Życie inspiruje, wyobraźnia szaleje — i tak powstają książki!
2025-07-29 15:31:45(ost. akt: 2025-07-30 14:33:31)
Artykuł
sponsorowany
— Może i pisanie to nie jest zawód łatwy, ale na pewno bardzo wdzięczny — szczególnie spotkania z czytelnikami. Wtedy wyraźnie widzę, ile te książki dla nich znaczą, jak pomagają im w trudnych chwilach… Kiedy podchodzi do mnie czytelniczka i mówi, że chorowała na raka i jeździła na chemię, a na każdą sesję brała jedną z moich książek i dzięki temu jakoś przetrwała — to jest to najlepsza nagroda! — mówi Marta Matyszczak. Akcja jej najnowszej książki pt. „Świadek śmierci nad Śniardwami” znów toczy się na naszych Mazurach!
— Ostatnio rozmawiałyśmy dokładnie dwa lata temu. Wtedy Pani trupy ścieliły się dość gęsto na szlaku Krutyni. Co zdarzyło się u Pani przez te dwa lata, co się zmieniło? Pytam pisarsko i prywatnie…
— Na pewno powstało parę nowych książek — cały czas trzymam się dawno przyjętego harmonogramu i wydaję dwie książki rocznie. Zatem to akurat się nie zmieniło — przez te dwa lata wydałam cztery nowe książki. W tym czasie powstała też nowa seria: „Zbrodnie na podsłuchu” — tzw. cosycrime, czyli inaczej kryminał kocykowy. Dotychczas trzymałam się raczej konwencji komedii kryminalnej. To oczywiście też kryminały, ale lżejsze, bez brutalnych, naturalistycznych scen zbrodni i nie aż tak nastawione na humor, jak komedie kryminalne. Dotychczas ukazały się dwa tomy.
No i wróciłam do Burbur i do Mazur. Ta kolejna mazurska książka, „Świadek śmierci nad Śniardwami” jest jednak na swój sposób wyjątkowy, bo łączy moje dwie serie: „Kryminał z pazurem” oraz pierwszą serię, czyli „Kryminał pod psem”, z kundelkiem Guciem w roli częściowego narratora tych powieści. W ubiegłym roku ukazał się ostatni tom „Kryminałów pod psem” — „Zakończeniem jest Zakopane”. I natychmiast spadło na mnie wiele głosów smutku, ale chyba jeszcze bardziej oburzenia ze strony czytelników…
— Na pewno powstało parę nowych książek — cały czas trzymam się dawno przyjętego harmonogramu i wydaję dwie książki rocznie. Zatem to akurat się nie zmieniło — przez te dwa lata wydałam cztery nowe książki. W tym czasie powstała też nowa seria: „Zbrodnie na podsłuchu” — tzw. cosycrime, czyli inaczej kryminał kocykowy. Dotychczas trzymałam się raczej konwencji komedii kryminalnej. To oczywiście też kryminały, ale lżejsze, bez brutalnych, naturalistycznych scen zbrodni i nie aż tak nastawione na humor, jak komedie kryminalne. Dotychczas ukazały się dwa tomy.
No i wróciłam do Burbur i do Mazur. Ta kolejna mazurska książka, „Świadek śmierci nad Śniardwami” jest jednak na swój sposób wyjątkowy, bo łączy moje dwie serie: „Kryminał z pazurem” oraz pierwszą serię, czyli „Kryminał pod psem”, z kundelkiem Guciem w roli częściowego narratora tych powieści. W ubiegłym roku ukazał się ostatni tom „Kryminałów pod psem” — „Zakończeniem jest Zakopane”. I natychmiast spadło na mnie wiele głosów smutku, ale chyba jeszcze bardziej oburzenia ze strony czytelników…

Fot. Przemysław Jendroska
— Z jawną pretensją w głosie…!
— Dokładnie tak! Bardzo protestowali — postanowiłam więc zrobić im taki mały prezent. Do „Kryminału z pazurem” wprowadziłam i Gucia, i Szymona Solańskiego, i Różę Kwiatkowską [a tfu, Solańską!]. Wszyscy oni spotykają się tam, nad Śniardwami — i dużo się dzieje. Mam nadzieję, że zadowolę fanów obu moich serii.
