Nie siada się do stołu z kanibalem

2024-12-17 08:07:00(ost. akt: 2024-12-17 08:17:58)

Autor zdjęcia: Pixabay

Porzućmy kulturowe i polityczne wojny i zajmijmy się tym, co naprawdę ważne. Zajmijmy się sprawami decydującymi o naszej przyszłości. A co jest ważne dla autora „Manifestu kapitalistycznego”? „Liczy się gospodarka, głupcze!” — pod tym hasłem Bill Clinton wygrał wybory w 1992 roku. Ale to nie o niego chodzi.
Kiedy czytałem tę książkę, to już po jakichś 50 stronach zaczęło mnie męczyć pytanie, kiedy ostatni raz i o co konkretnie spierały się główne polskie partie w kwestiach gospodarczych. No i nie pamiętam, a googlować mi się nie chciało. Więc wyszło mi, że kłócą się o wszystko, o gospodarce zaś nie dyskutują w ogóle. No chyba że zamiast przed kamerami robią to w zaciszu gabinetów czy podczas różnego rodzaju elitarnych paneli dyskusyjnych.

Odebrać, co ukradli

Słowo „kapitalizm”, o „kapitaliście” już nie wspominając, ma w języku polskim negatywne konotacje. Kojarzy się z wyzyskiem, chciwością i niesprawiedliwością społeczną. O kapitalistach myślimy chyba tak jak lider młodzieżówki szwedzkiej Partii Lewicy, który na wieść o śmierci twórcy Ikei Ingvara Kamprada uznał, że należy mu się udział w spadku po nim. „»To my, 150 tysięcy pracowników, powinniśmy się podzielić spadkiem« — stwierdził. Argumentował, że wartość Ikei tworzyli jej pracownicy, a nie Kamprad, a teraz przyszła pora »aby odebrali to, co im ukradł«” — pisze Johan Norberg w książce „Manifest kapitalistyczny. Jak wolny rynek uratuje świat”, o którego idei wspomniałem na początku tekstu.


Sam Walton czy Bill Gates są bogaczami. „Na ich kontach bankowych przy znaku dolara występuje długi ciąg zer, lecz dzięki temu pozostali ludzie wiodą lepsze, prostsze i bardziej komfortowe życie” — podkreśla autor „Manifestu kapitalistycznego”.

Krytycy wolnego rynku często twierdzą, że przez niego stajemy się większymi egoistami. Norberg przekonuje, że to kłamstwo, i powołuje się na wyniki badania przeprowadzonego w 152 krajach. Naukowcy sprawdzili w nim 7 różnych form hojności i gotowości do niesienia pomocy (np. datki charytatywne, oddawanie krwi czy dobre traktowanie zwierząt). I wyszło im, że to mieszkańcy państw indywidualistycznych pomagali najchętniej innym.

Innym mitem, przekonuje szwedzki naukowiec, jest pogląd, że w społeczeństwach rynkowych większość zazdrości mniejszości, której się lepiej powodzi. Jednak, jak uważa Norberg, w społeczeństwach rynkowych różnice w zamożności nie wpływają na poczucie szczęścia. Liczy się bowiem coś innego.
„Czy za pieniądze można kupić szczęście? Odpowiedź brzmi: tak” — przekonuje. I wyjaśnia: „Liczy się natomiast sam fakt życia w bogatym, wolnym, kapitalistycznym społeczeństwie. Jeśli poszczęściło ci się na tyle, że urodziłeś się w nim, to większość drogi do szczęścia masz już za sobą” — przekonuje. I trudno się z tym nie zgodzić, kiedy popatrzymy choćby sami na siebie.

Wolny rynek jest dla ludzi

„Kapitalizm, myślałem sobie, to system chciwych monopolistów i potężnych właścicieli. Lecz potem zacząłem badać ten świat i zdałem sobie sprawę, że to w najmniej urynkowionych społeczeństwach elity były najsilniej chronione przed wolną wolą obywateli i dysponowały największą władzą. Paradoksalnie to właśnie kapitalizm — poprzez wolne rynki i dobrowolne umowy oparte na idei własności prywatnej — zagroził możnym” — przekonuje Norberg.
Wolnorynkowy kapitalizm i demokracja to dla autora „Manifestu kapitalistycznego” pojęcia na swój sposób tożsame. „Wolnorynkowy kapitalizm tak naprawdę nie dotyczy kwestii kapitału, lecz oddania kontroli nad złożoną gospodarką w ręce miliardów niezależnych konsumentów, przedsiębiorców i pracowników oraz pozwolenia im na samodzielne decydowanie, co poprawia jakość ich życia. Zatem beztroskie mówienie o »przejmowaniu kontroli nad kapitalizmem« oznacza właściwie, że rządy przejmują kontrolę nad obywatelami” — dowodzi Norberg.

