Na co musi być gotowa stewardessa? Wywiad z Olgą Kuczyńską

2017-03-01 20:07:55(ost. akt: 2017-03-01 17:39:19)

Autor zdjęcia: Rayaan Chakravarty Photography/Życie Stewardessy/facebook

Kiedy zaczynała pisać bloga, nie spodziewała się, że „Życie stewardessy” będzie śledziło ponad 120 tys. osób. Teraz czytelnicy są dla niej wsparciem w trudnych momentach. Ona sama wspiera Pooję, głuchą dziewczynę z mumbajskiego slumsu o niezwykłych oczach. Nam opowiada o tym, jak się poznały oraz opowiada o niektórych aspektach swojej pracy. Z Olgą Kuczyńską, autorką bloga "Życie stewardessy" rozmawia Ewelina Zdancewicz-Pękala.
— Jesteś uznawana za najbardziej znaną polską stewardessę. Ale ostatnio zrobiło się o tobie jeszcze głośniej. A to za sprawą twojej akcji pomocy dla Pooji, głuchej dziewczyny z zespołem Waardenburga ze slumsów Mumbaju. Jak na siebie trafiłyście?
— Poznałam ją podczas służbowego pobytu w Mumbaju. Byłam wtedy w Indiach po raz pierwszy i postanowiłam pójść do slumsów. Chciałam zobaczyć, jak tam żyją ludzie. Zawsze interesowało mnie to, jak wygląda ich codzienność, czy jest taka jak w filmach National Geographic.
W pewnym momencie natknęłam się na dziewczynę o imieniu Pooja. Moją uwagę przykuły jej oczy, które miały niezwykły kolor. Próbowałam z nią rozmawiać, ale jej tata powiedział mi, że Pooja jest głucha i niema. Dużo o niej myślałam po powrocie do hotelu. I postanowiłam, że jeszcze tam wrócę.

— Jaka była reakcja Pooji, kiedy zobaczyła cię po raz drugi?
— Była zaskoczona. Warto wiedzieć, że ludzie ze slumsów żyją z dnia na dzień i nikt z zewnątrz nie ingeruje w ich życie. To takie miasto w mieście, które rządzi się własnymi prawami. Jest tam bardzo wysoka przestępczość: od porwań po gwałty, kradzieże. To zależy od lokalizacji slumsu.
W tym, w którym żyje Pooja, sytuacja materialna ludzi jest zróżnicowana. Niektóre dzieci chodzą do szkoły, a inne rodziny ledwo wiążą koniec z końcem. Panuje głód, ludzie są niedożywieni.

— Jak zareagowali twoi bliscy, kiedy powiedziałaś im, że chcesz iść do slumsów?
— Szczerze mówiąc, nic im nie powiedziałam. Po prostu tam poszłam.

— A czy zrobiłaś coś, żeby czuć się tam bezpiecznie?
— Poszłam tam jedynie z miejscowym taksówkarzem. Ku mojemu zaskoczeniu, nie czułam zagrożenia. Ludzie są tam bardzo życzliwi, nawet pomogli mi znaleźć Pooję, gdy szukałam jej za drugim razem, bo zapomniałam, gdzie mieszka.
Drugi raz przyjechałam do Indii po czterech miesiącach i tym razem pojechałam tam z innym taksówkarzem. Trochę czasu mi zajęło, żeby znaleźć jej slums.

— Kiedy wpadałaś na pomysł, jak chcesz pomóc tej dziewczynie?
— Plan pojawił się jeszcze w ubiegłym roku, ale wzięłam sprawy w swoje ręce na początku stycznia. Potrzebowałam czasu, żeby to przemyśleć. Zastanawiałam się, jak jej pomóc, ponieważ w slumsach toczy się całkiem inne życie. Tam ludzie myślą innymi kategoriami — głównie o tym, jak przeżyć. Pomoc nie jest też prosta z powodu analfabetyzmu. W przypadku Pooji sprawę komplikuje to, że ona nie słyszy, więc komunikacja jest utrudniona.
Zaczęłam od szukania ludzi, którzy są na miejscu w Indiach i którzy pomogliby z organizacją szkoły. Szkoła jest, Pooja zaczęła do niej chodzić, ale zarówno ona, jak i jej ojciec stoją przed wyzwaniem: jak odnaleźć się w nowej codzienności, w której ojcu przyszło wziąć odpowiedzialność za coś, co powinien był już dawno zapewnić swojemu dziecku, ale na przeszkodzie zwyczajnie stały inne rzeczy. Badaliśmy słuch Pooji. Miała też robione inne podstawowe badania. Teraz trzeba zapewnić jej aparat słuchowy. Zaopatrzyłam ją w materac, żeby nie spała na ziemi. W pomieszczeniu, w którym mieszka, brakuje wielu rzeczy. Zaczęłam więc od podstaw.

