"Ukraina zacznie być traktowana jako nieobliczalny partner". Co oznacza "plan zwycięstwa"?

2024-10-20 13:39:51(ost. akt: 2024-10-20 13:44:50)

Autor zdjęcia: Wołodymyr Zełenski. Fot. PAP/EPA/OLIVIER MATTHYS

Wołodymir Zełenski przedstawił liderom państw europejskich 5-punktowy plan pokojowy, który jest zarazem dobry, jak i zły. Ten zastanawiający paradoks zaraz wyjaśnię, najpierw trzeba jednak opisać sam plan - wskazuje Marek Budzisz.
Przy okazji warto zauważyć też, że Zełenski prezentując swą propozycję, popełnił fundamentalny błąd narracyjny, który może Ukrainę naprawdę drogo kosztować. Zacznijmy jednak od opisu pięciu punktów planu zwycięstwa.

Punkt pierwszy


Pierwszy obejmuje wystosowanie dla Ukrainy oficjalnego zaproszenia do NATO i faktyczne członkostwo, które nastąpi dopiero wówczas kiedy w Sojuszu osiągnie się konsensus w tej sprawie. Chodzi zatem o gest polityczny, sygnał, iż na temat geostrategicznej orientacji Ukrainy i jej akcesu do Paktu Północnoatlantyckiego nie będzie się dyskutować w czasie ewentualnych negocjacji pokojowych.

Szybka, niestety dla Kijowa negatywna, reakcja zarówno Stanów Zjednoczonych, jak i Niemiec, których przedstawiciele w ekspresowym tempie zdystansowali się od takiej perspektywy, jest raczej potwierdzeniem diametralnie odmiennych planów tych dwóch mocarstw. Mają one zamiar, tak się słusznie uważa na Ukrainie i w kręgach eksperckich, debatować z Rosją na temat ukraińskiego członkostwa, co dla Kijowa, zwłaszcza zważywszy nieprzejednane stanowisko Rosjan, nie jest dobrą wiadomością.

To zapewne z tego powodu, znając nastroje w Waszyngtonie i w Berlinie, Rutte w swoim inauguracyjnym wystąpieniu mówił o „zbliżeniu” Ukrainy i NATO, uchylając się, w przeciwieństwie do swego poprzednika, od złożenia jakichkolwiek dalej idących deklaracji.

Punkt drugi


W drugim punkcie planu zwycięstwa Zełenski zaproponował zwiększenie potencjału wojskowego Ukrainy. Miałoby to polegać zarówno na zwiększeniu skali dostaw sprzętu i amunicji, przekazaniu nowych systemów takich jak niemieckie Taurusy, zniesieniu zakazów w zakresie atakowania celów na terenie Federacji Rosyjskiej co oznacza w praktyce „eksport” wojny do kraju agresora, jak i oznaczać (to moim zdaniem najistotniejszy element tego punktu) wzrost zaangażowania państw NATO w bezpośrednie operacje o charakterze wojskowym poprawiające sytuację Kijowa.

The Washington Post informuje, że w tym punkcie Zełenski zaproponował, aby państwa sąsiadujące z Ukrainą (chodzi zatem o Polskę) wespół z nią objęły parasolem ochronnym przestrzeń powietrzną, wspólnie zwalczając rosyjskie środki napadu powietrznego. Przedstawiciele Kijowa od pewnego czasu sugerowali takie rozwiązanie, aby systemy antyrakietowe umieszczone na terenie Polski, Słowacji i zapewne Rumunii, ale być może nie wyłącznie, atakowały i niszczyły rosyjskie środki napadu powietrznego lecące w stronę Ukrainy. Dalej idąca interpretacja propozycji ukraińskiego prezydenta oznaczać może utworzenie „parasola ochronnego”, czyli strefy wolnej od lotów nad częścią terytorium państwa ukraińskiego.

Wspólne patrolowanie przestrzeni powietrznej - Ukraina nie ma wystarczającego potencjału, aby to robić samodzielnie - oraz zwalczanie rosyjskich celów, w praktyce, i tak to jest interpretowane, oznacza wejście państw NATO do wojny. Nawet jeśli nie od razu będziemy mieć do czynienia z udziałem w walce, to z politycznego punktu widzenia deklaracje o podjęciu przez państwa Paktu Północnoatlantyckiego takich działań oznacza narastające ryzyko przekształcenia obecnego konfliktu w wojnę regionalną z udziałem państw NATO. Regionalną choćby z tego względu, że zwalczanie rosyjskich środków napadu powietrznego będzie musiało oznaczać również naruszenie przestrzeni powietrznej Białorusi.

