Rodzina jest jego całym światem

2025-06-08 20:00:42(ost. akt: 2025-06-06 14:45:27)

Autor zdjęcia: Arch. prywatne

Marcin jako małe dziecko stracił matkę, potem brata. Ojciec wolał pić, niż opiekować się dziećmi. Z dzieciństwa ma niewiele dobrych wspomnień. Teraz ma swoją rodzinę: żonę i dwóch synów. — Obiecałem, że nie zgotuję takiego piekła swoim dzieciom — zapewnia.
Życie pisze różne scenariusze, nie zawsze są one piękne. Niestety, czasem dzieciństwo staje się koszmarem, a dziecko potem ma trudność z „poukładaniem” sobie dorosłego życia. To, jakie wzorce mamy w swojej rodzinie, jest ważne, bo jeśli ona funkcjonuje prawidłowo, start w dorosłość jest o wiele łatwiejszy, bez „trudnego” bagażu doświadczeń.

Byli szczęśliwą rodziną
Marcin urodził się 42 lata temu w małej popegerowskiej wsi na Mazurach. Był najmłodszy z trójki rodzeństwa. Jego mama zajmowała się domem i dziećmi, a ojciec pracował w pegeerze jako traktorzysta. Rodzina, choć żyła skromnie, to była szczęśliwa, a dzieci czuły miłość swoich rodziców.

— Żyliśmy jak wiele rodzin w takich wsiach. Nie byliśmy bogaci ani też biedni. Wystarczało na jedzenie, opłaty i czasem jakiś wyjazd do miasta — wspomina. — Lubiłem tę naszą wieś, bo wszyscy się znaliśmy. Z innymi dziećmi biegaliśmy po polach, latem pomagaliśmy w sianokosach, jesienią na wykopkach. Dostawaliśmy za to zawsze parę groszy na oranżadę. Pamiętam jej smak do dziś. Wieczorami siadaliśmy przed naszym blokiem i snuliśmy plany. Co będziemy robić, gdzie chcielibyśmy pojechać, o czym marzymy. To takie miłe wspomnienia. Niestety los bywa przekorny.

Mama umarła młodo
Chłopak miał 7 lat, gdy nagle zmarła jego mama. To był szok dla wszystkich, a w szczególności dla osieroconych dzieci. W domu zapanował smutek i pustka. Starsza siostra, 11-latka, starała się przejąć obowiązki po zmarłej matce, jednak wciąż była dzieckiem. Ojciec załamał się i zaczął pić. Coraz mniej interesował się dziećmi i tym, czy mają co jeść i w czym iść do szkoły. Początkowo pomagała im rodzina i sąsiedzi, jednak z czasem każdy zapominał o maluchach.

— W domu zaczęło brakować jedzenia, ubrań, butów i podstawowych rzeczy do życia — mówi Marcin. — Jak mama żyła, to po powrocie ze szkoły czekał na nas ciepły posiłek, mieliśmy zawsze czyste ubrania i sprzątnięty dom. Po jej śmierci jak najdłużej zwlekaliśmy z powrotem do mieszkania. Bywało, że brakowało chleba, a ojciec z kumplami siedział i pił. Najlepiej, było, jak ojciec spał. Bo jak był pijany i zły, to obrywało nam się po głowie. Było źle, ale nasz koszmar się zaczął, jak ojca wyrzucili z pracy za picie. Wtedy awantury stały się codziennością.

Trafili do domu dziecka
Po dwóch latach życia w takim koszmarze ktoś doniósł do opieki społecznej, że w tej rodzinie źle się dzieje. Kilkakrotnie pracownicy odwiedzali mieszkanie, ale za każdym razem zastawali w nim pijanego ojca i trójkę głodnych, przerażonych dzieci.

— Miałem 9 lat, gdy podczas zimy zachorował mój starszy brat Adaś — opowiada. — Chodziliśmy do szkoły, mimo że była zima, w trampkach i ubraniach, które podarowali nam sąsiedzi. Przemarzliśmy, najbardziej Adaś. Zachorował, ale ojciec nie poszedł z nim do lekarza, mówił, że udaje. Kiedy po kilku dniach jego stan się nie poprawiał, a jedna z sąsiadek zobaczyła, jak wygląda, wezwała karetkę. Niestety, brata nie udało się uratować. Zaraz po pogrzebie przyjechała milicja z paniami z opieki i zabrały nas do pogotowia opiekuńczego. Tak zaczęła się nasza kilkuletnia tułaczka: pogotowie, rodziny zastępcze, dom dziecka. Nikt, kto nie przeżył takiej sytuacji, nie będzie w stanie zrozumieć i wyobrazić sobie, jak to jest.

