Las mu w duszy gra
2025-04-13 10:00:00(ost. akt: 2025-04-14 09:56:09)
Piotr Szczyglak codziennie zagląda do lasu, który sam posadził. Często śpiewa w chórze swoją ulubioną nowoorleańską pieśń z repertuaru Louisa Armstronga, działa w wiejskim teatrze i z uśmiechem dowodzi, że życie po siedemdziesiątce może tętnić pasją.
Poranek w warmińskiej wsi, w pięknym Wipsowie. Piotr Szczyglak, siedemdziesięciotrzylatek, zakłada znoszone buty i rusza w stronę ściany zieleni za domem. Każdego dnia zagląda do swojego lasu: dwóch hektarów drzew, które posadził własnoręcznie przed laty. Rosną tam młode dęby, sosny, brzozy i świerki, modrzewie, olchy pielęgnowane z miłością. Las jest jego dziełem i dumą.
— Codziennie jestem w lesie, niezależnie od pogody — przyznaje z uśmiechem. — Patrzę, jak las rośnie. To niesamowita przygoda.
— Codziennie jestem w lesie, niezależnie od pogody — przyznaje z uśmiechem. — Patrzę, jak las rośnie. To niesamowita przygoda.
Codzienny spacer między drzewami to jego rytuał: dogląda nowych przyrostów, wykonuje drobne prace pielęgnacyjne.
— Spotkanie z przyrodą to spotkanie z Panem Bogiem — mówi cicho, z przekonaniem. Dla niego las to nie tylko zieleń, ale też duchowa przestrzeń codziennej zadumy. Gdy słońce wznosi się wyżej, pan Piotr wraca do domu.
Na rozstaju dróg obok domu Szczyglaków stoi kapliczka z płaskorzeźbą świętego Piotra. Spogląda na nią z czułością. Postawił ją, gdy zbliżał się do siedemdziesiątki — w podzięce za lata przeżyte w zdrowiu i pasji. To również ukłon w stronę warmińskiej tradycji przydrożnych kapliczek i hołd dla patrona, którego imię nosi.
— To mój patron, więc pomyślałem, że powinien tu być — opowiada, wspominając, jak z pomocą sąsiada murował ten mały ołtarzyk. Dziś sąsiada już nie ma, ale pozostała po nim ta pamiątka. — Cieszę się, bo kapliczka ładnie wpisała się w nasz warmiński krajobraz. Myślę, że po mnie też zostanie — dodaje pan Piotr, wierząc, że kapliczka będzie trwała także po jego odejściu.
Po południu w domu Szczyglaków rozbrzmiewa muzyka. W dużym pokoju słychać niski głos gospodarza nucącego bluesową melodię. To ulubiona pieśń pana Piotra: nowoorleański marsz spopularyzowany niegdyś przez Louisa Armstronga. Melodia utkwiła mu w pamięci i poruszyła do tego stopnia, że zaproponował ją swojemu chórowi.
— Spotkanie z przyrodą to spotkanie z Panem Bogiem — mówi cicho, z przekonaniem. Dla niego las to nie tylko zieleń, ale też duchowa przestrzeń codziennej zadumy. Gdy słońce wznosi się wyżej, pan Piotr wraca do domu.
Na rozstaju dróg obok domu Szczyglaków stoi kapliczka z płaskorzeźbą świętego Piotra. Spogląda na nią z czułością. Postawił ją, gdy zbliżał się do siedemdziesiątki — w podzięce za lata przeżyte w zdrowiu i pasji. To również ukłon w stronę warmińskiej tradycji przydrożnych kapliczek i hołd dla patrona, którego imię nosi.
— To mój patron, więc pomyślałem, że powinien tu być — opowiada, wspominając, jak z pomocą sąsiada murował ten mały ołtarzyk. Dziś sąsiada już nie ma, ale pozostała po nim ta pamiątka. — Cieszę się, bo kapliczka ładnie wpisała się w nasz warmiński krajobraz. Myślę, że po mnie też zostanie — dodaje pan Piotr, wierząc, że kapliczka będzie trwała także po jego odejściu.
