Dźwięk saksofonu był dla mnie jak piorun z jasnego nieba

2017-06-13 16:22:11(ost. akt: 2017-06-14 18:28:27)

Autor zdjęcia: Arkadiusz Stankiewicz

Przed nami niezwykłe muzyczne święto — Wschód Piękna. Z jego twórcą rozmawiamy o Olsztynie, Warmii i podróżach do najdalszych zakątków świata.
— Życie muzyka wydaje się piękne i bezproblemowe. Robi to, co kocha, współpracuje z fajnymi, utalentowanymi ludźmi, publiczność go kocha. To prawda?
 

— Jest absolutnie odwrotnie! Artysta w XXI wieku musi być samowystarczalny, żeby utrzymać się na rynku. Aby dojść do etapu w którym „robi to, co kocha, współpracuje z fajnymi utalentowanymi ludźmi i jeszcze publiczność go kocha”, musi przejść wieloletnią, ciernistą drogę, przez wszystkie etapy edukacji muzycznej, mieć bardzo mocne nerwy i zdolność adaptacji w najtrudniejszych warunkach.

Musicie państwo sobie wyobrazić, że np. szkoła którą ukończyłem — Wydział Jazzu i Muzyki Rozrywkowej w Katowicach — miała tak wyśrubowane normy, że na rok dostawał się tylko jeden muzyk z każdego instrumentu, czyli w sumie było nas 12 na pierwszym roku: sax, trąbka, puzon, piano, perkusja, gitara… A chętnych na to jedno miejsce kilkudziesięciu, wszyscy zdeterminowani, zdeklarowani życiowo. Poświęcili wszystko, aby nauczyć się improwizacji, a są to godziny ćwiczeń dziennie.

Pamiętam, że jak złapałem jazzowego bakcyla, to grałem cały dzień. Wyglądało to mniej więcej tak: pobudka — włączałem jazz, po śniadaniu ćwiczenia 4-6 godzin, obiad ze słuchawkami na uszach, po południu próba z zespołem, kolacja (z muzyką w tle), koncert, piwko, no i do snu trochę muzyki. I tak przez 7-8 lat.
Teraz artysta musi ogarniać wszystkie profile społecznościowe, być na bieżąco z rozwojem i updatem każdej platformy sprzedażowo-promocyjnej, umieć wybrać, która jest istotna, a która nie. Do tego przyda się wiedzą, jak nakręcić i zmontować wideo oraz wyprodukować dobrą, sensowną, spójną stylistycznie i pasującą do wizerunku artysty sesję fotograficzną. W tych czasach musimy to wszystko wiedzieć, inaczej odpadasz powoli z rynku, bo mało kogo stać na 8 000-10 000 zł miesięcznie na opłacenie ludzi, którzy zrobiliby to za ciebie.
No i jak już uporasz się z tym, to musisz znaleźć czas na ciągłe granie, ćwiczenie, kompozycję, poznawanie sztuki, śledzenie trendów i nowości w sztuce. A co z rodziną? Dlatego trzeba niezwykłej organizacji i samodyscypliny, aby to poukładać w całość.

Jak już to wszystko zrobisz, to i tak nie masz gwarancji czy ktokolwiek będzie cię słuchał, bo nowa płyta może po prostu się nie podobać i tyle. Artysta uwielbiany przez publiczności to skrajna rzadkość.



— Jaka była pana droga do muzyki? Czym pana uwiodła?

— Nie planowałem być muzykiem. Interesowało mnie wszystko, tylko nie granie. Mimo że byłem w szkole muzycznej od siódmego roku życia. W latach 80. XX wieku, w erze New Romantic i Break Dance tańczyłem. Najpierw z kolegami w szkole, byłem kimś w rodzaju dzisiejszego B-Boya. Później tańczyłem taniec towarzyski przez chyba sześć lat. Pojawił się film „Dirty Dancing” i wszyscy w Olsztynie zwariowaliśmy na punkcie tańca.
Olsztyn był wtedy stolicą tańca, z rywalizującymi klubami tańca na każdym osiedlu. To niesamowite, jak życie zmienia się z biegiem lat.

W liceum (I LO) w drugiej klasie doznałem olśnienia. Pamiętam niedzielne popołudnie w domu z rodzicami i siostrą i nagle w TV zagrał ktoś na saksofonie. To było jak piorun z jasnego nieba. Nazajutrz wpadłem do sklepu muzycznego. Był jeden saksofon. Przekonałem rodziców. I tak się zaczęło.
Wariactwo: pierwsze zespoły, codzienne granie na przerwach w Hadesie (klub w I LO), pierwszy koncert w Zamkowej, potem u Tomka, w Okopie, w Bohemie, Poezja Śpiewana, pierwsze nagrania w studiu Ryszarda Szmita (z którym pracujemy do dziś), pierwsza poważna sesja nagraniowa z zespołem Manam. W końcu jazz. Inspiracje Garbarkiem, Breckerem, Steps Ahead i Yellowjackets. Kompletny odlot.