— A prywatnie…?
— Prywatnie w sumie też parę zmian zaszło. Do naszego stada dołączył kolejny pies… Już nie wiem, co odpowiadać, kiedy ludzie mnie pytają „ile pani ma tych zwierząt i jakie konkretnie?”…! Mam dużą szansę zostać kolejną Violettą Villas, bo już mam dwa psy i dwa koty — najnowszy piesek jest z nami od pół roku, zjawił się pewnego styczniowego dnia… Zimno, pełno śniegu — a on, jak się okazało, miał wielką bułę na łapie, która chyba krótko wcześniej pękła, krew się lała… No to co robić? Trzeba go było wpuścić do domu, ogrzać, szybko zaprowadzić do weterynarza i tak został z nami… Karmelek…!
— Mieszaniec jak mniemam…
— No oczywiście! Bardzo niestandardowej urody…!
— Nienachalny z urody znaczy — jak mawiała Maria Czubaszek. I jak ja lubię mówić o samej sobie…
— O, Karmelek jest zdecydowanie nienachalny z urody!
— Dokładnie tak! Bardzo protestowali — postanowiłam więc zrobić im taki mały prezent. Do „Kryminału z pazurem” wprowadziłam i Gucia, i Szymona Solańskiego, i Różę Kwiatkowską [a tfu, Solańską!]. Wszyscy oni spotykają się tam, nad Śniardwami — i dużo się dzieje. Mam nadzieję, że zadowolę fanów obu moich serii.
— A prywatnie…?
— Prywatnie w sumie też parę zmian zaszło. Do naszego stada dołączył kolejny pies… Już nie wiem, co odpowiadać, kiedy ludzie mnie pytają „ile pani ma tych zwierząt i jakie konkretnie?”…! Mam dużą szansę zostać kolejną Violettą Villas, bo już mam dwa psy i dwa koty — najnowszy piesek jest z nami od pół roku, zjawił się pewnego styczniowego dnia… Zimno, pełno śniegu — a on, jak się okazało, miał wielką bułę na łapie, która chyba krótko wcześniej pękła, krew się lała… No to co robić? Trzeba go było wpuścić do domu, ogrzać, szybko zaprowadzić do weterynarza i tak został z nami… Karmelek…!
— Mieszaniec jak mniemam…
— No oczywiście! Bardzo niestandardowej urody…!
— Nienachalny z urody znaczy — jak mawiała Maria Czubaszek. I jak ja lubię mówić o samej sobie…
— O, Karmelek jest zdecydowanie nienachalny z urody!

— Tym bardziej mam nadzieje, że jego podobizna będzie ilustracją do któregoś z naszych artykułów! Ja w każdym razie, korzystając z egzemplarza recenzenckiego, już się ucieszyłam, że w „Świadku śmierci nad Śniardwami” znów pojawia się moja ukochana Burbur, z którą z kolei jest mi bardzo po drodze charakterologicznie. Ale najbardziej się cieszę, że znowu wraca Pani na Mazury. I to nawet mimo faktu, że znów trup ściele się za Panią gęsto…
— I to z dokładnie tą samą ekipą, która dwa lata temu trupy zbierała wzdłuż szlaku Krutyni…! [śmiech] Tym razem wybierają się do Trzonek, gdzie ja sama trafiłam dwa lata temu, zbierając materiały do tego poprzedniego tomu. Zamieszkaliśmy właśnie w Trzonkach, w pensjonacie, który tam rzeczywiście istnieje w starym popruskim dworcu kolejowym. Nad Krutynią pozbierałam materiały do poprzedniego tomu, ale tak mnie to miejsce zainspirowało, że już wtedy postanowiłam stworzyć kolejny tom, którego akcja będzie miała miejsce właśnie Trzonkach. Tamte wakacje były bardzo ciekawe…!
— Jako Warmianka z urodzenia i zamiłowania mam dylemat. Bo z jednej strony chciałabym, żeby i mój region kiedyś wzięła Pani na warsztat, ale z drugiej — sama wciąż marzę o warmińskim kryminale własnego autorstwa…
— Warmia to jest bardzo dobry pomysł, ale nie ma o czym mówić! Ja trzymam się tych Mazur, a pani pozostawiam Warmię!