— Dla nas własne łóżko czy możliwość uczenia się to norma.
— Właśnie. Tak naprawdę, przechodząc przez to wszystko, zdaję sobie sprawę, jak wielką skalę mają ich problemy.

— Pooja nie tylko nie słyszy, ale też nie zna języka migowego i nie pisze. Jak się porozumiewacie?
— Pooja wie jedynie, jak napisać swoje imię albo jak rysować. Tu jej talentu nie brakuje, bo potrafi bardzo ładnie stworzyć coś na papierze. Naszą komunikacją są więc gesty, rysunki. Oczywiście nie wszystko dam radę jej przekazać, ale ona jest mądra i sporo rozumie. Brak edukacji odbija się jednak na braku świadomości wielu rzeczy.

— Jak często się widujecie?
— Staram być u niej się raz na miesiąc. Jednak zdaję sobie sprawę, że mogę jej przeszkadzać, a Pooja musi być skupiona na nauce. Chociaż zdarza się, że jej ojciec nie wywiązuje się z obowiązków. Wtedy musi interweniować osoba z którą współpracuję. Pomaga mi załatwiać różne formalności i pilnować, żeby Pooja była w szkole na czas. Zresztą czuwa nad wieloma sprawami, ale czasem sprawa wymyka się spod kontroli, bo pewne rzeczy zajmują więcej czasu. Musimy tłumaczyć, pokazywać właściwą drogę, bo ci ludzie nie mają styczności z dyscypliną. To bardzo dużo pracy.


— Niektórzy w komentarzach pod artykułami zarzucali, że twoja pomoc jest na pokaz.
— Myślę, że najwięcej mówią i zarzucają ci, co nie robią nic ze swoim życiem. Pooja stała się częścią mojego życia, a mój blog właśnie o nim mówi. Piszę na nim o swojej codzienności. Pisałam od pierwszej chwili, gdy ją poznałam, i piszę po dziś dzień.
Warto dodać, że gdyby sprawa nie została nagłośniona, nie byłabym w stanie jej pomóc. Przecież znaczna część pieniędzy, które na nią wydaję, pochodzi ze zbiórki. Poza tym mój blog zawsze cieszył się zainteresowaniem bez względu na to, czy pisałam o niej czy nie. Jakkolwiek by było, ostatecznie na tym wszystkim zyskuje Pooja.
Zresztą przedstawiciele mediów sami do mnie pisali. Rozgłos pojawił się także w dużym stopniu za pośrednictwem czytelników. Poza tym, proszę mi wierzyć, ja nie zapewniam jej tylko rzeczy materialnych. Przede wszystkim daję jej swoją miłość! Zależy mi na jej szczęściu i na tym, by jej życie było godne. Daję z siebie ponad 100 procent!
Trzeba by było być idiotą, aby robić coś na pokaz w momencie, gdy wybieram Indie, poświęcam wolne chwile, w których równie dobrze mogłabym być w domu w Polsce. Także moi krytycy po prostu nie przejrzeli bloga, nie zagłębili się w całość historii i tak powstało ich własne wyobrażenie.

— Twój blog jeszcze przed historią z Pooją cieszył się popularnością. Obecnie obserwuje cię ponad 120 tys. osób. Spodziewałaś się takiej popularności?
— Przede wszystkim nigdy nie planowałam, że będę pisać. Blog był taką „inicjatywą w dni wolne”. Kiedy byłam we Włoszech i akurat nie miałam nic do roboty. Postanowiłam założyć stronę. Nigdy nie przypuszczałam, że ktoś będzie to czytać, oprócz moich znajomych, bo pracowałam wtedy w liniach low costowych.
Dziś to moja codzienność. Taki mój internetowy domek (śmiech). Miło jest mieć takie wsparcie, jakie ja dostaję od czytelników. Nie ukrywam, że bycie w lotnictwie i mieszkanie poza krajem to duża samotność. Dobrze jest móc czerpać energię od całkiem obcych ludzi, którzy czekają na twoje wieści, na to, co się wydarzyło.