— Czy Olsztyn i region jako miejsce wywarło wpływ na pana muzyczne zainteresowania? Tu nie ma silnej, tradycyjnej muzyki jak na Podhalu czy w... Uzbekistanie. 

— Olsztyn jest dla mnie najważniejszy. Mimo że nie mieszkam tu od liceum, to proszę sobie wyobrazić, że cały czas śnię w Olsztynie. Akcja większości moich snów odbywa się właśnie tu. To chyba tęsknota za rozkosznym, beztroskim, młodzieńczym czasem jazz-buntu, który tu przeżyłem.
Co do muzyki, to mamy własne korzenie, które staram się eksplorować. Muzyka Warmii istnieje. Słuchałem wielu grajków, od których nauczyłem się swojskich zaśpiewów, rytmiki ludowej i innego pauzowania w muzyce, charakterystycznego tylko dla folkloru. Czasem wykorzystuję to w graniu i w kompozycjach. To właśnie dzięki interpretacji polskiej muzyki ludowej na jazzowo zdobyliśmy w 1997 roku z zespołem Alchemik Grand Prix na największym konkursie jazzowym w Europie — Hooilaart Jazz Festival w Brukseli. 



— Dużo Pan podróżuje. Czego pan szuka i co znajduje w dalekich krajach? 

— Uwielbiam poznawać ludzi i miejsca. W ślad za tym idzie zgłębianie lokalnej sztuki, nie tylko muzycznej. Podróżuję bardzo dużo, tylko od lutego do kwietnia byłem w 12 krajach. Druga połowa roku zapowiada się podobnie.
World Orchestra dąży do zbudowania sieci kilkunastu festiwali na całym świecie. Wybieram miejsca dla mnie najciekawsze, łączące przygodę muzyczną i kulinarną. Jednocześnie są to miejsca względnie bezpieczne.
W 2014 roku zagraliśmy koncert w Wulkanie na Cabo Verde, dziś mamy tam festiwal i otwieramy „Maluko — World Orchestra House & Studio”. Taki dom pracy twórczej na plaży.

W tym roku wystartowaliśmy z World Orchestra Camp w Toskanii. Wyszło świetnie. Już planujemy przyszłoroczną majówkę w Vinci. Takich kierunków jest wiele, ale osią wszystkiego jest Wschód Piękna Festiwal na Warmii i Mazurach.



— Czym jest World Orchestra? Mnie skojarzyła się trochę z West Eastern Divan Orchestra Daniela Barenboima, zespołu nie tylko wielonarodowego, ale też zespołu z misją (m.in. pokojową). Jaka jest pana misja?


— World Orchestra skupia wybitnych solistów ze świata jazzu, klasyki, etno, folk, otwartej improwizacji. W jej skład wchodzą artyści z Europy, Azji, Afryki i obu Ameryk. Podstawą orkiestry są polscy symfonicy i jazzmani (Marcin Wasilewski, Michał Barański, Robert Luty, Atom String Quartet, których pieczołowicie dobierałem przez lata pracy zawodowej.
Trudno znaleźć jedno pasujące określenie, czy przyłożyć któryś z utartych szablonów do powstającej muzyki, bo łączy ona wiele źródeł, sięga najstarszych korzeni, a każdy koncert World Orchestra to wyjątkowa podróż, która jest wypadkową wielu podróży, inspiracji i fascynacji. Naszą muzykę określam mianem filmowej-improwizowanej.

Misja? Szerzenie i przybliżanie sztuki improwizacji, nie tylko jazzowej. Jestem na etapie produkcji ogromnych koncertów, w których biorą udział muzycy z całego globu. Żeby to zrozumieć, należy wysłuchać najnowszej naszej płyty: Grzech Piotrowski — Symfonia „Lech Czech i Rus”

.

— Jak pan tworzy ten zespół?  

— To ciągła podróż po świecie, zarówno tym realnym, jak i wirtualnym. Internet pomaga mi dotrzeć do źródeł, do artystów. Ale pamiętajmy, że pomysł stworzeni WO sięga czasów mojego liceum, kiedy nie było internetu. Wtedy całą wiedzę czerpaliśmy z nagrań i festiwali.

