By mogły nauczyć się normalnie żyć

2025-02-28 11:10:28(ost. akt: 2025-02-28 11:56:46)   Artykuł sponsorowany

Autor zdjęcia: Zbigniew Woźniak

To u nas zdobywają umiejętności, które pozwolą im przygotować się do dalszej drogi. Dzieci są z nami tylko na chwilę, ale od nas mają wyjść mocniejsze — mówi Bogumiła Grzyb, która przez 14 lat prowadziła pogotowie rodzinne, a od pięciu lat jest specjalistyczną rodziną zastępczą.
— Dziecko przychodzi i wiemy przecież, że jest nie nasze, ale wychowujemy jak własne. Każde ma inne potrzeby. Trzeba wiedzieć, że jedno trzeba nauczyć chodzić, inne mówić, inne znów jeść — mówi Bogumiła Grzyb razem z mężem Markiem przez 14 lat prowadziła pogotowie rodzinne, jedno z pierwszych w Olsztynie. Obecnie od pięciu lat jest specjalistyczną rodziną zastępczą.

Przed czasem ustawy o pomocy społecznej, która powołała pogotowia rodzinne, noworodki pozostawione w szpitalach czy dzieci zabrane z rodziny postanowieniem sądu, trafiały do domów dziecka. Dziś przejmują je rodziny, które pomagają dzieciom w sytuacji kryzysowej. Dziecko przebywa w takim pogotowiu do czasu, aż sytuacja w rodzinie biologicznej dziecka się unormuje lub sytuacja prawna zostanie unormowana, by dziecko mogło zostać zaadoptowane.

Rocznie w szpitalach pozostawianych jest około 800 dzieci. Nie przybywa za to rodzin zastępczych, a szczególnie tych specjalistycznych, gdyż rośnie liczba dzieci z niepełnosprawnościami. Zdrowe maluchy nie mają problemu ze znalezieniem rodziny. Sytuacja komplikuje się, kiedy jest to rodzeństwo lub dziecko jest bardzo chore. Tutaj ratunkiem są pogotowia rodzinne. Do tego, które pani Bogumiła i jej mąż Marek prowadzili przez 14 lat, trafiło 85 dzieci.

— Jak to się stało, że zaczęliśmy pomagać? Przez kilkanaście lat byłam na rencie, ale w międzyczasie zajmowałam się też dziećmi — wspomina pani Bogumiła. — Moje własne dzieci były już dorosłe, samodzielne, miałam więc przestrzeń, żeby zostać nianią. Wtedy na mojej drodze stanęła sędzina, która stwierdziła, że wychowałam swoje, to poradzę sobie z dziećmi, które potrzebują większego wsparcia, która pomoże im stanąć na nogi i mieć odpowiednie warunki do rozwoju. Zgodziłam się może dlatego, że z własnymi nie mieliśmy problemów.
— Nasze dzieci zawsze uczyliśmy samodzielności, co zaprocentowało — wtrąca pan Marek.
Jednak by zostać pogotowiem rodzinnym, trzeba przejść wiele procedur. Najpierw są to spotkania z psychologiem i pedagogiem, potem przychodzi czas na szkolenia. Wszystko przeszli z powodzeniem i zaczęli przejmować opiekę nad kolejnymi maluchami.

Obrazek w tresci

Pani Bogumiła i pan Marek pamiętają każde dziecko, które przebywało w ich pogotowiu. Są dumni, kiedy widzą, jak dzieci odzyskują dzieciństwo w rodzinach adopcyjnych. Są dzieci, które trafiają do nich mając zaledwie kilka miesięcy, ale też kilkuletnie. Trafiają dzieci z interwencji, pobite, poprzypalane papierosami. Czasem wciąż jeszcze nie radzą sobie z załatwianiem potrzeb fizjologicznych, ale cytują z pamięci marki alkoholi. To u nich dzieci zabrane z interwencji uczą się normalnego życia. Cieszą się pierwszym postawionym krokiem, wypowiedzianym słowem. Pokazują, że można żyć inaczej. Pan Marek zaraża ich pasją do sportu. Sam ma na koncie m.in. mistrzostwo świata z 2022 roku w dziesięcioboju i mistrzostwo Europy w skoku w dal.

