Nie lubię, jak się kobietom robi krzywdę! Wywiad z Magdaleną Witkiewicz

2017-02-09 19:33:18(ost. akt: 2017-02-10 08:42:45)

Autor zdjęcia: arch. prywatne

Długo się wahała, kiedy dostała zlecenie na napisanie książki erotycznej. Ostatecznie się zgodziła, ale wyszła jej książka feministyczna. Jej akcja dzieje się w nietypowym pensjonacie w mazurskiej głuszy. O tym, jak kobiety powinny walczyć o siebie i poczucie własnej wartości kilka miesięcy temu z Magdaleną Witkiewicz, uznaną pisarką rozmawiała nasza dziennikarka Ewelina Zdancewicz-Pękala.
— Mogę zacząć od historii?
— Tak, proszę!

— Kiedy ostatnio byłam w księgarni, natknęłam się na pani „Szkołę żon”. Początkowo pomyślałam sobie, że jest to albo ironiczne, albo dyskryminujące. Potem jednak sprawdziłam, co kryje się za tym tytułem. Z księgarni wyszłam już ze „Szkołą...”.
— Dużo jest podobnych historii związanych z tą książką. Dostaję e-maile od czytelniczek, które nigdy nie czytały książek, w których mi piszą, że sięgnęły po „50 twarzy Greya”, bo po tę powieść sięgali wszyscy. Nawet ci, co nie czytali. Więc one też chciały sprawdzić, o czym jest mowa. Potem stwierdziły, że chciałyby przeczytać coś podobnego i sięgnęły po „Szkołę żon”. I były „Szkołą...” zachwycone. Do tego stopnia, że stwierdziły, że czytanie książek jest całkiem fajne. Przeczytały więc resztę moich powieści. A teraz piszą do mnie z pytaniami o radę, co mają czytać do czasu, dopóki nie wyjdzie moja kolejna książka.

— Jaka jest historia powstania „Szkoły żon”?
— Dostałam zlecenie na napisanie erotyka. Byłam bardzo zdziwiona, bo jak to — ja, grzeczna córka i żona, miałabym napisać erotyk? Było to tym dziwniejsze, że wydawnictwo skontaktowało się ze mną, nie znając mnie i polegając tylko na poleceniu przez inną pisarkę. Byłam zaszokowana i długo się wahałam, zanim przyjęłam tę propozycję. Bo co powie na to moja mama, mój teść? I w ogóle wszyscy zaczną mnie przecież placami wytykać (śmiech). W końcu zdecydowałam, że będę pisała, ale pod pseudonimem. Zaczęłam pisać, ale nijak mi to nie szło. Potem stwierdziłam, że napiszę pod własnym nazwiskiem i dopiero zaczęło mi wychodzić. Nie chciałam jednak, żeby ta książka była tylko erotykiem.

— Czym jeszcze miała być?
— Chciałam, żeby dała kobietom trochę nadziei, pozytywnego kopa do życia. I faktycznie słyszę takie głosy, które potwierdzają, że mi się udało. Ale poza tym słychać też głosy ludzi, którzy pytają mnie, po co ja w ogóle napisałam ten erotyk i po co zadrukowywać strony takimi słowami.

— Wspomniała pani, że obawiała się reakcji rodziny. Ale ta koniec końców chyba nie była taka zła?
— Mojej mamie wysłałam tę książkę po ocenzurowaniu. Pozbyłam się z niej wszelkich erotycznych kawałków. I jej się podobała (śmiech). Myślę, że gdyby nie była erotykiem, to też byłaby fajna. Z drugiej strony to właśnie przyciągnęło do niej czytelniczki, które nigdy by nie sięgnęły po innego typu literaturę. Fajnie wyszło! Naprawdę jestem zaskoczona, jak bardzo się książka podoba. Tłumaczenie „Szkoły żon” wyszło już nawet w Wietnamie.

— Cóż, wygląda na to, że pani powieść erotyczna w trakcie pisania zamieniła się w powieść feministyczną.
— Założenie było takie, że skoro to ma być erotyk, to moje bohaterki pojadą do szkoły i będą się łajdaczyć. Na początek wymyśliłam sobie Julkę i zaczęłam pisać, ale ta Julka wyszła mi tak fajna i tak ją polubiłam... Zadzwoniłam więc do wydawcy i powiedziałam: „Marysiu, ta Julka wyszła mi tak fajnie, że ona nie może się łajdaczyć. Ona się zakocha”. Ale wymyśliłam sobie też taką plastikową lalę, Michalinę, ona to się będzie łajdaczyć! Marysia stwierdziła, że dobrze, tak może być. Po czym zaczęłam opisywać Misię i ona też wyszła mi taka fajna… Zadzwoniłam do wydawcy ponownie i powiedziałam, że Michalina też jest za fajna, żeby się łajdaczyć, więc ona też się zakocha. Potem gdzieś faktycznie wyszło tak, że wszystkie moje bohaterki się zakochały i ta powieść stała się też feministyczna. Sama się zastanawiam, czy jestem feministką. Nie lubię, jak się kobietom robi krzywdę. Jeśli to jest definicja feminizmu, to OK, jestem feministką. Z drugiej strony lubię, jak otwiera mi się drzwi, lubię mieć tego rodzaju ulgi w życiu, które przysługują tylko kobietom.