Punkt trzeci


W trzecim punkcie Zełenski zaproponował zwiększenie potencjału konwencjonalnego odstraszania Rosji, co może być osiągnięte w rezultacie przesunięcia na teren Ukrainy NATO-wskich systemów rakietowych mających w doktrynie „extended deterrence” odgrywać taką właśnie rolę.

Tego rodzaju posunięcie, gdyby ktokolwiek się na nie zdecydował (a tak się nie stanie), oznacza nie tylko dyslokację broni i personelu z państw NATO na Ukrainę, ale również, ze względu na mniejszy czas „dolotu” rakiet do głównych celów Rosji zwiększenie ryzyka uprzedzającego, prewencyjnego, ataku Moskali.

Amerykanie z tego właśnie powodu są sceptycznie nastawieni wobec perspektywy przesunięcia tego rodzaju systemów na obszar Rzeczpospolitej i myśl, iż mogłyby znaleźć się one na Ukrainie z politycznego i wojskowego punktu widzenia to dzisiaj po prostu mrzonka.

Punkt czwarty


Czwarty punkt obejmuje propozycję wspólnego, wraz z partnerami z Zachodu, zagospodarowania ukraińskich surowców strategicznych. Chodzi o złoża litu, grafitu, uranu, gazu czy tytanu.

Zełenski zaproponował kooperację na tym polu, co miałoby służyć zwiększeniu samowystarczalności państw Zachodu, dziś nadmiernie uzależnionego od importu metali ziem rzadkich ze źródeł kontrolowanych przez Chińczyków, a jednocześnie służyć odbudowie i rozwojowi Ukrainy.

Punkt piąty


W piątym punkcie ukraiński prezydent napisał, że jeśli partnerzy zgodzą się to ukraińskie siły zbrojne, w sytuacji zagrożenia, mogą aktywnie włączyć się do wspólnej obrony i odstraszania Rosji, a także nawet zastąpić Amerykanów, co może dać Waszyngtonowi większą elastyczność i umożliwić przerzucenie własnego potencjału w inne części świata. Ta propozycja, jak można się domyślać, miała przekonać liderów głównych państw NATO, że Ukraina będzie w przyszłości nie tylko biorcą, ale również dawcą bezpieczeństwa.

Kształt tej propozycji jest jednak moim zdaniem, niefortunny. W europejskiej debacie na temat amerykańskiej obecności wojskowej chodzi nie tylko o jej skalę, choć to jest oczywiście ważny wątek i np. państwa wschodniej flanki wskazują, że dla siły odstraszania lepszym rozwiązaniem byłoby zwiększenie liczebności sił amerykańskich, odejście od zasady rotacyjności czy przesunięcie baz i instalacji bardziej na wschód. To są istotne elementy systemu odstraszania, ale nie mniej, a moim zdaniem ważniejszym, jest to, że mamy do czynienia z obecnością właśnie sił amerykańskich, co oznacza, że w pewnych sytuacjach cały wojskowy potencjał Stanów Zjednoczonych może zostać zaangażowany i ta zdolność zasadniczo zwiększa NATO-wskie zdolności.

Zastąpienie sił amerykańskich ukraińskimi, choć na pozór może wydawać się korzystnym rozwiązaniem właśnie ze względu na siłę odstraszania, nie zostanie dobrze przyjęte przez europejskich sojuszników Stanów Zjednoczonych.

W NATO oczywiście myśli się o tym, że docelowo ukraiński potencjał wojskowy, który zresztą przez lata będzie musiał być utrzymywany i rozwijany przez państwa sojusznicze, powinien stać się jednym z elementów kolektywnego systemu bezpieczeństwa. Ale to nie oznacza „zastąpienia”, bo tego rodzaju krok ma również nieakceptowalny wymiar polityczny, ale raczej „używanie” formacji ukraińskich tak jak do dziś Brytyjczycy wykorzystują oddziały złożone z Gurkhów.

Plany dobry i zarazem zły


Dlaczego napisałem, że plan Zełenskiego jest zarazem dobry, jak i zły? Modelowo konstrukcja jest prawidłowa. Ukraina i jej sojuszniczy muszą wysłać Moskalom jasny i przekonujący sygnał strategiczny. Jeśli Putin nie usiądzie do stołu rokowań, to prawdopodobnym scenariuszem jest wejście NATO do wojny. Innymi słowy, oznacza to zakwestionowanie dotychczasowej strategii zwycięstwa Putina, odebranie mu przekonania, że czas pracuje na jego korzyść. To oznacza też, że Ukraina musi eskalować, tak jak konflikt na Bliskim Wschodzie musi eskalować Izrael.

Z punktu widzenia interesów Kijowa plan Zełenskiego został dobrze skonstruowany. Jego wadą jest wszakże to, iż mamy do czynienia z propozycją zupełnie nieuwzględniającą realiów, tj. skłonności rządów państw sojuszniczych do pójścia tą drogą. Rządy zarówno europejskich partnerów Kijowa, nie mówiąc już o Waszyngtonie, nie są skłonne akceptować rosnącego ryzyka wciągnięcia do wojny, nie mówić już o uczestnictwie.

