Śmierć 180 tys. mieszkańców, 18 tys. powstańców i zagłada miasta

2025-08-01 08:50:15(ost. akt: 2025-08-01 08:55:16)
Zdjęcie jest tylko ilustracją do tekstu

Zdjęcie jest tylko ilustracją do tekstu

Autor zdjęcia: PAP/ archiwum

Powstanie Warszawskie kosztowało życie 180 tys. cywilów i 18 tys. powstańców i skończyło się - na rozkaz Hitlera - wysiedleniem całej ludności i zburzeniem miasta.
W myśl planów powstanie miało trwać najwyżej kilka dni. Dowództwo AK miało nadzieję, że Wehrmacht po wielkich stratach, jakie poniósł w trakcie przeprowadzonej przez Armię Czerwoną Operacji Bagration, jest zdemoralizowany i nie stanowi wystarczającej siły.

Nadzieje na to, że takie opinie nie są przesadzone, brały się m.in. z widoku kierujących się przez Warszawę ze wschodu na zachód kolumn z rannymi żołnierzami niemieckimi.

Nawet w dowództwie AK zdawano sobie jednak sprawę z tego, że o zwycięstwie przesądzi nie tylko zaskoczenie, ale też wsparcie ze strony Armii Czerwonej. Oddziały AK w Warszawie dysponowały bowiem zbyt skromnym uzbrojeniem (głównie broń lekka i mało amunicji), żeby mogła stawić opór wrogowi. Opanowanie polskiej stolicy siłami podlegającymi polskiemu rządowi na emigracji (którego Moskwa już w tamtym momencie nie uznawała) miało być polityczną przetargową w walce o władzę.

Liczono na to, że ujawnienie się w Warszawie władz cywilnych związanych z Delegaturą Rządu na Kraj będzie szczególnie istotne w związku z powołaniem pod egidą Stalina Polskiego Komitetu Wyzwolenia Narodowego, czyli komunistycznego ośrodka władzy.

Armia Czerwona jednak powstańcom nie pomogła, a Niemcy nie dali się wyprzeć ze strategicznych punktów. Dostarczana drogą lotniczą (z lotnisk we Włoszech) pomoc aliantów zachodnich była zbyt mała, by mogła wpłynąć na przebieg walki. Mimo to powstanie trwało aż 63 dni - było największą akcją zbrojną podziemia w okupowanej przez Niemców Europie.

Wybuch powstania poprzedziła wizyta premiera rządu emigracyjnego Stanisława Mikołajczyka (następcy gen. Sikorskiego) w Moskwie. Udając się pod koniec lipca 1944 r. na rozmowy liczył, że wybuch powstania w stolicy wzmocni jego pozycję negocjacyjną wobec Stalina.

Opinii premiera nie podzielał Naczelny Wódz gen. Kazimierz Sosnkowski, który uważał, że w zaistniałej sytuacji zbrojne powstanie pozbawione jest politycznego sensu i w najlepszym przypadku zmieni jedną okupację na drugą. W depeszy do gen. Komorowskiego pisał: „W obliczu szybkich postępów okupacji sowieckiej na terytorium kraju trzeba dążyć do zaoszczędzenia substancji biologicznej narodu w obliczu podwójnej groźby eksterminacji”.

Pomimo takiego stanowiska, gen. Sosnkowski nie wydał w sprawie powstania jednoznacznego rozkazu.

Przy podejmowaniu decyzji o rozpoczęciu walki w stolicy nie bez znaczenia były także działania propagandy stalinowskiej. Pod koniec lipca na ulicach Warszawy zaczęły pojawiać się bowiem odezwy informujące o ucieczce Komendy Głównej Armii Krajowej i o przejęciu dowództwa nad siłami zbrojnymi podziemia przez dowództwo Armii Ludowej. Z kolei podporządkowana moskiewskiemu Związkowi Patriotów Polskich radiostacja Kościuszko wzywała warszawiaków do natychmiastowego podjęcia walki.

Dowództwo AK obawiało się, że tego typu agitacja może doprowadzić do dezorientacji w jej szeregach, a w rezultacie również do niekontrolowanych i spontanicznych wystąpień zbrojnych przeciwko Niemcom.

