Woda wymaga takiej samej odpowiedzialności jak droga

2025-08-02 11:00:42(ost. akt: 2025-08-01 15:40:56)

Autor zdjęcia: Facebook/Krzysztof Hołowczyc

Bezpieczeństwo na wodzie jest równie ważne jak na drodze. O tym, jak odpowiedzialnie korzystać z uroków jezior, rozmawiamy z kimś, kto na bezpieczeństwie zna się jak mało kto. Gościem „Gazety Olsztyńskiej” jest mistrz kierownicy, także tej motorowodnej, Krzysztof Hołowczyc.
— Jest pan ikoną sportów motorowych, ale też ojcem, mieszkańcem Olsztyna i zapalonym motorowodniakiem. Oprócz promowania bezpieczeństwa na drogach, od lat jest Pan też gorącym orędownikiem rozsądku na wodzie. Jak z perspektywy dekad spędzonych na jeziorze Ukiel patrzy Pan na nasze wodne nawyki?
— Jesteśmy z żoną na wodzie dłużej, niż wiele osób żyje. Od lat pływamy po tym jeziorze, mieliśmy różne motorówki, ciągaliśmy córki na nartach wodnych i wakeboardzie, sami korzystamy ze skuterów. I wielokrotnie zastanawiałem się, w którą stronę zmierzamy z tym bezpieczeństwem. Bo choć wszyscy głośno o nim mówimy, to na koniec wszystko sprowadza się do człowieka, który trzyma ster lub wchodzi do wody. Odpowiedzialność i świadomość – to są klucze słowa .

— Mówi pan o zmianach. Czy to oznacza, że kiedyś było bezpieczniej?
— Trochę przekornie powiem, że tak. Za moich czasów, gdy ktoś chciał przepłynąć jezioro wpław, musiał mieć żółty czepek i zdać specjalną kartę pływacką. A motorówek było na jeziorze może trzy. Dziś płynę przez jezioro i cudem mijam pływaka, któremu ledwo wystaje głowa z wody. Pytam policjanta, jak to możliwe, że on płynie przez środek akwenu bez żadnej bojki asekuracyjnej, a on odpowiada: „takie jest prawo”. To pokazuje, że chyba idziemy w złą stronę. Kiedyś przepisy, choć może surowe, wymuszały myślenie. Dziś, przy tym ogromnym zagęszczeniu ruchu, ta świadomość jest potrzebna bardziej niż kiedykolwiek.

— Skoro jesteśmy przy pływakach – co jest dla nich największym zagrożeniem i co, poza zdrowym rozsądkiem, może uratować im życie?
— Prawo, które pozwala płynąć gdziekolwiek bez asekuracji, jest dla mnie przerażające. Uważam, że natychmiast powinniśmy wprowadzić obowiązek posiadania bojki asekuracyjnej, takiej prostej, ciągniętej na lince. Popularnie nazywa się ją „pamelką”. To genialna rzecz! W razie skurczu czy nagłego osłabnięcia można się jej chwycić i na niej pozostać. Moja żona, gdy płynie sama, zawsze ją zabiera. Pamiętajmy, że jak ktoś pójdzie pod wodę, to na początku idzie na dno. Z 20 metrów głębokości wyciągnąć kogoś jest niezwykle ciężko. Ta prosta bojka to polisa na życie.

— Przejdźmy do tych zmotoryzowanych. Co powinno znaleźć się na żelaznej checkliście każdego, kto wypływa motorówką lub skuterem?
— Kilka podstawowych rzeczy. Po pierwsze: zanim odpalimy silnik, przewietrzmy komorę motorówki. Łódź może stać w słońcu, paliwo paruje, a iskra przy rozruchu może wywołać wybuch. Wiele łodzi spłonęło przez zaniedbanie wietrzenia. Ja zawsze najpierw wietrzę, a potem dopiero odpalam silnik, mając pewność, że nic nie eksploduje.
Po drugie: kamizelek ratunkowych musi być tyle, ile osób na pokładzie, i najlepiej, by każdy od razu założył swoją. Na mojej łodzi wożę tyle kamizelek, ile jest miejsc, i pilnuję, by każdy je włożył. Na skuterze to absolutny obowiązek dla wszystkich. Kolejna sprawa: sprzęt ratunkowy i wyposażenie dodatkowe. No i na koniec: trzeźwość oraz zdrowy rozsądek sternika są absolutną podstawą.