Każdy z punktów planu zwycięstwa oznacza grę taką ewentualnością (eskalacji wojny i zaangażowania państw NATO) i dlatego nie zostanie on zaakceptowany. Wiktor Orban słusznie odczytał intencje Kijowa, mówiąc, w jednym z pierwszych komentarzy, że propozycje są „zatrważające”.

Wywiad z Zełenskim


W rozmowie z Financial Times Zełenski powiedział, że zaproszenie Ukrainy do NATO, czyli realizacja pierwszego punktu jest absolutnie kluczowym czynnikiem umożliwiającym przesądzenie rezultatów wojny na korzyść Zachodu nie tylko z tego punktu widzenie, że odbiera Putinowi jego strategię zwycięstwa ale przede wszystkim przez wpływ na morale Ukraińców.

Dopiero wizja trwałego pokoju, perspektywa tego, że ich dzieci nie będą ginąć w kolejnej wojnie wywołanej przez Moskali może wzmocnić, zdaniem ukraińskiego prezydenta, wolę walki zmagającego się z agresją narodu. To oczywiście słuszna uwaga, bo tak jest w istocie. Trzeba mieć cel dla realizacji, którego się walczy, czyli wizję nowego, lepszego ładu, ale mówienie o tym teraz jest pośrednim potwierdzeniem faktu pogarszania się morale Ukraińców. Jest to groźne zwłaszcza w czasie kiedy wojskowa presja Rosjan narasta, a na dodatek czeka nas zima, która w związku ze zniszczeniem ok. 70 % systemu energetycznego na Ukrainie może być szczególnie ciężka.

Konstrukcja planu i dodatkowe wypowiedzi Zełenskiego na temat nastrojów odebrane zostaną na Zachodzie, w kategoriach desperacji ukraińskiego przywództwa co niestety wzmocni te siły, głównie w Berlinie, które opowiadają się za natychmiastowym rozpoczęciem rozmów z Putinem nawet za cenę przyjęcia trudnych warunków Moskali. Jeśli bowiem Ukraina jest zdesperowana i jedyną szansę na zakończenie wojny na akceptowalnych warunkach upatruje we wciągnięciu do konfliktu Zachodu, to załamanie się obrony może być bliższe, niż to się ocenia i dlatego trzeba możliwie szybko zakończyć konflikt, bo za kilka miesięcy może być tylko gorzej. Tak mniej więcej może wyglądać argumentacja zwolenników rozpoczęcia już teraz negocjacji z Putinem i otwarcie trzeba przyznać, że plan Zełenskiego wzmacnia ich argumentację.

Fundamentalny błąd


Jest jeszcze jedna kwestia, o której trzeba napisać. Otóż ukraiński przywódca popełnił fundamentalny błąd, za który Kijów zapłaci, prezentując swą propozycję. Chodzi o wątek nuklearny. Zełenski otwarcie powiedział, że wygrać wojnę z Rosją Ukraina może tylko, jeśli zostanie przyjęta do NATO albo jeżeli dysponowała będzie potencjałem nuklearnym. Zastrzeganie się, że właśnie dlatego Kijów chce do NATO, a nie myśli o własnym programie nuklearnym i powoływanie się na oczywiste fiasko Memorandum Budapesztańskiego niewiele w tym wypadku pomoże i zostanie bardzo źle przyjęte w państwach Zachodu.

Nawet jeśli nie będziemy traktować poważnie rewelacji Bilda, którego korespondent wojskowy napisał powołując się na anonimowego ukraińskiego urzędnika, że Kijów wykorzystując dostępne mu możliwości „w ciągu kilku tygodni”, jest w stanie zbudować własną bombę atomową, to i tak wystąpienie Zełenskiego przyniesie Ukrainie więcej szkód niż pożytków, zwłaszcza w relacjach z obecną amerykańską administracją bardzo ostrożnie podchodzącą do kwestii związanych z potencjałem jądrowym.

Najpierw napisać trzeba kilka słów o rewelacjach Juliana Röpcke, bo to on napisał w Bild sensacyjny artykuł. Jego próby dezawuowania znaczenie choćby polskiej pomocy dla Kijowa i pisanie o ukraińskim programie pozyskanie broni jądrowej jest moim zdaniem elementem działania Berlina, w którym ten dziennikarz świadomie bądź nieświadomie jest wykorzystywany, mającym na celu wyeliminowanie zarówno Ukrainy, jak i Polski z ewentualnych rozmów na temat kształtu pokoju.