Siać, zamiast rozdawać

Pytanie, czy droga wiedzie od demokracji do wolnego rynku czy na odwrót, jest z gatunku pytań o to, które święta są ważniejsze; Wielkanoc czy Boże Narodzenie. Faktem jest natomiast, że bez demokracji nie ma wolnego rynku, a bez wolnego rynku nie ma wspomnianej kontroli. Tak jak na przykład w Rosji, gdzie tak naprawdę nie ma nawet własności państwowej, bo wszystko należy do cara, który dla niepoznaki nazywa się tam prezydentem.
Czego zatem potrzebują biedne kraje, choćby te afrykańskie, ale przecież nie tylko one? Po pierwsze i po kolejne: wolności. „Afryka Subsaharyjska jest najbiedniejszą częścią świata nie z racji braku warunków gospodarczych potrzebnych do wzrostu, lecz z powodu niedostatku wolności” — podkreśla Norberg. Ale nie tylko tego. Biedne kraje potrzebują więcej handlu, inwestycji i przedsiębiorczości.
Szwecja to dzisiaj jeden z synonimów bogatego społeczeństwa. Tymczasem „szwedzki PKP rozdystrybuowany w 1950 roku pozwoliłby tylko na osiągnięcie obecnego średniego poziomu Tunezyjczyków. To, co napędziło ten kraj i podniosło jego poziom, to nie rozdawnictwo nasion według nowatorskiego wzorca, lecz regularne ich wysiewanie i zbieranie plonów” — czytamy w „Manifeście kapitalistycznym”.

To nie wina Chin?

Johan Norberg jest wielkim fanem wolnego handlu i globalizacji. Ma też dość kontrowersyjne podejście do relacji gospodarczych z Chinami. I tutaj wszystko dzieli go od Donalda Trumpa, który chce wyrzucić chińskie produkty z USA.
„Jak już pisałem (...) przekonanie, że Chiny spustoszyły przemysłowy krajobraz Zachodu, jest z gruntu mylne. Handel z nimi wzbogacił zarówno je, jak i nas. Znaczna część eksportu z Chin dotyczy produktów wytwarzanych tam przez zachodnie przedsiębiorstwa” — twierdzi. I dowodzi, że zmniejszanie się liczby miejsc pracy w krajach UE i USA to nie jest efekt chińskiej konkurencji. Jego zdaniem deindustrializacja to naturalny proces dla państw na pewnym etapie rozwoju. „Od 1980 roku produkcja przemysłowa wzrosła w Stanach Zjednoczonych ponad dwukrotnie — po prostu nie potrzebujemy już tak wielu pracowników, aby ją podtrzymać” — przekonuje. I dodaje: „Musimy porzucić tradycyjne przekonanie, że odprzemysłowianie kraju to oznaka słabości. Właściwie to przejaw siły, o ile tylko pojawia się w odpowiednim momencie. To naturalna faza, jaką przechodzą wszystkie państwa, które się bogacą”.
Chiny też się zresztą deindustrializują. Od 2013 roku liczba miejsc pracy w przemyśle wytwórczym spadła tam o ok. 5 milionów.

Oni byli naiwni

Choć i dla niego Chiny mają swoją ciemną stronę. Pisze bowiem, że „byliśmy naiwni w postrzeganiu chińskich inwestycji w infrastrukturę cyfrową oraz jej fizyczne zaplecze (routery, serwery itp.), bo to stanowi dla nas zagrożenie”.
Mnie jednak w takich sytuacjach bardziej zdumiewa inna naiwność: że tak mądrzy ludzie: politycy, eksperci, naukowcy z Zachodu mogli być w tej kwestii naiwni. Tak samo zresztą jak w przypadku Rosji. No bo przecież normalny człowiek to wie, że nie siada się do stołu z kimś, kto chce cię zjeść.

Igor Hrywna


Johan Norberg, „Manifest kapitalistyczny. Jak wolny rynek uratuje świat”, wydawnictwo Wielka Litera, 2024.


Johan Norberg to szwedzki pisarz i historyk idei. Urodził się w 1973 roku w Sztokholmie. Jest gorącym orędownikiem globalnego kapitalizmu, imigracji oraz wolności jednostki. Po okresie zaangażowania w anarchizm lewicowy odkrył libertarianizm. Jest autorem licznych książek, przetłumaczonych na ponad 30 języków, w tym „W obronie globalnego kapitalizmu” oraz „Postęp. Dziesięć powodów, by z optymizmem patrzeć w przyszłość”.