— Wspomniał pan o kamizelkach, ale co z resztą przepisów? Czy nadążają za rzeczywistością?
— Absolutnie nie. Są niespójne i często nie odzwierciedlają życia. Wie pan, że według przepisów skuter wodny, na którym ledwo da się schować telefon, powinien mieć na wyposażeniu gaśnicę, bosak i linkę? To tworzy absurdalne sytuacje. Policjant może tylko egzekwować przepisy, które ktoś stworzył przy biurku, nie mając pojęcia o realiach. Potrzebujemy urealnienia tych zasad. Mądry policjant, tak jak w Stanach, patrzy nie tylko na to, czy popełniłeś wykroczenie, ale czy realnie komuś zaszkodziłeś. Tu jest potrzebna zmiana myślenia. Oczywiście na większej łodzi taki sprzęt na pewno nie zaszkodzi, a nawet jest konieczny.

— A pływanie po zmroku? Skuterem to chyba nie jest najlepszy pomysł?
— Oczywiście. Pływanie skuterem po zmroku to ogromne ryzyko – zdecydowanie odradzam takie pomysły. Skuter nie ma żadnych świateł, więc po ciemku jest niewidoczny. Sam wracałem łodzią po zmroku i nawet z lampami musiałem bardzo uważać. A skuterem w nocy? Nie ma mowy! Nawet jeśli księżyc pięknie świeci i kusi spokojna noc – skuter nie jest przystosowany do pływania w ciemności. Absolutnie nie wsiadłbym na niego nocą i innym też to odradzam.

— W Olsztynie jest pan legendą. Jako olsztynianin, jak ocenia pan zmiany, które przez te lata zaszły nad pana ukochanym jeziorem Ukiel? Czy dziś da się pogodzić na wodzie interesy motorowodniaków, wędkarzy, kajakarzy?

— (Śmiech) Oczywiście, że tak! Przecież jestem mieszkańcem Olsztyna, teraz może bardziej pod Olsztynem, ale sercem zawsze tutaj. A Ukiel? Zmienił się ogromnie. Przede wszystkim nasilenie ruchu jest nieporównywalne. Jeśli chodzi o bezpieczeństwo i kulturę na wodzie, najważniejsze to pamiętać, że nie jesteśmy tam sami – bez względu na to, czy siedzimy w motorówce, trzymamy wędkę czy płyniemy wpław. Wędkarze bywają poirytowani, gdy obok nich śmigają motorówki z narciarzami czy skutery, bo chcieliby ciszy.
Pamiętajmy, że w okolicy Olsztyna jest 16 jezior, z czego 15 ma zakaz pływania sprzętem motorowodnym. Ukiel jest tym jedynym. Dajmy więc ludziom szansę, by z niego korzystali. Oczywiście, że zdarzają się scysje, zwłaszcza w przesmykach, gdzie nagle spotykają się dwie motorówki i kajakarz. Ale nie demonizujmy. W zeszłym roku jedyny głośny wypadek to ten, gdy dwóch policjantów zderzyło się na skuterach, co tylko dodaje sprawie pikanterii. Kluczem jest wzajemny szacunek. Jak widzę kajakarzy, odpływam od nich prostopadle, by moja fala ich nie wywróciła. Tego nie da się zapisać w przepisach, to po prostu poczucie odpowiedzialności.

— Z tyloma latami na wodzie wiąże się pewnie mnóstwo wspomnień. Jest jakaś anegdota, która szczególnie zapadła panu w pamięć?
— Był taki okres, że mieliśmy wielką frajdę z bicia rekordów. Nasz największy wyczyn to pociągnięcie 16 narciarzy wodnych za jedną motorówką! Oczywiście sama nie dałaby rady poderwać wszystkich, więc startowaliśmy z czterema, a potem podpływały zaprzyjaźnione łodzie i „dostawiały” nam kolejnych narciarzy na linach. Wyglądało to przepięknie, jak husaria na wodzie. Wtedy ruch był tak mały, że ludzie siedzieli na molach, bili nam brawo i cieszyli się razem z nami. Później dowiedziałem się, że w Ameryce pociągnęli za statkiem 1500 osób, więc nasz rekord był malutki, ale na skalę jeziora Ukiel mieliśmy ogromną satysfakcję.

— Na koniec pytanie, które zadają sobie wszyscy fani: gdzie będziemy mogli panu kibicować w najbliższym czasie?
— Zaledwie kilka dni temu skończył się Rajd Polskie Safari. Nie będę nieskromny – udało się wygrać, więc ciągle prowadzę w Mistrzostwach Polski w rajdach terenowych. To cieszy, bo w tych dakarowych klimatach moje serce wciąż bije mocniej. A w dalszych planach, jeśli wszystko się poukłada, chce w przyszłym roku wystartować w WRC Masters. To cykl, gdzie starzy mistrzowie spotykają się i ścigają na trasach rajdowych Mistrzostw Świata i Europy. To byłoby coś pięknego. Najbliższy start to rajd w okolicach Szczecina i Drawska Pomorskiego. I jadę tam, żeby też wygrać.

— W takim razie trzymamy kciuki!
— Dziękuję i pozdrawiam wszystkich Czytelników "Gazety Olsztyńskiej"!

Jan Berdycki