Za rozpoczęciem walk w stolicy przemawiała również rzucająca się w oczy ewakuacja części niemieckich urzędników. W drugiej połowie lipca 1944 r. zaczęły się też wyjazdy niemieckiej ludności cywilnej.

Wpływ na decyzję o wybuchu powstania miało też zarządzenie gubernatora Ludwiga Fischera, w myśl którego mężczyźni z terenu Warszawy w wieku 17-65 lat mieli się zgłosić w wyznaczonych punktach, by wziąć udział w budowie umocnień.

Wśród dowódców AK pojawiła się obawa, że pośrednim skutkiem owego zarządzenia będzie rozbicie struktur polskiego podziemia.

Ogromne znaczenie przy podejmowaniu decyzji o powstaniu miały także nastroje panujące w Warszawie w lipcu 1944 r. Władysław Bartoszewski wspominając tamte dni w jednym z wywiadów mówił: "Dla nas Powstanie było oczywiste - my albo oni. Wóz albo przewóz. Czy pan sobie wyobraża, że Niemcy mogliby ścierpieć na bezpośrednim zapleczu frontu Warszawę najeżoną ukrytą bronią i dyszącą chęcią odwetu? Takie bajki można opowiadać dzieciom".

Rozkaz o wybuchu powstania wydał 31 lipca 1944 r. dowódca AK gen. Tadeusz „Bór”-Komorowski, uzyskując akceptację Delegata Rządu Jana S. Jankowskiego.

1 sierpnia 1944 r. do walki w stolicy przystąpiło ok. 40-50 tys. powstańców. Jednak zaledwie co czwarty z nich liczyć mógł na to, że rozpocznie ją z bronią w ręku.

Siły niemieckie złożone były z ok. 20 tys. żołnierzy Wehrmachtu, policjantów, członków SS innych formacji (także kolaboracyjnych stworzonych w oparciu o byłych żołnierzy Armii Czerwonej). Były zaprawione w walce i doskonale uzbrojone. Według danych wywiadu AK Niemcy obsadzili łącznie 179 obiektów na terenie stolicy. Dysponowali bronią pancerną, bombowcami i artylerią i ani na moment nie oddali inicjatywy. Nie powiodły się, pomimo dużych strat, próby zdobycia Dworca Gdańskiego.

Powstańcom za cenę dużych strat udało się opanować tylko niektóre z kluczowych punktów, ale nie zdołali przejąć kontroli nad mostami.

Na wieść o wybuchu walk w Warszawie Reichsführer SS Heinrich Himmler wydał rozkaz, w którym stwierdzał: „Każdego mieszkańca należy zabić, nie wolno brać żadnych jeńców, Warszawa ma być zrównana z ziemią i w ten sposób ma być stworzony zastraszający przykład dla całej Europy”.

Przez 63 dni powstańcy prowadzili zacięte walki z wojskami niemieckimi. Według raportu dowódcy niemieckiego garnizonu w Warszawie gen. Reinera Stahela tylko w pierwszym dniu walk ginie ok. dwóch tysięcy Polaków i ok. 500 Niemców. Wśród śmiertelnie rannych była sanitariuszka, poetka, autorka piosenki „Hej chłopcy, bagnet na broń” Krystyna Krahelska. To ona pozowała do pomnika warszawskiej Syrenki. W następnych dniach polegli poeci Krzysztof Kamil Baczyński i Tadeusz Gajcy.

Traumatycznym doświadczeniem dla walczącej stolicy było wymordowanie tysięcy mieszkańców Woli.

Podczas szturmu na niemiecką dzielnicę policyjną i siedzibę gestapo przy Al. Szucha Dywizjon AK „Jeleń” stracił połowę żołnierzy.

Korzystając ze swojej przewagi ogniowej Niemcy izolowali kolejne dzielnice i je pacyfikowali. Jednym z ostatnich sukcesów powstańców było zdobycie (20 sierpnia) przez żołnierzy Batalionu „Kiliński” jedenastokondygnacyjnego budynku centrali telefonicznej PAST-y przy ul. Zielnej.

Nie spełniły się nadzieje na skuteczną pomoc Armii Czerwonej i aliantów zachodnich. W jednej i drugiej sprawie decydujące znaczenie miało stanowisko Stalina. O tym, że nie miał zamiaru pomóc walczącej polskiej stolicy otwarcie dał znać w depeszy do Winstona Churchilla. Powstańców określił w tym piśmie „garstką przestępców, którzy wszczęli awanturę warszawską w celu uchwycenia władzy”.

