Joanna Chmielewska, wydanie krytyczne
2025-10-05 20:57:07(ost. akt: 2025-10-09 12:11:16)
Owszem, o Joannie Chmielewskiej — jakich by ona emocji nie budziła we mnie samej oraz w reszcie społeczeństwa — ja mogę zawsze i wszędzie. A już zwłaszcza, gdy przypada któraś ze związanych z nią rocznic. Dziś mija 12 lat od jej śmierci…
Tym razem nie będzie ani słodko, ani wesoło. Tym razem zmieniam podejście i zamiast roztkliwiać się nad zaletami charakteru oraz walorami humoru w powieściach idolki — zamierzam nieco ten jej wizerunek podrapać, nadszarpnąć, zepsuć. Tak w oczach własnych, jak i reszty społeczeństwa.
Nic z kryształu
Kryształowa nie była i też sama nigdy ani się z taką akurat autopromocją nie obnosiła, ani kryptoreklamą nie posługiwała. Przeciwnie — raczej była wobec siebie krytyczna, i dotyczyła ta krytyka zarówno wyglądu fizycznego, jak cech charakteru, a nawet zachowania. Dość powiedzieć, że raz jeden — a było to w czasie, gdy jeszcze zarabiała na życie kreśleniem, a nie pisaniem — zwolniła któregoś ze swoich szefów z tej przykrej czynności i sama z siebie przyznała, że jest „głupia kur.a”.Nie miała też najlepszego zdania o własnym macierzyństwie. I nie chodzi bynajmniej o te publicznie wygłaszane stwierdzenia, że specjalistką w tej dziedzinie absolutnie nie jest. Do ostatnich dni swoich oczyma duszy będę widzieć te krew w żyłach mrożące sceny ze służewieckiego toru wyścigowego, kiedy to zaparł się na jej względy jakiś malec, czym oczywiście z miejsca naszą idolkę zaczął wyprowadzać z równowagi. Nie ma co mówić — porę wybrał najgorszą ze wszystkich, bo przeszkadzać Chmielewskiej na wyścigach — to jest duża zbrodnia.
Tymczasem malec niewiele się wyścigami przejmował — jemu chodziło o przykucie uwagi Chmielewskiej. I idę o duży zakład, że raczej nie był jej zagorzałym czytelnikiem — raczej zaparł się na samą osobowość. No i różne sztuki wyprawiał, a ona twardo ni to udawała niedostępną, ni to po prostu taka postanowiła być. I co? I koniec był taki, że mały, z jednej strony nieograniczony w swojej pomysłowości na podryw, z drugiej — zdeterminowany absolutnie na śmierć i życie, posunął się do tego, że spróbował wziąć do ust truchło końskiej (bo to było na Służewcu) muchy…!
I dopiero wtedy ją tknęło! Dopiero wtedy postanowiła malca otwarcie zauważyć i zareagować!
Tymczasem malec niewiele się wyścigami przejmował — jemu chodziło o przykucie uwagi Chmielewskiej. I idę o duży zakład, że raczej nie był jej zagorzałym czytelnikiem — raczej zaparł się na samą osobowość. No i różne sztuki wyprawiał, a ona twardo ni to udawała niedostępną, ni to po prostu taka postanowiła być. I co? I koniec był taki, że mały, z jednej strony nieograniczony w swojej pomysłowości na podryw, z drugiej — zdeterminowany absolutnie na śmierć i życie, posunął się do tego, że spróbował wziąć do ust truchło końskiej (bo to było na Służewcu) muchy…!
I dopiero wtedy ją tknęło! Dopiero wtedy postanowiła malca otwarcie zauważyć i zareagować!
No rzeczywiście. Macierzyństwo ominęło Chmielewską jeszcze szerszym łukiem niż pedanteria — to ostatnie też wyznała zresztą otwarcie i bez karabinu przy głowie. Zapominalskim przypominam jej mokotowskie mieszkanie i świetlik, który Jerzy miał zabić jakąś dyktą, żeby nie świeciło jej po oczach…
Literatura odarta z geniuszu
Jako dość aktywna członkini kliku facebookowych grup, w tym fanów Chmielewskiej (konkretnie to się nazywa Joanna Chmielewska — Fan i Fun Club) oraz Fanów Komedii Kryminalnych natrafiłam ostatnio na wpis, zawierający żywe cytaty z recenzji książek idolki, zapisanych krótko po ich wydaniu. Dobrze. Może i to są te książki najpierwsze, a nie oszukujmy się — sam Szekspir też nie napisał „Makbeta” lub „Snu nocy letniej” w zaraniu żywota… Ale jednak taki okrzyczany „Lesio”…?Żeby nie być gołosłowną — a cytaty przytaczam bez przeróbek — taki „Klin” (pierwsze wydanie 1964) w zestawieniu z „Wszyscy jesteśmy podejrzani” (1966) Jerzy Siewierski skomentował poniższymi słowy:
„Bardzo nieufnie zabrałem się do czytania tej książki. Dwa lata temu Joanna Chmielewska sprawiła mi (a także wielu tysiącom miłośników »kryminałków«) bardzo brzydkiego psikusa. Napisała wówczas zabawną powieść »Klin«. Namotała w niej niesamowicie skomplikowaną historyjkę, której — wbrew wszelkim przyjętym w dziedzinie »kryminałków« regułom — nie raczyła w zakończeniu książki ani rozwinąć, ani wyjaśnić.”