— Właśnie, samotność. Sporo o niej piszesz, m.in. z perspektywy narzeczonej. Musi ci być ciężko...
— Szczerze mówiąc, nastawialiśmy się na to z moim partnerem. Jesteśmy ze sobą ponad 9 lat. Mówiłam mu o swoich planach jeszcze jako nastolatka. Myślę, że gdyby nie nasze wcześniejsze dobre relacje, długa znajomość i związek, nic by z tego nie było.
Oczywiście na początku było bardzo trudno. Mieliśmy złe momenty, gorsze chwile, ale można przywyknąć do dystansu. Wychodziliśmy z opresji i jest bardzo dobrze! Zmiana kraju z Włoch na Oman, z Europy na Azję też była stresująca (przeprowadzka wynikła ze zmiany pracodawcy — red.). Bałam się, czy przetrwamy kolejną próbę. Jak się chce, to można!

— Dostajesz wiadomości od ludzi, którzy też są w związkach na odległość? Proszą cię o rady?
—Tak, otrzymuję codziennie mnóstwo wiadomości o najróżniejszej tematyce. Wiele kobiet, mężczyzn, nastolatki, zarówno dojrzali ludzie, jak i starsi zwierzają się ze swoich rozterek życiowych, problemów, planów na przyszłość. Piszą, że na moim blogu znajdują motywację do zmian.

— I pewnie też pytają, jak zostać stewardessą?
— Tak, wiele dziewczyn poszło w moje ślady i lata! Panowie także.

— Stewardessom stawia się mnóstwo wymagań. M.in. dotyczących wyglądu. To nie jest denerwujące?
— Przywykłam! Takie są zasady i już (śmiech).

— Ale pewne rzeczy muszą cię choć trochę denerwować. Wiele osób postrzega stewardessy jako panie, które rozdają kanapki. A tak przecież nie jest.
— To prawda. Przede wszystkim na pokładzie znaczącą rolę odgrywa bezpieczeństwo podróżnych. Jak i nasze. Ludzie zapominają, że na 36 tysiącach stóp może przytrafić się pożar. Ktoś może dostać zawału i ani karetka, ani straż pożarna nie przyjedzie.
Nasza rola to bycie kelnerką, pielęgniarką, lekarzem, położną (gdy trzeba), nianią, sędzią, psychologiem, kompanem podróży, nauczycielką, doradcą. Warto też wspomnieć, że mamy tylko 90 sekund na to, żeby w razie potrzeby ewakuować cały samolot. Nikt tego nie bierze pod uwagę, dopóki tego nie doświadczy. Nasze polecenia często mogą decydować o czyimś życiu.

— A pewnie bywa tak, że podróżni nie chcą się do nich stosować?
— Często muszę interweniować, żeby pasażer zapiął pasy albo zadbał o bezpieczeństwo swojego dziecka. Wielu rezygnuje z najważniejszej rzeczy, która może ocalić im życie. Częstym tłumaczeniem rodzica jest to, że dziecko płacze. A przecież w razie mocniejszego lądowania to się naprawdę może źle skończyć.

— Wiem, że lubisz swoją pracę, ale sama też pisałaś na blogu, że nie jest to praca do końca życia. Myślałaś już o tym, co zrobisz po zejściu na ziemię?
— Ciężko mi z taką wizją! Dlatego podjęłam decyzję, że zacznę robić licencję pilota. Zobaczymy, jak uda mi się to pogodzić lotnictwo z lotnictwem (śmiech).

— Jak długo trwa taki kurs?
— To zależy od ucznia. Zazwyczaj ok. 2 lat. Myślę, że mi zajmie to trochę dłużej.

— A nie myślałaś o tym, żeby spróbować jako wokalistka? Na blogu umieszczasz filmiki ze swoim śpiewem…
— Nie mówię nie!

Komentarze (1) pokaż wszystkie komentarze w serwisie

Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.

Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych

Zaloguj się lub wejdź przez FB

  1. hcycuc #2194796 | 203.190.*.* 4 mar 2017 12:43

    ma parcie na szkło i to jakie! nin stop się promuje u chodakowskiej i innych żeby tylko na jej bloga klikali.

    Ocena komentarza: poniżej poziomu (-4) odpowiedz na ten komentarz pokaż odpowiedzi (2)