— Możemy się zgodzić, że nasze trupy będą padać, a nasze śledztwa będą się toczyć po sąsiedzku.
— Umowa stoi!
— Świetnie! Przyznaję Pani, że od dziecka wielbię Joannę Chmielewską i Agathę Christie. Co nie zmienia faktu, że książki, które obie one wydawały pod koniec swojego życia — trąciły już masówką, jakąś manufakturą, chałturą nawet. Nie boi się Pani, że przy dwóch książkach publikowanych rocznie — Pani też może skończyć z podobną opinią?
— Nie, nie obawiam się tego. Generalnie od samego początku swojej pisarskiej kariery piszę dwie książki rocznie. Jeśli spojrzeć na polski rynek powieści kryminalnych — to nie jest żaden wybryk. Teraz jest to standard. Ale rzeczywiście, sama zauważam pewne „wybryki”, a nie wyobrażam sobie jak to w ogóle fizycznie możliwe, żeby w ciągu roku napisać więcej niż dwie książki. Zatem tego mojego rytmu nie zamierzam zmieniać. A Christie i Chmielewska — też odniosłam wrażenie, że ich ostatnie książki jednak były gorsze. Ale mam wrażenie, że to pogorszenie jakości związane było raczej z wiekiem i jakimiś takim zgorzknieniem… Zwłaszcza u Chmielewskiej widać to bardzo wyraźnie. Mnie na szczęście jeszcze troszkę do wieku starczego zostało, więc może jeszcze pociągnę… [śmiech] Zobaczymy! Generalnie mam sporo nowych pomysłów — z tej przyczyny „Kryminały pod psem” stanęły na XII tomie, bo uważam, że lepiej zostawić niedosyt niż przesyt. I myślę, że jeszcze niejednym swoich czytelników zaskoczę.
— Czy przy tej liczbie książek trudno jest NIE plagiatować samego siebie?
— Pisanie to jest ciągłe poszukiwanie nowych postaci, nowych rozwiązań fabularnych. Właśnie po to, by nie kopiować samego siebie i nie powtarzać tego, co już było. Myślę, że na tym właśnie polega cała zabawa — żeby utrzymywać swoją uwagę na najwyższych obrotach i wymyślać coraz to nowe rzeczy. Ale myślę też, że moje bohaterki książek, które ukazały się dotychczas, są zupełnie różne. Zaczęłam od Róży Kwiatkowskiej, która jest wypisz-wymaluj mną: pokraka, która jeśli może się wpakować w jakąś kabałę, to z pewnością tak zrobi. Jak ja. Natomiast Rozalia Ginter w „Kryminałach z pazurem” — to zupełnie inna postać. Także w „Zbrodniach na podsłuchu” Rita Braun to kompletnie inny charakter. Mnie samej chodzi o to, by stale się rozwijać i zaskakiwać — nie tylko czytelników, ale i samą siebie.
— I to z dokładnie tą samą ekipą, która dwa lata temu trupy zbierała wzdłuż szlaku Krutyni…! [śmiech] Tym razem wybierają się do Trzonek, gdzie ja sama trafiłam dwa lata temu, zbierając materiały do tego poprzedniego tomu. Zamieszkaliśmy właśnie w Trzonkach, w pensjonacie, który tam rzeczywiście istnieje w starym popruskim dworcu kolejowym. Nad Krutynią pozbierałam materiały do poprzedniego tomu, ale tak mnie to miejsce zainspirowało, że już wtedy postanowiłam stworzyć kolejny tom, którego akcja będzie miała miejsce właśnie Trzonkach. Tamte wakacje były bardzo ciekawe…!
— Jako Warmianka z urodzenia i zamiłowania mam dylemat. Bo z jednej strony chciałabym, żeby i mój region kiedyś wzięła Pani na warsztat, ale z drugiej — sama wciąż marzę o warmińskim kryminale własnego autorstwa…
— Warmia to jest bardzo dobry pomysł, ale nie ma o czym mówić! Ja trzymam się tych Mazur, a pani pozostawiam Warmię!
— Możemy się zgodzić, że nasze trupy będą padać, a nasze śledztwa będą się toczyć po sąsiedzku.