Nuklearna kwestia


To z tego powodu Scholz zaprosił, w czasie wizyty Bidena liderów Francji i Wielkiej Brytanii a zapomniał o wschodniej flance. Intencje są tutaj czytelne i te opcje myślenia swymi nieprzemyślanymi wypowiedziami, wzmacnia niestety Zełenski. Dlaczego? Otóż na Ukrainie od kilku lat lansowana jest teza, w moim odczuci całkowicie błędna, że Memorandum Budapesztańskie oznacza w gruncie rzeczy „zdradę Zachodu” i Kijów znacznie lepiej zrobiłby, jeśliby nie pozbył się broni jądrowej.

Znów, jak w przypadku planu pokojowego Zełenskiego teza ta modelowo sprawy ujmując, jest kusząca, swoją prostotą i oczywistością, szkoda tylko, że mamy do czynienia z myśleniem ahistorycznym całkowicie nie uwzględniającym realiów ukraińskiej polityki i stanu państwa z czasów, kiedy zapisy Memorandum były negocjowane.

Marja Budjeryn, ukraińska badaczka pracująca na Harvardzie poświęciła temu zagadnieniu bardzo ciekawą książkę (Inheriting the Bomb. The Collapse of the USSR and the Nuclear Disarmament of Ukraine), z którą warto się zapoznać, zanim zacznie się ferować oceny i wyroki. Na Ukrainie w ostatnich latach zarysował się taki nurt, a taki pogląd prezentowali zarówno Borys Tarasiuk główny negocjator z ukraińskiej strony Memorandum Budapesztańskiego, jak i były prezydent Kuczma, którego przedstawiciele uważali (ale opinie te formułowane były po roku 2014), że rezygnacja z broni jądrowej była błędem.

Jednak jest to opinia ahistoryczna, nieuwzględniająca realiów pierwszej połowy lat 90-tych. Amerykanie byli wówczas zdania, że pozostawienie w młodym rodzącym się i w związku z tym niestabilnym i potencjalnie nieobliczalnym państwie trzeciego na ziemi, pod względem liczby głowic, potencjału jądrowego byłoby fundamentalnym błędem. Z tego właśnie powodu Waszyngton w nie mniejszym stopniu co Moskwa był zainteresowany denuklearyzacją Ukrainy, która nawiasem mówiąc, nie miała zasobów finansowych, aby utrzymywać w dobrej kondycji tak kosztowne siły zbrojne, jakimi są wojska strategiczne.

Bliższa prawdy jest zatem opinia generała Ihora Pustovego, który pracował w ukraińskim MON i odpowiadał za rozbrojenie jądrowe, który sformułował pogląd, iż negocjacje związane z denuklearyzację Ukrainy, które zakończyły się podpisaniem Memorandum Budapesztańskiego, pośrednio tylko dotyczyły broni atomowej, a faktycznie ich stawką była niepodległość rodzącego się państwa. Innymi słowy, jeśli Ukraina nie zrezygnowałaby wówczas ze swej broni jądrowej, na której utrzymanie nie miała też pieniędzy, to pod znakiem zapytania stanęłoby wsparcie Zachodu, w tym Stanów Zjednoczonych, dla jej niepodległości.

Oznaczałoby to, że Rosjanie już za czasów Jelcyna mogliby w razie odmowy Kijowa, zacząć realizować swe plany aneksyjne czy oznaczające powołanie na wzór Białorusi, państwa związkowego. Nawiasem mówiąc, Budjeryn przypomina, że faktycznym twórcą alternatywy albo broń jądrowa, albo członkostwo w NATO (czyli pierwszego punktu planu zwycięstwa) był ambasador Melnyk, zwolennik zbliżenia Kijowa i Berlina. Jeszcze kilka tygodni temu wzywał on Berlin, w wywiadzie dla niemieckiej prasy, (Melnyk jest obecnie ambasadorem w Brazylii) do podjęcia inicjatywy mającej na celu zakończenie wojny. Trudno o przykłady większych „pomyłek” w ocenie sytuacji.

Podsumowanie


Wracając do deklaracji Zełenskiego w kwestii broni jądrowej, poruszenie tego tematu przez Kijów wywoła, moim zdaniem, w stolicach państw sojuszniczych reakcję podobną do tej z początku lat 90-tych.

Ukraina i jej kierownictwo zacznie być traktowane w kategoriach nieobliczalnego, zdesperowanego partnera, który już nic nie ma do stracenia. Nie przyspieszy to członkostwa Kijowa w NATO, a raczej opóźni, za to będziemy mieć do czynienia zapewne z większą presją na „dogadanie się z Putinem”. W ten sposób Zełenski raczej pogorszył, niż poprawił pozycję przetargową Ukrainy.


Artykuł ukazał się na portalu wPolityce.pl