mieli przewagę pozycyjną, siedzieli w łódce, gdy rybacy po pas byli w wodzie, w dodatku dno w tym miejscu było bardzo grząskie. Janusz Sz. wyciągnął wtedy bagnet, dźgał kłusownika po rękach, sięgnął też wyżej.
Wszystko działo się błyskawicznie. Skończyło się tak, że Sławomir Cz. przekręcił kluczyk w stacyjce i czerwona motorówka wyskoczyła z trzcin na jezioro.
Kłusownik jeszcze przez chwilę trzymał kierownicę, lecz zaraz głowa mu opadła. Jan Cz. nie wiedział co się dzieje, zaczął brata cucić wodą, a gdy spostrzegł, że nie oddycha, próbował mu robić sztuczne oddychanie i masaż serca. Musiał zauważyć ranę w piersi (biegli orzekli potem, że trafiony bagnetem w samo serce Sławomir Cz. mógł żyć maksymalnie 3 minuty), lecz wpadł w taką panikę, że nie za bardzo wiedział, co robić. Po prostu skierował łódkę w kierunku najbliższych widocznych świateł.
Kłusownik jeszcze przez chwilę trzymał kierownicę, lecz zaraz głowa mu opadła. Jan Cz. nie wiedział co się dzieje, zaczął brata cucić wodą, a gdy spostrzegł, że nie oddycha, próbował mu robić sztuczne oddychanie i masaż serca. Musiał zauważyć ranę w piersi (biegli orzekli potem, że trafiony bagnetem w samo serce Sławomir Cz. mógł żyć maksymalnie 3 minuty), lecz wpadł w taką panikę, że nie za bardzo wiedział, co robić. Po prostu skierował łódkę w kierunku najbliższych widocznych świateł.
Dotarł do brzegu gdzieś na wysokości Okartowa, bezskutecznie szukał też pomocy u jakiejś kobiety w Kwiku. W końcu po ciemku pomylił na jeziorze kierunki stron świata. Myślał, że płynie do Pisza, a płynął w kierunku Mikołajek. Na przesmyku w Popielnie wbił się w nieoświetlone betonowe nabrzeże z takim impetem, że aż go wyrzuciło na brzeg. O godzinie 22.15 posterunek MO w Rucianem-Nidzie otrzymał wezwanie do wypadku motorówki. Jan Cz., skołowany i niepotrafiący wytłumaczyć, co robił nocą na Śniardwach i co się stało bratu, został zatrzymany.
Można było się domyślić, że bracia Cz. byli kłusownikami, ich „wypadku” i śmierci Sławomira Cz. milicja nie od razu jednak wiązała z rybakami. Ci też nie zdawali sobie sprawy z prawdziwych skutków swojej zasadzki, coś jednak chyba czuli, bo Janusz Sz. cisnął swój bagnet do wody. Na razie bracia poszli na herbatę do stróża ośrodka w Dziubielach, potem już motorówką, niewykluczone, że w mroku nocy mijali się z błądzącą po Śniardwach motorówką z Pisza, podpłynęli do swojego kolegi, który tej nocy pilnował rybackich sieci w okolicach Pieńkowa. Nic nie mówili o bitwie z kłusownikami. Następnego dnia zdążyli jeszcze opróżnić zastawione pod Dziubielami żaki. Było w nich 270 kilo węgorza. O tę stawkę, o jaką toczyła się śmiertelna gra.
Eugeniusz i Janusz Sz. prowadzili ją do dłuższego czasu. I przegrywali. Jak kogoś złapali (obaj mieli papiery honorowych strażników rybackich i mogli to robić, choć oczywiście bez użycia jakiejkolwiek broni), niewiele to dawało. Nawet jeśli sprawa trafiła do kolegium czy sądu, kary dla kłusowników były symboliczne. W dodatku zeznania, konfrontacje, rozprawy odrywały rybaków od roboty, a ich zarobki ściśle zależały od tego, co złowili. Mieli tego dość.