— Umowa stoi!
— Świetnie! Przyznaję Pani, że od dziecka wielbię Joannę Chmielewską i Agathę Christie. Co nie zmienia faktu, że książki, które obie one wydawały pod koniec swojego życia — trąciły już masówką, jakąś manufakturą, chałturą nawet. Nie boi się Pani, że przy dwóch książkach publikowanych rocznie — Pani też może skończyć z podobną opinią?
— Nie, nie obawiam się tego. Generalnie od samego początku swojej pisarskiej kariery piszę dwie książki rocznie. Jeśli spojrzeć na polski rynek powieści kryminalnych — to nie jest żaden wybryk. Teraz jest to standard. Ale rzeczywiście, sama zauważam pewne „wybryki”, a nie wyobrażam sobie jak to w ogóle fizycznie możliwe, żeby w ciągu roku napisać więcej niż dwie książki. Zatem tego mojego rytmu nie zamierzam zmieniać. A Christie i Chmielewska — też odniosłam wrażenie, że ich ostatnie książki jednak były gorsze. Ale mam wrażenie, że to pogorszenie jakości związane było raczej z wiekiem i jakimiś takim zgorzknieniem… Zwłaszcza u Chmielewskiej widać to bardzo wyraźnie. Mnie na szczęście jeszcze troszkę do wieku starczego zostało, więc może jeszcze pociągnę… [śmiech] Zobaczymy! Generalnie mam sporo nowych pomysłów — z tej przyczyny „Kryminały pod psem” stanęły na XII tomie, bo uważam, że lepiej zostawić niedosyt niż przesyt. I myślę, że jeszcze niejednym swoich czytelników zaskoczę.
— Czy przy tej liczbie książek trudno jest NIE plagiatować samego siebie?
— Pisanie to jest ciągłe poszukiwanie nowych postaci, nowych rozwiązań fabularnych. Właśnie po to, by nie kopiować samego siebie i nie powtarzać tego, co już było. Myślę, że na tym właśnie polega cała zabawa — żeby utrzymywać swoją uwagę na najwyższych obrotach i wymyślać coraz to nowe rzeczy. Ale myślę też, że moje bohaterki książek, które ukazały się dotychczas, są zupełnie różne. Zaczęłam od Róży Kwiatkowskiej, która jest wypisz-wymaluj mną: pokraka, która jeśli może się wpakować w jakąś kabałę, to z pewnością tak zrobi. Jak ja. Natomiast Rozalia Ginter w „Kryminałach z pazurem” — to zupełnie inna postać. Także w „Zbrodniach na podsłuchu” Rita Braun to kompletnie inny charakter. Mnie samej chodzi o to, by stale się rozwijać i zaskakiwać — nie tylko czytelników, ale i samą siebie.

— A gdzie Pani szuka? I jak utrzymuje Pani tę uwagę?
— Pisarzem jest się cały czas, a już zwłaszcza pisarzem kryminałów. Nawet kiedy człowiek jedzie na wakacje, nie korzysta z uroków danego miejsca, ale stale rozgląda się, gdzie tu może być trup, choćby i na greckiej idyllicznej wyspie, na samym środku plaży…! A już z pewnością hotel nadaje się na doskonałe miejsce zbrodni! I tak to jest: życie inspiruje, wyobraźnia szaleje, a wszystko razem miesza się i tak powstają książki.
— Czy tylko wakacje są czasem, kiedy rzeczywiście tych trupów widzi Pani dookoła siebie najwięcej? A co z zejściem do piwniczki po słoik konfitur z wiśni…?
— Ależ oczywiście! Moja pierwsza książka, „Tajemnicza śmierć Marianny Biel” zaczyna się właśnie od trupa w piwnicy, z roztrzaskanymi słoikami konfitur dookoła — i nie wiadomo czy to krew, czy konfitury…! Większość czasu spędzam oczywiście przed laptopem, w domu, ale i w podróżach służbowych — najczęściej jeżdżę pociągami. Zatem pisanie to praca na każdy dzień — ale bardzo przyjemna!
— Czy to prawda, że najlepiej pisze się o postaciach, które osobiście znamy, i wydarzeniach, których doświadczyliśmy na własnej skórze?