Po południu w domu Szczyglaków rozbrzmiewa muzyka. W dużym pokoju słychać niski głos gospodarza nucącego bluesową melodię. To ulubiona pieśń pana Piotra: nowoorleański marsz spopularyzowany niegdyś przez Louisa Armstronga. Melodia utkwiła mu w pamięci i poruszyła do tego stopnia, że zaproponował ją swojemu chórowi.
Pan Piotr od lat śpiewa basem w chórze Moderato z pobliskiego Barczewa, gdzie znalazł bratnie dusze. Kilka lat temu namówił kolegów, by opracowali ten jazzowy marsz, który go zachwycił, i odtąd chór wykonuje tę przejmującą pieśń.
— Śpiewamy ją z prawdziwym przejęciem — przyznaje. — Może to nie najwyższy poziom artystyczny, ale płynie prosto z serca.
Jego oczy błyszczą, gdy opowiada, jak potężne brzmienie marszu wypełnia wnętrze małego kościoła. Muzyka to dla niego nie tylko hobby, ale i sposób wyrażania siebie oraz łączenia się z ludźmi. A kiedy pan Piotr swoim głębokim basem intonuje pierwsze takty ulubionego utworu, przechodzi go ten sam dreszcz emocji co przed laty — znak, że wciąż żyje pełnią życia.
Muzyka prowadzi go także na teatralne sceny. Choć sam siebie nazywa amatorem, chętnie angażuje się w lokalne inicjatywy artystyczne. Przed laty przyjaciel zabrał go do Węgajt — wioski znanej z niezwykłego teatru i śpiewów. Miał to być jednorazowy wypad, a przerodził się w długoletnią przygodę.
Pan Piotr najpierw bywał tam jako widz, a z czasem gospodarze dostrzegli jego zapał i zaprosili go do scholi — grupy śpiewaczej towarzyszącej obrzędom i spektaklom. — Ani się obejrzałem, a już śpiewałem z nimi — wspomina z uśmiechem.
— Śpiewamy ją z prawdziwym przejęciem — przyznaje. — Może to nie najwyższy poziom artystyczny, ale płynie prosto z serca.
Jego oczy błyszczą, gdy opowiada, jak potężne brzmienie marszu wypełnia wnętrze małego kościoła. Muzyka to dla niego nie tylko hobby, ale i sposób wyrażania siebie oraz łączenia się z ludźmi. A kiedy pan Piotr swoim głębokim basem intonuje pierwsze takty ulubionego utworu, przechodzi go ten sam dreszcz emocji co przed laty — znak, że wciąż żyje pełnią życia.
Muzyka prowadzi go także na teatralne sceny. Choć sam siebie nazywa amatorem, chętnie angażuje się w lokalne inicjatywy artystyczne. Przed laty przyjaciel zabrał go do Węgajt — wioski znanej z niezwykłego teatru i śpiewów. Miał to być jednorazowy wypad, a przerodził się w długoletnią przygodę.
Pan Piotr najpierw bywał tam jako widz, a z czasem gospodarze dostrzegli jego zapał i zaprosili go do scholi — grupy śpiewaczej towarzyszącej obrzędom i spektaklom. — Ani się obejrzałem, a już śpiewałem z nimi — wspomina z uśmiechem.
.
Gdy cisza zapada nad wsią, pan Piotr siada z żoną na drewnianej ławeczce przed domem. Patrzą w kierunku lasu skąpanego w złocie zachodzącego słońca. Kilka miesięcy temu minęło pół wieku od dnia, gdy on i pani Maria, rodowita Warmiaczka, powiedzieli sobie „tak”.
Poznali się jako studenci w Olsztynie. On przyjechał z Mazowsza na polonistykę i zakochał się nie tylko w pagórkowatym krajobrazie Warmii, usianym jeziorami, ale i w uśmiechniętej koleżance z auli. Pięćdziesiąt lat minęło jak jeden dzień, wypełnionych wspólną pracą, podróżami i codziennymi radościami.
Ich dzieci dawno wyfrunęły z domu: córka mieszka za granicą, syn założył rodzinę w Biskupcu. Doczekali się wnuków, z których są bardzo dumni.