— Michalina, o której pani wspomniała, to kobieta, która nie wierzy w siebie i sens życia widzi tylko w swoim mężczyźnie. W tej historii jest też m.in. Jadwiga, bardzo zakompleksiona kobieta. Czy „Szkoła żon” to terapia dla czytelniczek, która pomaga im spojrzeć na siebie inaczej — bez kompleksów?
— Tak. Po ukazaniu się tej książek pisało do mnie wiele kobiet, którym „Szkoła żon” dała siłę napędową do działania. Pamiętam, że nawet jak miałam gorszy dzień i rozmawiałam o tym z moją koleżanką, to ona stwierdziła: „Wiesz co, powinnaś przeczytać „Szkołę żon”, to od razu dostaniesz kopa” (śmiech). Staram się, żeby wszystkie moje książki dawały nadzieję. Może nie jest to jakaś ambitna literatura, ale za to jest bardzo pozytywna. Po jej przeczytaniu człowiek czuje się po prostu lepiej.

— Co musiałoby się stać, żebyśmy my, kobiety, nie potrzebowały takich książek, żeby poczuć, że jesteśmy silne i piękne?
— O matko, chciałabym to wiedzieć! Ja sama w chwilach zwątpienia mówię, że takie książki piszę, a sama z siebie nie jestem zadowolona. Bo zawsze, wiadomo, a to za gruba, a to za brzydka, a to znowu coś mi nie pasuje... Niedługo kończę 40 lat i wydaje mi się, że jeszcze nigdy nie lubiłam siebie tak jak teraz. Ostatnio odkopałam jakieś zdjęcia sprzed 20 lat. Wtedy wydawało mi się, że jestem brzydka i gruba, że na pewno nikomu się nie podobam. A teraz z tych zdjęć patrzy na mnie prześliczna dziewczyna! Wiele bym dała, żeby ważyć tyle, ile wtedy ważyłam (śmiech). Wydaje mi się, że żeby mieć takie poczucie, o jakim pani mówi, to powinnyśmy się przede wszystkim skoncentrować na naszych córkach. Powinnyśmy im mówić, że są piękne i że dadzą sobie radę, że wszystko od nich zależy. Mamy dużo wpływu na to, co się dookoła nas dzieje, ale bardzo często tego nie doceniamy i zamykamy się w sobie. Wówczas nie mamy już siły, żeby zrobić ten krok. A może właśnie za tymi drzwiami, które być może nawet nie są zamknięte, czeka na nas coś fajnego? Cały czas trzeba się więc starać i iść do przodu.

— Często piszą do pani kobiety, które nie radzą sobie z różnymi problemami?
— Tak, to jest duża odpowiedzialność. Ja tych rad nie udzielam, bo nie jestem ani coachem, ani psychologiem. Ale podpowiadam im, że na pewno musimy wziąć swoje życie w swoje ręce, jeśli chcemy, żeby coś się zmieniło. Mam czytelniczkę, która poszła za tą radą. Zaczęła pisać opowiadania do gazet, a w międzyczasie zarobiła tyle pieniędzy, że udało jej się poprawić to, co powodowało jej kompleksy. Teraz jest szczęśliwa i ma dużo więcej energii. Piszą do mnie też starsze panie, które z początku twierdzą, że one to już nic nie zmienią. Nie jest tak, że od razu rzucają wszystko i zmieniają swoje życie, po prostu inaczej zaczynają na siebie patrzeć. Rozumieją, że one też są wartościowe.

— Czyli wszystko jest kwestią odpowiedniego spojrzenia na siebie?
— Tak. Mam koleżankę, która ma już swój wiek, ale jest tak pełna seksapilu, że to coś niesamowitego. Ona zdaje sobie z tego sprawę i zawsze się śmieje, że gdyby chciała mieć jakiegokolwiek mężczyznę, to od razu by go miała. Ja jestem przekonana, że tak by było. To wszystko jest w głowie.


