Ostatnie tchnienie Pewexu Kolejowego w Olsztynie
2024-11-02 10:00:00(ost. akt: 2024-10-31 13:52:55)
„Kolejowy Pewex” w Olsztynie dogorywa. Całkowicie zniknie z końcem roku. Przez dekady było to miejsce, gdzie handlowano wszystkim, czego nie było w sklepach. Dziś ostatni handlarze stawiają czoła końcowi. Zostały tylko dwie budki i garstka wspomnień.
Na skrzyżowaniu olsztyńskiej ulicy Kolejowej z historią miasta wyłania się obraz legendarnego miejsca, które kiedyś tętniło życiem. Kiedyś każdy, dosłownie każdy, kto potrzebował czegoś eleganckiego musiał tu trafić. „Pewex Kolejowy”, nazywany tak przez pokolenie starszych mieszkańców, teraz jest mniej niż cieniem dawnej świetności. Z kilkudziesięciu pawilonów handlowych zostały ledwo dwie budki. I one niebawem ostatecznie znikną z mapy Olsztyna.
Kiedyś było tu życie
Na dawnym „Pewexie Kolejowym” handel więcej niż kwitł. Ponad 80 pawilonów rozciągało się wzdłuż torów. Były to czasy, kiedy klientela napływała z całego regionu – Olsztyna, Szczytna, Lidzbarka. Praktycznie z całego województwa. Handlarze z dumą oferował towary, które były dostępne tylko tutaj – od sukienek komunijnych po wełniane marynarki, które na lata przeszły do legend olsztyńskiego handlu.
Na dawnym „Pewexie Kolejowym” handel więcej niż kwitł. Ponad 80 pawilonów rozciągało się wzdłuż torów. Były to czasy, kiedy klientela napływała z całego regionu – Olsztyna, Szczytna, Lidzbarka. Praktycznie z całego województwa. Handlarze z dumą oferował towary, które były dostępne tylko tutaj – od sukienek komunijnych po wełniane marynarki, które na lata przeszły do legend olsztyńskiego handlu.
— To były najlepsze lata — wspomina pani Iwona Grzyb, która, choć w tym miejscu handluje „zaledwie” 15 lat, to handlem straganowym zajmuje się od trzech dekad. — Miałam klientów, którzy przyjeżdżali z daleka, bo wiedzieli, że tu znajdą wszystko, czego potrzebują. Sukienki na wesela, garnitury, płaszcze na zimę. To było jak magiczne miejsce, gdzie każdy znajdował coś dla siebie — wspomina.
Dziś krajobraz tego miejsca to niemal pobojowisko. Zamiast gwaru handlowego i tłumów ludzi, pozostaje cisza i pustka. Tylko dwie budki wciąż trzymają się ostatkami sił, a ich właściciele wiedzą, że to już ostatnie miesiące działalności. Pawilony przypominają ruiny – betonowe konstrukcje, które niegdyś były dumą tego miejsca, teraz wyglądają jak opuszczone schrony, pozbawione życia i energii.
Dziś krajobraz tego miejsca to niemal pobojowisko. Zamiast gwaru handlowego i tłumów ludzi, pozostaje cisza i pustka. Tylko dwie budki wciąż trzymają się ostatkami sił, a ich właściciele wiedzą, że to już ostatnie miesiące działalności. Pawilony przypominają ruiny – betonowe konstrukcje, które niegdyś były dumą tego miejsca, teraz wyglądają jak opuszczone schrony, pozbawione życia i energii.
Pozostały wspomnienia
Pani Iwona dobrze, pamięta, jak to miejsce kiedyś wyglądało. — Tutaj każdy handlował czymś innym, było pełno towarów, ludzie wchodzili i wychodzili, przywozili towar z różnych stron Polski. Z Łodzi, z Warszawy, skąd tylko się dało — wylicza.
Pani Iwona dobrze, pamięta, jak to miejsce kiedyś wyglądało. — Tutaj każdy handlował czymś innym, było pełno towarów, ludzie wchodzili i wychodzili, przywozili towar z różnych stron Polski. Z Łodzi, z Warszawy, skąd tylko się dało — wylicza.