— Wnuki już prawie wszystkie dorosłe — mówi pan Piotr z ciepłem w głosie.
Najstarsza wnuczka studiuje geodezję; dziadek kwituje to żartem jako „rodzinne zamiłowanie do ziemi”.
Choć bliscy rozproszyli się po świecie, co roku latem cała rodzina zjeżdża się do domu Szczyglaków. Dla pana Piotra to największa radość: pokazać młodym swoje królestwo drzew i zaszczepić w nich miłość do przyrody.
Patrząc na pełnego energii pana Piotra, trudno uwierzyć, że od ponad dwudziestu lat jest na emeryturze. Gdy nadszedł czas odejścia z pracy zawodowej, on wcale nie zwolnił tempa.
Patrząc na pełnego energii pana Piotra, trudno uwierzyć, że od ponad dwudziestu lat jest na emeryturze. Gdy nadszedł czas odejścia z pracy zawodowej, on wcale nie zwolnił tempa.
— Pracodawcy niechętnie mnie puszczali, ale to był mój wybór — wspomina z rozbawieniem. — Nie odszedłem w nicość, tylko do kolejnego etapu.
Zaraz po przejściu na emeryturę objął mandat radnego w gminie Barczewo. Przez cztery lata pracował na rzecz lokalnej społeczności, a później jeszcze kilka lat dorabiał jako inspektor oświaty w pobliskich Jezioranach.
Dopiero po siedemdziesiątce odpuścił obowiązki społeczne — ale tylko po to, by móc w pełni oddać się swoim pasjom. Skąd czerpie tę energię? Pan Piotr na chwilę się zamyśla, sięgając do wspomnień.
Zaraz po przejściu na emeryturę objął mandat radnego w gminie Barczewo. Przez cztery lata pracował na rzecz lokalnej społeczności, a później jeszcze kilka lat dorabiał jako inspektor oświaty w pobliskich Jezioranach.
Dopiero po siedemdziesiątce odpuścił obowiązki społeczne — ale tylko po to, by móc w pełni oddać się swoim pasjom. Skąd czerpie tę energię? Pan Piotr na chwilę się zamyśla, sięgając do wspomnień.
— Pamiętam radę profesora Kotarbińskiego: „Lubić robić coś” — mówi powoli, z namysłem. — Niby proste, a jednak działa. Zawsze lubiłem robić wiele rzeczy i dlatego do dziś mój czas wypełniony jest po brzegi.
Ta dewiza stała się jego mottem. Zamiast narzekać na nudę czy użalać się nad upływem lat, pan Piotr woli zakasać rękawy i znaleźć zajęcie, które daje mu radość. Dogląda młodych drzew w lesie, ćwiczy nowy utwór albo majsterkuje — wszystko z uśmiechem, bez pośpiechu i bez marnowania nawet chwili.
Zapada zmrok. Pan Piotr Szczyglak odkłada narzędzia i jeszcze raz spogląda w kierunku swojego lasu. Jutro znów o świcie przyjdzie tu na obchód, by powitać rosnące drzewa. Wracając do domu, nuci pod nosem bluesową melodię — tę samą, która niegdyś rozbrzmiewała w zaułkach Nowego Orleanu. Emerytura w jego wydaniu to nie kapcie i telewizor, ale barwna opowieść o życiu z pasją. A las, który zasadził, szumi mu w duszy swoją własną, piękną pieśń.
Zapada zmrok. Pan Piotr Szczyglak odkłada narzędzia i jeszcze raz spogląda w kierunku swojego lasu. Jutro znów o świcie przyjdzie tu na obchód, by powitać rosnące drzewa. Wracając do domu, nuci pod nosem bluesową melodię — tę samą, która niegdyś rozbrzmiewała w zaułkach Nowego Orleanu. Emerytura w jego wydaniu to nie kapcie i telewizor, ale barwna opowieść o życiu z pasją. A las, który zasadził, szumi mu w duszy swoją własną, piękną pieśń.
Jan Berdycki
Komentarze (0) pokaż wszystkie komentarze w serwisie
Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.
Zaloguj się lub wejdź przez