O złej woli Stalina świadczyła też jego odmowa udostępnienia sowieckich lotnisk alianckim samolotom, które leciały do Warszawy z pomocą lub w celu zbombardowania niemieckich pozycji.

W sumie od początku powstania do nocy z 21 na 22 września (gdy zostały przeprowadzone ostatnie loty) alianckim samolotom udało się zrzucić nad Warszawą i w jej okolicach 514 zasobników z bronią, amunicją, lekarstwami i żywnością. Znaczna część zasobników spadła jednak na terenie kontrolowanym przez Niemców lub została zestrzelona przez działa ich obrony przeciwlotniczej.

Podczas 186 lotów wykonanych z pomocą dla Warszawy zachodni alianci stracili łącznie 31 samolotów – czyli co szósty z tych, które wyznaczono do tej misji.

Powstania nie uratował też dokonany w nocy z 15 na 16 września desant z zajętego przez Armię Czerwoną prawego brzegu Wisły. Misja została podjęta zbyt późno, w dodatku z użyciem zbyt małych i nieprzygotowanych do walk w terenie zurbanizowanym sił Armii Berlinga.

„To wojsko było nieprzeszkolone w walce pomiędzy kamienicami. Kamienicę zdobyć to zupełnie inaczej aniżeli na polu w okopach czy w natarciu w przestrzeni. Trzeba było uważać na strzelców wyborowych, umieć likwidować obsługę karabinów maszynowych” – wspominał oficer AK i uczestnik walk na Czerniakowie gen. Zbigniew Ścibor-Rylski.

Już po kilku dniach utworzony przez „berlingowców” przyczółek na Czerniakowie został zlikwidowany przez Niemców.

Ostatecznie wobec braku perspektyw dalszej walki 2 października 1944 r. przedstawiciele KG AK płk Kazimierz Iranek-Osmecki „Jarecki” i ppłk Zygmunt Dobrowolski „Zyndram” podpisali w kwaterze SS-Obergruppenführera Ericha von dem Bacha w Ożarowie akt kapitulacji Powstania Warszawskiego.

Gen. Komorowski wspominając to wydarzenie pisał: „Po raz drugi w tej wojnie musiała Warszawa ulec przewadze wroga. Na początku i na końcu wojny stolica Polski walczyła sama. Ale warunki walki w roku 1939 były całkiem inne niż w roku 1944. Pięć lat temu Niemcy stały u szczytu swej potęgi. Słabość Sprzymierzonych uniemożliwiała danie pomocy Warszawie. Upadek stolicy Polski był pierwszy w szeregu zwycięstw niemieckich. W roku 1944 sytuacja była odwrotna. Niemcy chyliły się ku upadkowi i my wszyscy mieliśmy gorzkie przeświadczenie, że upadek Warszawy będzie prawdopodobnie ostatnim zwycięstwem Niemców nad Sprzymierzonymi”.

Według postanowień układu kapitulacyjnego żołnierze AK z chwilą złożenia broni mieli korzystać ze wszystkich praw konwencji genewskiej z 1929 r., dotyczącej traktowania jeńców wojennych. Takie same uprawnienia otrzymali żołnierze AK, którzy dostali się do niemieckiej niewoli w czasie walk toczonych od początku sierpnia w Warszawie. Niemcy przyznali prawa jeńców wojennych także członkom powstańczych służb pomocniczych.

W podpisanym dokumencie strona niemiecka stwierdzała ponadto, że osoby uznane za jeńców wojennych „nie będą ścigane za swoją działalność wojenną ani polityczną tak w czasie walk w Warszawie jak i w okresie poprzednim, nawet w wypadku zwolnienia ich z obozów jeńców”.

Odnośnie ludności cywilnej znajdującej się w czasie walk w mieście, Niemcy zapewnili, że nie będzie stosowana wobec niej odpowiedzialność zbiorowa. Dodatkowo gwarantowali, iż: „Nikt z osób znajdujących się w okresie walk w Warszawie nie będzie ścigany za wykonywanie w czasie walk działalności w organizacji władz administracji, sprawiedliwości, służby bezpieczeństwa, opieki publicznej, instytucji społecznych i charytatywnych ani za współudział w walkach i propagandzie wojennej. Członkowie wyżej wymienionych władz i organizacji nie będą ścigani też za działalność polityczną przed powstaniem”.