Oboje z mężem, panem Ryszardem, prowadzą jedną z dwóch ostatnich działalności na opustoszałym terenie. Pan Ryszard często siedzi przed budką, obserwując to, co zostało z dawnych czasów.
— Szefową jest moja żona, prezes firmy — mówi z uśmiechem, gdy opowiada o ich wspólnej pracy. To ona zajmuje się ostatnimi klientami, którzy wciąż trafiają na Kolejową w poszukiwaniu ubrań, jak za dawnych lat. — Jeszcze ktoś czasem przyjdzie, kupi coś, powspomina. Przychodzą starsi ludzie, którzy pamiętają, jak to było kiedyś. Ale młodzi już nie przychodzą, oni nie mają po co — mówi z wyraźnym smutkiem.
Ostatnie sukienki, ostatnie marynarki
Iwona Grzyb pytana o najlepsze wspomnienia, zamyśla się na chwilę. Po chwili nabiera energii. — Pamiętam, jak ktoś kupował sukienkę u mnie, a później widziałam tę osobę na ulicy, ubraną w coś, co sprzedałam. To było niesamowite uczucie — mówi z dumą. — Nawet w telewizji nieraz widziałam kogoś, kogo ubrałam — mówi z zadumą.
Iwona Grzyb pytana o najlepsze wspomnienia, zamyśla się na chwilę. Po chwili nabiera energii. — Pamiętam, jak ktoś kupował sukienkę u mnie, a później widziałam tę osobę na ulicy, ubraną w coś, co sprzedałam. To było niesamowite uczucie — mówi z dumą. — Nawet w telewizji nieraz widziałam kogoś, kogo ubrałam — mówi z zadumą.
Ale te czasy to już przeszłość. Dziś „Pewex Kolejowy” to mniej niż cień dawnego miejsca. Większość handlarzy wycofała się już dawno, a pandemia była gwoździem do trumny. — Covid ostatecznie zabił nasz handel. Ludzie całkiem przestali przychodzić, nawet ci, którzy kiedyś regularnie nas odwiedzali — mówi pani Iwona. — Zaczęły się zdarzać, że nawet przez tydzień nic nie sprzedaliśmy. Próbowałam sprzedać nasz towar do ciucholandu, ale nie chcą go przyjąć. Szkoda to wszystko wyrzucać. Dlatego jeszcze tu jestem — dodaje.
Jest jeszcze jeden ważny powód, dla którego wraz z mężem codziennie otwierają swój pawilon. — Nie mogę siedzieć w domu. Nie wytrzymałabym. Tutaj przynajmniej czasem przychodzą ludzie, zagadają, pogadają o dawnych czasach. W domu bym chyba uschła — mówi.
Trudny koniec „Pewexu”
Z końcem roku „Pewex Kolejowy” zniknie z mapy Olsztyna. Właściciele ostatnich dwóch budek muszą samodzielnie pokryć koszty rozbiórki swoich pawilonów. — Dzierżawimy grunt od ratusza, ale budki są nasze. I musimy je rozebrać na własny koszt — mówi z niepokojem w głosie pani Iwona. Koszt rozbiórki to co najmniej kilka tysięcy złotych za każdą budkę. A jak relacjonuje nasza rozmówczyni, w przypadku pozostawienia pawilonu miastu, trzeba się liczyć z rachunkiem w wysokości 10 tysięcy złotych za każdy pawilon.
Z końcem roku „Pewex Kolejowy” zniknie z mapy Olsztyna. Właściciele ostatnich dwóch budek muszą samodzielnie pokryć koszty rozbiórki swoich pawilonów. — Dzierżawimy grunt od ratusza, ale budki są nasze. I musimy je rozebrać na własny koszt — mówi z niepokojem w głosie pani Iwona. Koszt rozbiórki to co najmniej kilka tysięcy złotych za każdą budkę. A jak relacjonuje nasza rozmówczyni, w przypadku pozostawienia pawilonu miastu, trzeba się liczyć z rachunkiem w wysokości 10 tysięcy złotych za każdy pawilon.