— A jak to jest z mężczyznami? Też piszą do pani i czytają pani książki?
— Mam kilku bardzo wiernych czytelników. Śmieję się, że męski czytelnik liczy się razy dwa, bo w końcu żeby mężczyzna sięgnął po książkę z wyraźnie kobiecą okładką, to już musi być dziwne (śmiech). Mam jednego czytelnika, który napisał do mnie kiedyś po przeczytaniu „Opowieści niewiernej”, po czym przeczytał wszystkie moje książki, łącznie z tymi dla dzieci. I on mówi, że po literaturę kobiecą sięgają też mężczyźni, żeby zrozumieć kobiety. Myślę, że tej wersji trzeba się trzymać (śmiech).

— Od czasu „Szkoły żon” zdążyła pani wydać kilka równie dobrych powieści. Są to różne historie, ale łączy je jedno: lekkim stylem pisze w nich pani o trudnych sprawach.
— Po prostu staram się pisać lekko o sprawach poważnych. Stephen King napisał kiedyś, że pisanie książek jest jak opowiadanie komuś historii. Niekoniecznie ta historia musi być interesująca, ale jej sposób opowiadania już powinien taki być. Ja zawsze sobie wyobrażam, że siadam sobie z przyjaciółką pod kocem przy kawie i jej opowiadam moją historię. I to faktycznie działa.

— Pani najnowsza powieść to „Cześć, co słychać?”. O czym w niej pani opowiada?
— To książka, którą wymyśliłam w momencie, kiedy pisałam powieść „Po prostu bądź”. Często tak mam, że podczas pisania jednej książki wpycha mi się druga. Pomyślałam sobie wtedy, że mam już prawie 40 lat, męża, dzieci, fajną rodzinę, ale tzw. motyli w brzuchu to już nie ma. I nigdy ma już ich nie być? Nigdy takiego zakochania, wyczekiwania, strojenia się na randkę, niepewności? Zrobiło mi się strasznie przykro z tego powodu, bo stan zdenerwowania miłosnego jest bardzo przyjemny. W tym momencie do głowy przyszła mi bohaterka, która ma już unormowane życie, ale postanawia napisać do swojej pierwszej miłości: „Cześć co słychać?” I z tych słów wynikają potem różne rzeczy. To jest książka w stylu: co by było, gdyby. Pamiętam, że od razu po jej napisaniu zadzwoniłam do mojego męża i powiedziałam: „Wiesz co, kochanie, muszę ci powiedzieć, że cię kocham”. A mój mąż, który był bardzo zdziwiony, zapytał mnie, czy coś się stało (śmiech). Po przeczytaniu tej książki wiele moich czytelniczek powiedziało mi, że jednak nie będą pisać do swoich byłych facetów. A przecież każda z nas gdzieś na Facebooku kiedyś sprawdzała, co u nich. Z czystej, babskiej ciekawości.

— Na wszelki wypadek nie zdradzajmy tego naszym mężczyznom!
— Myślę, że oni i tak wiedzą i robią podobnie (śmiech).

rozmawiała
Ewelina Zdancewicz-Pękala
Chcesz zadać pytanie autorce? Obserwuj ją na Facebooku.

Magdalena Witkiewicz
Pisarka. Absolwentka Uniwersytetu Gdańskiego, Gdańskiego Studium Bankowości oraz Gdańskiej Fundacji Kształcenia Menedżerów. Przykład kobiety, której macierzyństwo nie zrujnowało kariery zawodowej, tylko pozwoliło się jej rozwinąć. Pisać zaczęła na urlopie macierzyńskim. Jest autorką powieści: „Milaczek”, „Panny roztropne”,„ Opowieść niewiernej”, „Ballada o ciotce Matyldzie”, „Lilka i spółka”, „Szkoła żon”, „Zamek z piasku”, „Pensjonat Marzeń”, „Szczęście pachnące wanilią”, „Pierwsza na liście”, „Moralność pani Piontek”, „Po prostu bądź”, „Awaria małżeńska”, „Cześć, co słychać?” i "Pracownia dobrych myśli".

Komentarze (2) pokaż wszystkie komentarze w serwisie

Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.

Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych

Zaloguj się lub wejdź przez FB

  1. PSL - nie głosuję #2178400 | 217.99.*.* 9 lut 2017 22:25

    To feministki robią największą krzywdę kobietom. Takie akcje jak robi Pasławska niby dla kobiet - a tak naprawdę dla poklasku. A swoją drogą dlaczego tylko brzydkie baby są feministkami???

    Ocena komentarza: warty uwagi (18) odpowiedz na ten komentarz

  2. Kobieta #2178344 | 217.99.*.* 9 lut 2017 21:07

    Nigdy mama nie musiała mówić mi, że jestem piękna, dobra itp. Znałam swoją wartość i nadal nie mam kompleksów, od pracy ręce mi nie odpadły. Jestem kobietą nie współczesną dziwą polująca na przygodnych ojców-jeleni.

    Ocena komentarza: warty uwagi (11) odpowiedz na ten komentarz