Więc jak złapali kłusownika, rozprawiali się z nim po swojemu, zabierali mu sprzęt, topili łódkę. Gdy napotykali na opór, potrafili użyć siły. Mieli nawet sprawę prokuratorską, bo komuś przy takiej okazji złamali nos i szczękę. Ta sprawa została akurat umorzona, dyrektor PGRyb. został jednak zobowiązany do przeprowadzenia z rybakami rozmowy wychowawczej. Ci jednak nie zmienili swojej taktyki. — Postanowiliśmy sami zwalczać kłusownictwo na wodach państwowych, rybacy nie mieli sił i nerwów do wypływania na jezioro — wyjaśniał potem Janusz Sz. w olsztyńskim sądzie.
On został oskarżony o zabójstwo, jego brat o udział w bójce. W Sądzie Wojewódzkim w Olsztynie mieli aż dwa procesy. W pierwszym, zakończonym wyrokiem z 29 września 1984, Janusz Sz. został skazany z nadzwyczajnym złagodzeniem kary, mimo to aż na pięć lat pozbawienia wolności. Postępowanie w stosunku do Eugeniusza Sz. sąd umorzył na podstawie amnestii z okazji 30-lecia PRL.
Możliwości kwalifikacji prawnej zdarzenia na Śniardwach były bardzo różne, od zabójstwa z zamiarem bezpośrednim po obronę konieczną. Prokuratura do samego końca domagała się 12 lat więzienia dla Janusza Sz. i 5 lat dla jego brata. Także podczas drugiego procesu, bo pierwszy wyrok został decyzją Sądu Najwyższego uchylony.
Niebagatelny wpływ miała na to presja społeczna. Na przykład po reportażu o braciach Sz. w programie TVP „Zawsze po 21” zaczęły napływać do sądu głosy z poparciem dla rybaków, argumenty, że bronili oni przecież własności społecznej. ”Ci ludzie są niewinni, a jeżeli już tak, to tylko przed paragrafami. Moralnie są rozgrzeszeni”, pisali obrońcy rybaków. W sądzie wstawiali się za nimi i wędkarze z PZW i naukowcy z ART.
Ostatecznie więc (wyrok w drugim procesie zapadł 7 listopada 1986 roku) Janusz Sz., skazany nie za zabójstwo, a za pobicie ze skutkiem śmiertelnym, dostał tylko trzy lata. Na podstawie amnestii sąd zmniejszył mu zaraz karę o połowę, choć to była musztarda po obiedzie, bo rybak swoje już i tak odsiedział. Postępowanie wobec Eugeniusza Sz. sąd, tak jak przy pierwszym podejściu, umorzył. Obydwaj bracia wrócili do pracy w zakładzie rybackim.
Na podstawie ich historii w 1988 roku TVP nakręciła czteroodcinkowy serial „Akwen Eldorado”.
Stanisław Brzozowski
Komentarze (9) pokaż wszystkie komentarze w serwisie
Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.
Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych
Zaloguj się lub wejdź przez
fajny artykuł #2282380 | 89.231.*.* 9 lip 2017 13:33
kiedyś to rybak miał ,kłusownik też ,wędkarz powędkował i kormorany były najedzone. Trzeba interwencji Państwa i lat żeby to odbudować .
Ocena komentarza: warty uwagi (4) odpowiedz na ten komentarz
patria a nie partia #2281849 | 188.146.*.* 8 lip 2017 20:21
Przy tym, co wyprawiają partyjni politycy, to kłusownicy jawią się jak chłopcy w krótkich gatkach.
Ocena komentarza: warty uwagi (6) odpowiedz na ten komentarz
wedkarz #2281728 | 83.9.*.* 8 lip 2017 17:59
kiedy powtórka serialu Akwen Eldorado bo mi klan zbrzydł :)
Ocena komentarza: warty uwagi (8) odpowiedz na ten komentarz
Wędkarz #2281200 | 185.104.*.* 8 lip 2017 07:32
Przecież to właśnie rybacy splądrowali mazurskie jesiora i zrobili z nich pustynię - kłusownikom można zabrać sieci ,rybakom już nie
Ocena komentarza: warty uwagi (15) odpowiedz na ten komentarz pokaż odpowiedzi (2)
www.skupaut-olsztyn.pl #2281197 | 94.254.*.* 8 lip 2017 07:20
to jest historia na scenariusz
Ocena komentarza: poniżej poziomu (-1) odpowiedz na ten komentarz pokaż odpowiedzi (1)