— Warto pisać o tym, co się kocha i co się zna, więc w przypadku „Kryminałów z pazurem” była to moja miłość do zwierząt — psów, ale i nabyta do kotów, bo zawsze byłam jednak większą psiarą. Ale wprowadziła się do nas Burbur i zostałam kociarą. Zatem moja miłość do zwierząt zdecydowała o bohaterach i narratorach. A z drugiej strony też jest zamiłowanie do podróży — Mazury pokochałam i stąd ich obecność w moich książkach. Mam też wielkie zamiłowanie do odkrywania historii — w ostatnim tomie jest właśnie połączony z czasami współczesnymi wątek z końca II wojny światowej i mieszkańców Mazur, którzy musieli uciekać przed armią radziecką… Ma Pani rację: wszystko to jest przefiltrowane przez serce pisarza. I właśnie takie książki są najlepsze!
— A realia?
— Wszystko sprawdzam na własnej skórze. Jadę, robię bardzo szczegółowe zdjęcia, chodzę tymi wszystkimi uliczkami. Bo wszystko musi się zgadzać, także Trzonki oraz Nowe Guty, gdzie osadzona została część akcji najnowszej książki. Zachowałam też nazwę hotelu, który znajduje się w pobliżu, ma kształt wiatraka i trochę przypomina mi dom Muminków. U mnie wszystko jest dokładnie sprawdzone, bo wiem, że czytelnicy są bardzo uważni i w przypadku pomyłki następuje koniec świata…! Lepiej się nie narażać… [śmiech]
— Czy pisanie to zawód dla niezdyscyplinowanych?
— Być może, bo ja zdecydowanie jestem niezdyscyplinowana! Kiedy już naprawdę trzeba i termin mi dyszy na karku — wtedy chodzę jak w zegarku, jak w wojsku. Potrafię siedzieć kilkanaście godzin przed komputerem i pisać. Jednak generalnie doceniam zalety zawodu pisarza i przez większość życia cieszę się swobodą i dysponowaniem czasem wedle uznania…! Gorzej jest w tych chwilach, kiedy czas się kurczy — wtedy trzeba zbudzić w sobie tego żołnierza i wrócić do dyscypliny. Ale tylko na chwilę…
— Czy trudno jest być w Polsce pisarzem?
— Oczywiście, że trudno! Co nie znaczy, że mogłabym z tego zrezygnować — nie! To jest moja wymarzona praca. Natomiast kilka osób na tym rynku spokojnie się z tego utrzymuje. Ale jest grupa, do której i ja należę, która oprócz tego, że pisze, ma dodatkowe źródła dochodu — wszystkie okołoliterackie: prowadzę zajęcia na Uniwersytecie Śląskim i Kawiarenkę Kryminalną, gdzie piszę o innych książkach. Wszystko w ramach książkowego świata. Pisanie to też zawód dla wytrwałych: zwłaszcza na początku można się zrazić, bo nie wszystko jeszcze się układa po naszej myśli. Ale pisarz to też bardzo wdzięczny zawód — szczególnie spotkania z czytelnikami. Wtedy wyraźnie widzę, ile te książki dla nich znaczą, jak pomagają im w trudnych chwilach… Kiedy podchodzi do mnie czytelniczka i mówi, że chorowała na raka i jeździła na chemię, a na każdą sesję brała jedną z moich książek i dzięki temu jakoś przetrwała — to jest to najlepsza nagroda!
Magdalena Maria Bukowiecka
— Pisarzem jest się cały czas, a już zwłaszcza pisarzem kryminałów. Nawet kiedy człowiek jedzie na wakacje, nie korzysta z uroków danego miejsca, ale stale rozgląda się, gdzie tu może być trup, choćby i na greckiej idyllicznej wyspie, na samym środku plaży…! A już z pewnością hotel nadaje się na doskonałe miejsce zbrodni! I tak to jest: życie inspiruje, wyobraźnia szaleje, a wszystko razem miesza się i tak powstają książki.
— Czy tylko wakacje są czasem, kiedy rzeczywiście tych trupów widzi Pani dookoła siebie najwięcej? A co z zejściem do piwniczki po słoik konfitur z wiśni…?