Trafili do placówki
Początkowo rodzeństwo nie potrafiło pogodzić się z tym, że ich zabrano z domu. Byli bezpieczni, zadbani i nie chodzili już głodni, jednak tęsknili do swojej starej szkoły, kolegów i domu, w którym spędzili dzieciństwo. O ojcu nie chcieli wspominać. Pewnego dnia powiedziano im, że zamieszkają w rodzinie zastępczej.

— Tego dnia kazano nam zachowywać się wyjątkowo grzecznie — wspomina Marcin. — Czekaliśmy na nową mamę i tatę. Chcieliśmy, żeby ktoś nas pokochał i zabrał jak inne dzieci do domu. Eleganckie małżeństwo oglądało nas ze wszystkich stron, odpowiadaliśmy na ich pytania. Tak trafiliśmy do ludzi, którzy nie mieli dzieci. Nie umieliśmy się porozumieć. Byli dla nas bardzo oschli, nie okazywali uczuć, tylko wydawali polecenia. Wciąż byli niezadowoleni, że ze szkoły nie przynosimy samych piątek, że się pobrudziliśmy, że za głośno się śmiejemy… Byliśmy u nich siedem miesięcy. Potem nas oddali, bo nie o takich dzieciach marzyli. Bardzo z siostrą płakaliśmy, przepraszaliśmy i obiecywaliśmy, że będziemy grzeczni, ale i tak nas oddali.

Potem rodzeństwo przygarnęła kolejna rodzina, która miała gospodarstwo, więc bardzo potrzebowała rąk do pracy. Nie chcieli dzieci, ale pracowników.
Marcin i jego siostra ciężko pracowali, szczególnie wiosną i latem. Nowym rodzicom nie zależało na edukacji dzieci. Rodzeństwo często opuszczało szkołę, nie dostali promocji do kolejnych klas. Po kilku kontrolach dzieci znów trafiły do placówki.

Siostra była jego oparciem
W końcu, kiedy siostra Marcina uzyskała pełnoletność, poszła do pracy, wynajęła mieszkanie i zabrała brata do siebie. Skończył szkołę zawodową i poszedł do pracy.

— Przez te kilka lat dużo z siostrą przeżyliśmy, jednak zawsze się wspieraliśmy — podkreśla. — To dla mnie najważniejsza osoba… Żyliśmy bardzo skromnie, ale byliśmy razem. Nikt nas nie wyzywał, nie bił i nie traktował jak niewolników. Zasypiając na tapczanie, marzyłem o swojej rodzinie i obiecywałem sobie, że nigdy nie zgotuję takiego piekła swoim dzieciom. Wiedziałem przecież dobrze, jak to jest być odtrąconym, porzuconym czy oddanym jak niepotrzebna rzecz. Kiedy zacząłem pracować, odkładałem każdy grosz. Dokładałem się siostrze do opłat i żywności, pomagałem, a resztę pieniędzy składałem na konto. Siostra wyszła za mąż, urodziła dzieci, ma wspaniałą rodzinę. Ja postanowiłem pójść na swoje.

Własna rodzina
Marcin kupił nieduże mieszkanko i powoli je remontował, poznał Anię. Zakochał się i założył swoją rodzinę.

— Sześć lat temu się ożeniłem z najcudowniejszą kobietą; mam dwóch synów, swoją firmę — opowiada. — Doceniam każdy dzień z rodziną i to, co Bóg mi dał. Chciałbym być takim ojcem, jakiego ja sam nigdy nie miałem. Moi synowie, moja rodzina to mój cały świat. Ojciec zmarł dwa lata temu. Zorganizowaliśmy z siostrą jego pogrzeb. Przez całą mszę pogrzebową płakałem z żalu za straconym dzieciństwem, że nigdy nie miałem oparcia w ojcu. Choć jestem dorosły, to zazdroszczę innym, że mają rodziców, których mogą kochać, odwiedzać, liczyć na nich w trudnych chwilach. Mają piękne wspomnienia… Ja ich nie mam, ale zacząłem nowe życie i ze swoją rodziną chcę tworzyć takie wspomnienia. Być najlepszym ojcem i mężem!