— U nas znajdują schronienie. To u nas będą zadbane, najedzone, przytulone. Wtedy będzie łatwiej poradzić sobie z tymi wszystkimi traumami, które przeszli — wyliczają. — Kiedy do nas trafiają, nie mówią o tym, co przeżyły. Otwierają się po pewnym czasie. Dlatego mamy większą satysfakcję, kiedy dzieci wychodzą na prostą, kiedy zaczynają normalnie się rozwijać.

Opowiadają o dzieciach. Na przykład takie bliźniaki. Dziewczynka przeszła wiele operacji, a dziś nikt by nie powiedział, że ma tak skomplikowaną historię. Są dzieci z syndromem odstawienniczym, bo ich matki były uzależnione od narkotyków. Były dzieci ze stomią, wodogłowiem. Kacper cierpiał na porfirię. Kasia, kiedy trafiła do pogotowia rodzinnego, miała pięć lat.
— Kasia na początku jadła tylko suche bułki. Jeśli dostawała coś innego, krzyczała i zanosiła się płaczem — wspomina pani Bogumiła.
Do nich najczęściej też trafiają dzieci chore. W codzienność były więc wpisane wizyty lekarskie, pobyty w szpitalach, rehabilitacja.

— Kiedyś zadzwonili do nas ze szpitala z Warszawy, że mają bliźniaki, których nikt nie chce — opowiada pani Bogumiła. — Dziewczynka urodziła się z problemami z jelitami. Wówczas w Polsce nikt jeszcze nie robił takich zabiegów na noworodkach. Przyjeżdżał profesor z Francji, który operował raz w miesiącu, w czwartki. Był jeden warunek, by mieć szansę na zabieg — przez cały okres przed operacją dziecko nie mogło mieć żadnej infekcji.
Tygodnie, które dzieliły od operacji, były dużym wyzwaniem. Udało się. Dziś nikt by nie powiedział, że dziewczynka miała jakiekolwiek problemy. Jest wiele różnych sytuacji. Pani Bogumiła i pan Marek najbardziej dumni są z rodzin, którym mimo problemu alkoholowego udało się wyjść na prostą. Takie przypadki też się zdarzają.

Obrazek w tresci

— Ich córka, która była w naszym pogotowiu, skończyła właśnie studia. Zawsze powtarza: „To tobie to wszystko zawdzięczam”. Wtedy w oczach stają łzy wzruszenia — podkreśla pani Bogumiła. — Z większością rodzin adopcyjnych do tej pory mamy kontakt.
Do pogotowia rodzinnego trafiają dzieci z Płodowym Zespołem Alkoholowym, a czyli Płodowym Zespołem Alkoholowym. FAS to jedno z najcięższych uszkodzeń poalkoholowych. Z takim zespołem urodziła się Ania. Dziś ma 8 lat, a oni są od pięciu lat specjalistyczną rodziną zastępczą. Miała nie chodzić, nie mówić, nie dawano jej również szans, że będzie jadła samodzielnie.
— Nic się nie sprawdziło. Zawzięliśmy się, dzięki intensywnej rehabilitacji Ania chodzi, je — mówi pani Bogumiła.

Ania stała się ich oczkiem w głowie, ale wiedzą, że ich celem jest znalezienie jej domu i kochających rodziców.
— Kiedyś nie było problemów z tym, by dziecko chore znalazło rodziców adopcyjnych. Wszystkie „nasze” dzieci mają już nowe rodziny — opowiada.
Pani Bogumiła wyjmuje telefon i pokazuje mi wiadomość od rodziny adopcyjnej.
— Tak mi napisali — „Pozdrawiamy i dziękujemy. Bez Was i tego, jak opiekowaliście się naszym synem, nie bylibyśmy w tym miejscu. Teraz wiemy, jak ważna była wasza praca. Mocno ściskamy — cytuje. — Wtedy mamy potwierdzenie, że to, co zrobiliśmy, miało ogromną wartość.
Kajot
Publikacja powstała w ramach projektu „Pozytywna przyszłość PLUS. Promocja rodzicielstwa zastępczego, wsparcie istniejących rodzin zastępczych oraz osób usamodzielnianych i opuszczających rodzinną lub instytucjonalną pieczę zastępczą” dofinansowanego ze środków Europejskiego Funduszu Społecznego +.

Obrazek w tresci

Imiona dzieci zostały zmienione