— Ależ oczywiście! Moja pierwsza książka, „Tajemnicza śmierć Marianny Biel” zaczyna się właśnie od trupa w piwnicy, z roztrzaskanymi słoikami konfitur dookoła — i nie wiadomo czy to krew, czy konfitury…! Większość czasu spędzam oczywiście przed laptopem, w domu, ale i w podróżach służbowych — najczęściej jeżdżę pociągami. Zatem pisanie to praca na każdy dzień — ale bardzo przyjemna!
— Czy to prawda, że najlepiej pisze się o postaciach, które osobiście znamy, i wydarzeniach, których doświadczyliśmy na własnej skórze?
— Warto pisać o tym, co się kocha i co się zna, więc w przypadku „Kryminałów z pazurem” była to moja miłość do zwierząt — psów, ale i nabyta do kotów, bo zawsze byłam jednak większą psiarą. Ale wprowadziła się do nas Burbur i zostałam kociarą. Zatem moja miłość do zwierząt zdecydowała o bohaterach i narratorach. A z drugiej strony też jest zamiłowanie do podróży — Mazury pokochałam i stąd ich obecność w moich książkach. Mam też wielkie zamiłowanie do odkrywania historii — w ostatnim tomie jest właśnie połączony z czasami współczesnymi wątek z końca II wojny światowej i mieszkańców Mazur, którzy musieli uciekać przed armią radziecką… Ma Pani rację: wszystko to jest przefiltrowane przez serce pisarza. I właśnie takie książki są najlepsze!
— A realia?
— Wszystko sprawdzam na własnej skórze. Jadę, robię bardzo szczegółowe zdjęcia, chodzę tymi wszystkimi uliczkami. Bo wszystko musi się zgadzać, także Trzonki oraz Nowe Guty, gdzie osadzona została część akcji najnowszej książki. Zachowałam też nazwę hotelu, który znajduje się w pobliżu, ma kształt wiatraka i trochę przypomina mi dom Muminków. U mnie wszystko jest dokładnie sprawdzone, bo wiem, że czytelnicy są bardzo uważni i w przypadku pomyłki następuje koniec świata…! Lepiej się nie narażać… [śmiech]
— Czy pisanie to zawód dla niezdyscyplinowanych?
— Być może, bo ja zdecydowanie jestem niezdyscyplinowana! Kiedy już naprawdę trzeba i termin mi dyszy na karku — wtedy chodzę jak w zegarku, jak w wojsku. Potrafię siedzieć kilkanaście godzin przed komputerem i pisać. Jednak generalnie doceniam zalety zawodu pisarza i przez większość życia cieszę się swobodą i dysponowaniem czasem wedle uznania…! Gorzej jest w tych chwilach, kiedy czas się kurczy — wtedy trzeba zbudzić w sobie tego żołnierza i wrócić do dyscypliny. Ale tylko na chwilę…
— Czy trudno jest być w Polsce pisarzem?
— Oczywiście, że trudno! Co nie znaczy, że mogłabym z tego zrezygnować — nie! To jest moja wymarzona praca. Natomiast kilka osób na tym rynku spokojnie się z tego utrzymuje. Ale jest grupa, do której i ja należę, która oprócz tego, że pisze, ma dodatkowe źródła dochodu — wszystkie okołoliterackie: prowadzę zajęcia na Uniwersytecie Śląskim i Kawiarenkę Kryminalną, gdzie piszę o innych książkach. Wszystko w ramach książkowego świata. Pisanie to też zawód dla wytrwałych: zwłaszcza na początku można się zrazić, bo nie wszystko jeszcze się układa po naszej myśli. Ale pisarz to też bardzo wdzięczny zawód — szczególnie spotkania z czytelnikami. Wtedy wyraźnie widzę, ile te książki dla nich znaczą, jak pomagają im w trudnych chwilach… Kiedy podchodzi do mnie czytelniczka i mówi, że chorowała na raka i jeździła na chemię, a na każdą sesję brała jedną z moich książek i dzięki temu jakoś przetrwała — to jest to najlepsza nagroda!
Magdalena Maria Bukowiecka
Komentarze (0) pokaż wszystkie komentarze w serwisie
Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.
Zaloguj się lub wejdź przez