„Bardzo nieufnie zabrałem się do czytania tej książki. Dwa lata temu Joanna Chmielewska sprawiła mi (a także wielu tysiącom miłośników »kryminałków«) bardzo brzydkiego psikusa. Napisała wówczas zabawną powieść »Klin«. Namotała w niej niesamowicie skomplikowaną historyjkę, której — wbrew wszelkim przyjętym w dziedzinie »kryminałków« regułom — nie raczyła w zakończeniu książki ani rozwinąć, ani wyjaśnić.”
O osławionym „Lesiu” (1973) Roch Borski napisał: „Na przykład w pierwszym zdaniu pierwszego rozdziału części pierwszej: »Lesio Kubajek postanowił sobie, że zamorduje personalną«. I Lesio usiłuje zbrodni dokonać przy pomocy gronkowców wyhodowanych w lodach. Rzecz jest śmieszna i z życia, a czytelnik może się lodami weselić przez trzydzieści stron, po czym dostaje niestrawności. Bywa. Gdyby te trzydzieści stron nieco wyżąć, powstałaby zgrabna nowelka, ale autorka zamierzyła napisanie powieści...”
Z kolei „Romans wszech czasów” (1975) wzbudził w Michale Łukaszewiczu takie uczucia: „Źle się dzieje z autorką »Całego zdania [nieboszczyka]«. Już w »Lesiu« zaczęło się coś psuć. Zawiniła chyba, chwalona kiedyś u tej pisarki, skłonność do rozbawiania czytelnika sobą. (...) Co innego jest jednak głównym mankamentem tej książki. Gdyby usunąć z niej wszystkie dłużyzny i miejsca przegadane, z jej trzystu stron pozostałaby może połowa albo połowa połowy.”
Zatem jedno z dwóch: albo się wtedy ludzie bardziej znali na literaturze, a sama Chmielewska jeszcze nie uwiodła rzeszy czytelników — albo jako młodsze pokolenia łatwiej daliśmy się jej uwieść, a i z krytycznym czytelnictwem bardziej u nas krucho…?
Bo — przyznaję to szczerze i też bez karabinu przy skroni — akurat te pierwsze książki Chmielewskiej stanowią dla mnie kanon absolutny i jakakolwiek ich krytyka uchodzi w moich oczach za szarganie świętości! Moim skromnym zdaniem „Lesio” i niejaka jego kontynuacja, czyli „Dzikie białko” (1990) bawią mnie akurat do łez, o wyciekach innych płynów fizjologicznych nie wspominając. Nie wiem. Być może to ja mam wybrakowane poczucie humoru — podobnie zresztą jak dla niektórych autorka, więc jak dla mnie to nawet komplement.
A jeśli już mam być szczera — to psuć się pisarstwo Chmielewskiej zaczęło na „Wszelkim wypadku” (1993). Do dziś pamiętam podekscytowanie, z którym, nabywszy książkę, wpadłam do domu. I do dziś nie jestem w stanie wyrzucić z pamięci uczucia niedosytu, rozczarowania, zawiedzionych nadziei i jakoś tak właśnie nadszarpniętego wizerunku bóstwa, który niezmiennie towarzyszy mi od przeczytania tej książki. Niech pęknę, ale obiecuję wkrótce spróbować drugi raz. Może perspektywa tamtej trzynastolatki była niewystarczająca i jako dorosła kobieta docenię walory lektury?
Męskim wzrokiem
Sukces Joanny Chmielewskiej, zarówno kasowy, jak i czytelniczy, w dużej mierze wynikał z faktu, że onegdaj ludzie czytali na potęgę. I pani Chmielewska, jedna z najbardziej płodnych polskich pisarek, zapewne znakomicie to rozumiana. Niewątpliwie miała swój styl i pokaźną grupę fanów, którzy pochłaniali jej kolejne powieści. Ale czy przetrwała próbę czasu? Na myśl przychodzi mi Juliusz Kaden-Bandrowski, przedwojenna gwiazda pióra, o którym poza historykami w zasadzie nikt już nie pamięta.„Lesia” przeczytałem, niejako na polecenie sympatycznej koleżanki, aczkolwiek nie porwał mnie. Oczywiście doceniam językową zręczność pisarki i osobliwe poczucie humoru, ale w literaturze, jak w życiu. Albo masz do kogoś serce, albo nie. Niemniej jednak z sympatią myślę o wszystkich, którzy czytają cokolwiek.
Magdalena Maria Bukowiecka
Współautor ("Męskim wzrokiem"): Michał Mieszko Podolak
Magdalena Maria Bukowiecka
Współautor ("Męskim wzrokiem"): Michał Mieszko Podolak
Komentarze (0) pokaż wszystkie komentarze w serwisie
Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.
Zaloguj się lub wejdź przez