— Przez lata płaciliśmy czynsz za dzierżawę gruntu, a teraz musimy wszystko rozebrać. To już koniec. Nie ma przedłużenia umowy, nic. Zawsze były jakieś szanse, co trzy lata, później co roku przedłużaliśmy umowy, ale teraz już nie ma — wyjaśnia.
To, co kiedyś było centrum życia handlowego w Olsztynie, dziś jest tylko pustą przestrzenią, która wkrótce zostanie oczyszczona do gołego gruntu. — „Stało tutaj ponad 80 budek. Cały rząd, z obu stron. Kupiłam jedną z pierwszych, a potem, gdy sąsiad zrezygnował, przejęłam drugą. Dziś te budki to już tylko ciężar — wzdycha.
Historia, którą warto zapamiętać
Dla każdego, kto tu handlował i dla każdego, kto tu kupował „Pewex Kolejowy” to coś więcej niż miejsce. To fragment olsztyńskiej historii, której już nie będzie. Dla pani Iwony i jej męża, którzy spędzili tu długie lata, jak zgodnie podkreślają, było to coś więcej niż źródło zarobku.
Dla każdego, kto tu handlował i dla każdego, kto tu kupował „Pewex Kolejowy” to coś więcej niż miejsce. To fragment olsztyńskiej historii, której już nie będzie. Dla pani Iwony i jej męża, którzy spędzili tu długie lata, jak zgodnie podkreślają, było to coś więcej niż źródło zarobku.
— To było nasze życie. Codziennie musiałam wstać, bo wiedziałam, że ktoś przyjdzie, że jestem potrzebna. Teraz już tylko wspomnienia mi pozostały — mówi na zakończenie pani Iwona, ocierając łzy.
Stanisław Kryściński
Historia „Pewexu Kolejowego” w Olsztynie zaczyna się w latach 70. XX wieku, kiedy w Polsce powstały oficjalne sklepy Pewex, oferujące luksusowe produkty za waluty obce, takie jak dolary czy marki. „Pewex Kolejowy” nie był jednak częścią tej sieci, lecz lokalną, nieoficjalną wersją. W 1976 roku na ulicy Kolejowej pojawiły się prywatne budki handlowe, w których tzw. prywaciarze sprzedawali towary, głównie odzież. Produkty te były zazwyczaj lepszej jakości niż te dostępne w państwowych sklepach, a kupujący mogli je dostać od ręki, choć często po wyższych cenach.
W oryginalnych sklepach Pewex na dżinsy, takie jak wranglery czy rifle, trzeba było wydać ponad 10 dolarów, co stanowiło około 40 proc. ówczesnej przeciętnej pensji. Na Kolejowej ceny były niższe, co przyciągało wielu klientów. Handlowcy, którzy wcześniej działali w budkach w miejscu, gdzie obecnie znajduje się opustoszała „Zatorzanka”, przenieśli się na Kolejową. Miejsce to szybko stało się ważnym punktem handlowym i symbolem olsztyńskiej przedsiębiorczości, jednak od lat 90. zaczęło tracić na znaczeniu.
W oryginalnych sklepach Pewex na dżinsy, takie jak wranglery czy rifle, trzeba było wydać ponad 10 dolarów, co stanowiło około 40 proc. ówczesnej przeciętnej pensji. Na Kolejowej ceny były niższe, co przyciągało wielu klientów. Handlowcy, którzy wcześniej działali w budkach w miejscu, gdzie obecnie znajduje się opustoszała „Zatorzanka”, przenieśli się na Kolejową. Miejsce to szybko stało się ważnym punktem handlowym i symbolem olsztyńskiej przedsiębiorczości, jednak od lat 90. zaczęło tracić na znaczeniu.
Komentarze (0) pokaż wszystkie komentarze w serwisie
Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.
Zaloguj się lub wejdź przez