Zatem latam teraz po świecie w poszukiwaniu źródeł, artystów, inspiracji. Poznaję przy okazji genialnych ludzi z wielu dziedzin. W tej chwili World Orchestra łączy, kontaktuje ludzi różnych profesji. Mamy nawet grupę słuchaczy jeżdżących za nami po świecie.



— World Orchestra usłyszymy w Olsztynie podczas festiwalu Wschód Piękna. Czy mógłby pan rozszyfrować to hasło? 

— Wschód Piękna to moja autorska nazwa. Wymyśliłem festiwal, który łączy sztukę z odpoczynkiem. Warmia i Mazury, niezwykle piękne i malownicze, wydały mi się najlepszą lokalizacją na światową oś World Orchestry. Chcę przy tym promować nasz region. Czyli wschód plus piękno Warmii i Mazur równa się Wschód Piękna.



— Jaki będzie koncert World Orchestra? Na kogo spośród wykonawców na pewno warto zwrócić uwagę? 

— W tym roku skupimy się na Symfonii „Lech, Czech i Rus”. To dzieło gigantyczne. Właśnie ukazała się płyta, rejestracja koncertu z NOSPR-u w Katowicach (2016). Na scenie było 145 muzyków. W olsztyńskim amfiteatrze zmieścimy 60-70 artystów na scenie. Gościem specjalnym będzie Sebastian Karpiel Bułecka. W składzie World Orchestra wystąpią Marcin Wasilewski , Atom String Quartet, Robert Luty, Rasm Almashan, Abeb Chamoun, Kamil Rogiński (nagrywa w Hollywood) Alchemik Orchestra i wielu innych.



— Usłyszymy też Annę Marę Jopek.

— Koncert z Anną Marią Jopek zapowiada się magicznie. Graliśmy wcześniej tylko raz, ponad 20 lat temu. Cieszę się, że drogi tak się nam zeszły w tym roku. Usłyszycie Państwo syntezę mojego „One World” z Ani delikatnością i uwielbieniem do ludowych zaśpiewów.
Jesteśmy przed serią prób, zatem jedyne, co mogę powiedzieć teraz, to że nie mogę się doczekać widoku państwa na brzegu Jeziora Wulpińskiego w Dorotowie. Hotel Galery 69. Gosia i Wojtek Żółtowscy przygotują nam — i ku waszej uciesze — piękną, jednorazową niestety scenę z drewna. Będą wodołomoty i mnóstwo ciekawych dźwięków…



— A co kryje się pod hasłami Świątynia Dźwięku i noc Kupały?

— Świątynia Dźwięku to niesamowite miejsce w okolicach Trójmiasta. Przyjaciele, którzy zbudowali w zupełnej dziczy oazę spokoju. Miejsce kontemplacji dźwięku i częstotliwości. Muzykoterapia, kąpiel w dźwięku to terminy, które mogliście wcześniej spotkać.

W tym roku Świątynia Dźwięku zawita w skansenie w Olsztynku. W zabytkowym kościółku zabrzmią gongi, misy tybetańskie, misy kryształowe. Huzy (Navigatorgong) i Grzegorz Korzeniec oprowadzą was po tym wewnętrznym świecie dźwięku.

Kolejne projekty w skansenie (1 lipca) to same tegoroczne premiery płytowe: Atom String Quartet, Natalii Mateo, Agai Derlak i Stanisława Słowińskiego. Ciekawie zapowiada się udział Mańki Druciak i Warszawiaków, którzy będą skansenowymi wodzirejami. Na koniec krótki spektakl — połączenie tańca, śpiewu, ludowej stylizacji i ognia — Święto Kupały.



— Jednym słowem będzie to wyjątkowy festiwal. Kolorowy jak perski dywan? 

— Festiwal będzie różnorodny i niezwykle ciekawy. Olsztyniacy mają najwygodniej, są u siebie. Wiedzcie państwo, że setki ludzi przyjadą tu z całej Polski, aby poczuć klimat Warmii.



— A jakie ma pan plany? I co w ogóle u pana słychać?  

— Po Wschodzie Piękna zabieramy się do  produkcji naszych dwóch kolejnych festiwali w Polsce: Busko Zdrój, Ustroń/Bielsko Biała. Jesienią czekają mnie koncerty w Norwegii, na Litwie, w Dubaju, Katarze, Kuwejcie, Ufie, Moskwie, Cabo Verde, Rzymie i tak dalej...


Z Grzechem Piotrowskim, 
muzykiem i kompozytorem
, rozmawia Ewa Mazgal