Na przekór takim ustaleniom już w trakcie walk Niemcy rozpoczęli deportację tysięcy mieszkańców stolicy do KL Auschwitz.

Zgodnie z żądaniami niemieckiego dowództwa miasto mieli opuścić wszyscy jego mieszkańcy. Akt kapitulacji powstania przewidywał, że ewakuacja „zostanie przeprowadzona w czasie i w sposób oszczędzający ludności zbędnych cierpień”, a „dowództwo niemieckie dołoży starań, by zabezpieczyć pozostałe w mieście mienie publiczne i prywatne”.

O realizacji ustaleń zawartych w układzie kapitulacyjnym z 2 października 1944 r. tak w książce „Powstanie '44” pisał Norman Davies: „W pierwszym stadium Niemcy z pewnością trzymali się postanowień zawartego układu. Po Powstaniu nie wróciły straszliwe masakry, jakie się zdarzały w czasie jego trwania. Nie próbowano tępić Żydów czy innego niepożądanego elementu i - ogólnie rzecz biorąc - ewakuowanych do obozów przejściowych nie bito, nie głodzono ani nie maltretowano na inne sposoby. Wiele tysięcy ludzi znalazło sposób, aby się wymknąć z oczek sieci, wielu też natychmiast zwolniono. Przeważająca część jeńców z Armii Krajowej została - zgodnie z umową - odesłana do regularnych obozów jenieckich pozostających pod nadzorem Wehrmachtu. Kobiety, które trafiły do niewoli, zgodnie z umową kierowano do specjalnych obozów albo po prostu uwalniano. Jednak w miarę upływu czasu, gdy początkowa masa zaczynała topnieć, ujawniały się bardziej nieprzyjemne aspekty hitlerowskiej machiny. Kiedy dokonano ostatecznych obliczeń, okazało się, że znacznie ponad 100 000 warszawiaków wysłano na przymusowe roboty do Rzeszy, wbrew układowi o zaprzestaniu działań wojennych w Warszawie, a dalsze kilkadziesiąt tysięcy umieszczono w obozach koncentracyjnych SS, w tym w Ravensbrück, Auschwitz i Mauthausen”.

W wydanej nazajutrz po kapitulacji odezwie do „Do Narodu Polskiego” Krajowa Rada Ministrów i Rada Jedności Narodowej z goryczą stwierdzały: "Skutecznej pomocy nie otrzymaliśmy. (...) Potraktowano nas gorzej niż sprzymierzeńców Hitlera: Italię, Rumunię, Finlandię. (...) Sierpniowe powstanie warszawskie z powodu braku skutecznej pomocy upada w tej samej chwili, gdy armia nasza pomaga wyzwolić się Francji, Belgii i Holandii. Powstrzymujemy się dziś od sądzenia tej tragicznej sprawy. Niech Bóg sprawiedliwy oceni straszliwą krzywdę, jaka Naród Polski spotyka, i niech wymierzy słuszną karę na jej sprawców”.

W czasie walk w Warszawie zginęło ok. 18 tys. powstańców, a 25 tys. zostało rannych. Poległo również ok. 3,5 tys. żołnierzy z Dywizji Kościuszkowskiej.

Straty wśród ludności cywilnej były ogromne i wynosiły ok. 180 tys. zabitych.

Pozostałych przy życiu mieszkańców Warszawy, ok. 500 tys., wypędzono z miasta, które po powstaniu zostało niemal całkowicie zburzone. Specjalne oddziały niemieckie, używając dynamitu i ciężkiego sprzętu, jeszcze przez ponad trzy miesiące metodycznie niszczyły resztki ocalałej zabudowy.

Do niemieckiej niewoli poszło ponad 15 tys. powstańców, w tym 2 tys. kobiet. Wśród nich niemal całe dowództwo AK, z generałami Borem-Komorowskim, Pełczyńskim i Chruścielem. Żaden z tych trzech dowódców do Polski już nie wrócił: Bór-Komorowski i Pełczyński zmarli w Wielkiej Brytanii, a Chruściel w Stanach Zjednoczonych. (PAP)