Kto potrzebuje innej Rosji?

2024-10-16 08:00:00(ost. akt: 2024-10-16 15:31:10)

Autor zdjęcia: Pixabay

Czy istnieje inna Rosja, taka, powiedzmy, z ludzką twarzą? A może lepiej zapytać, czy istnieją „dobrzy” Rosjanie, którzy chcą żyć w Rosji z taką twarzą? Odpowiedź twierdząca niekoniecznie jest dla nas dobra.

Pułkownik Claus von Stauffenberg to niemiecki bohater, jeden z przywódców antyhitlerowskiego ruchu, wykonawca nieudanego zamachu na Adolfa Hitlera w lipcu 1944 roku.

— Autor biografii pułkownika Thomas Karlauf zwraca jednak uwagę na fakt, że spiskowcy zaczęli działać dopiero latem 1944 roku, po lądowaniu aliantów w Normandii. Jeszcze w 1940 roku po szybkim zwycięstwie nad Polską i Francją Stauffenberg nie krył zadowolenia z powodu militarnych sukcesów — mówi Christoph Hasselbach w swoim podkaście na dw.com. I cytuje innego historyka, który twierdzi, że „nawrócenie Stauffenberga było bardzo, bardzo długą drogą”. Zdaniem Wolfganga Benza „Stauffenberg wobec zbliżającej się militarnej porażki próbował na drodze puczu ratować, co się jeszcze dało”.

Jakie byłyby konsekwencje zabicia Hitlera w 1944 roku? Może Polska straciłaby Wilno i Lwów, ale Olsztyn i Wrocław pozostałyby niemieckie?

Stauffenber przypomniał mi się, kiedy czytałem fragmenty książki Macieja Pieczyńskiego „Nie ma innej Rosji”, poświęcone odpowiedzi na pytanie, co by było, gdyby to Aleksy Nawalny wygrał starcie z Putinem (żeby była jasność: w żaden sposób nie porównuję ani obu okresów historycznych, ani obu postaci, ani też hitlerowskich Niemiec i współczesnej Rosji).

Otóż zdaniem Macieja Pieczyńskiego Nawalny przez lata był „wielkoruskim szowinistą i antyemigranckim nacjonalistą”. W sprawie Ukrainy zdanie zmienił dopiero po rosyjskim ataku. Wtedy zaakceptował granice Ukrainy i zaapelował o to, by „zostawić Ukrainę w spokoju i dać jej możliwość rozwijać się tak, jak sobie tego życzy jej naród”.

— Nawalny jako pragmatyk i prozachodni technokrata, a jednocześnie wielkoruski szowinista nie był jednoznacznym krytykiem polityki imperialnej, dopóki nie powodowała ona nadmiernych kosztów albo dopóki nie prowadziła do masowego rozlewu krwi — przekonuje Pieczyński. I dodaje: „Gdyby Rosja znów stała się dla Zachodu poważnie traktowanym partnerem, nasza rola zostałaby zmarginalizowana. Zachód zawsze wolałby rozmawiać z Moskwą niż z Warszawą. Dlatego im dłużej Rosja jest taka, jaka jest obecnie, tym w dużej mierze lepiej dla nas”. Ta teza już jest bardzo niepoprawna politycznie, szczególnie dla środowisk, które poszukują „dobrych” Rosjan. Tacy oczywiście istnieją, ale wątpię, czy jest ich więcej niż mieszkańców Warmińsko-Mazurskiego.

Tęsknota za „dobrym” Rosjaninem

Zdarza się, rzadziej w Polsce, ale często na Zachodzie, że politycy i media mówią tam o armii Putina, o tym, że to Putin zaatakował Ukrainę. Rosja albo Rosjanie w Niemczech czy Francji często znikają z wojennej narracji. Zastępuje ich właśnie wieloodsłonowy Putin. Czy zatem istnieje ta inna Rosja? To pytanie stawia sobie Maciej Pieczyński, rusycysta i ukrainista, politolog, dziennikarz i publicysta, na łamach tygodnika „Do Rzeczy”, którego książkę „Nie ma innej Rosji” wydało właśnie wydawnictwo Zona Zero.
Jej autor przyjrzał się Rosjanom, także tym z przeszłości, i nie wierzy, że istnieją jakaś „dobra” Rosja i jacyś „dobrzy” Rosjanie.

— Tęsknota Adama Michnika za »dobrym« Rosjaninem, w polskich warunkach będąca oznaką naiwności, na Zachodzie jest normą. Europa Zachodnia i Stany Zjednoczone nigdy nie tracą nadziei, że Rosja Dostojewskiego zastąpi Rosję Putina. Niestety, przy okazji rzadko zdają sobie sprawę, że Dostojewski wyznawał w zasadzie te same poglądy co dziś Putin, a jedyna różnica polega na tym, że poglądy te wyrażał piórem, a nie karabinem — pisze Pieczyński, który w „Nie ma innej Rosji” rozprawia się też z mitem Puszkina, przyjaciela Mickiewicza.

W rzeczywistości był on bowiem piewcą rosyjskiego imperializmu. Pieczyński dowodzi, że w niektórych wierszach Puszkina mamy do czynienia z retoryką „podobną do tej, którą stosuje dziś putinowska propaganda”.

— Ten sam kompleks i te same pretensje do niewdzięcznego Zachodu, który przeszkadza Rosji w podboju mniejszych państw i urządzaniu własnej strefy wpływów... Dziś mniejszym państwem jest Ukraina, za czasów Puszkina była to Polska — przekonuje Pieczyński. I dodaje: — Rosja jest też często postrzegana jako kraj konserwatywny, a jej car jako obrońca konserwatyzmu. To oczywisty nonsens czy mówiąc inaczej, gra polityczna. Rosyjskie społeczeństwo też nijak nie jest konserwatywne.

„Zła” Rosja to nie tylko Putin

Kim jest według Pieczyńskiego ów rosyjski „konserwatysta”? Jest zwolennikiem samodzierżawia i imperializmu. Przedkłada kolektyw nad jednostkę, czci Rosję i ZSRR. — Nie jest wybitnie wierzący. To znaczy wierzy, ale w państwo. Nieważne, w białe czy czerwone. To państwo jest najwyższym celem. Religia (np. prawosławie) czy ideologia (np. komunizm) są jedynie środkami do tegoż celu — przekonuje Maciej Pieczyński.

I dodaje do tej narracji ciekawy argument. Jego zdaniem rosyjska homofobia nie wynika z chrześcijańskiego przekonania, że homoseksualizm to grzech. — Jest ona natomiast pochodną niezwykle popularnej w Rosji kultury więziennej, której immanentną cechą jest nienawiść do gejów, jako słabszych, uległych. Homoseksualizm nie jest dla Rosjan grzechem — jest po prostu słabością, której się nie wybacza — pisze autor „Nie ma innej Rosji”.

— "Zła" Rosja to nie tylko Putin i jego armia... Poddani Kremla w swej masie niewiele różnią się od swoich władców. Poza nielicznymi, choć szlachetnymi wyjątkami od reguły nie istnieje żadna »inna« Rosja, która nie byłaby ani imperialna, ani samodzierżawna. Istnieją "inni" Rosjanie, z reguły jednak pozbawieni jakiegokolwiek wpływu na rzeczywistość — uważa Maciej Pieczyński.
Putin nie stworzył bowiem jakiejś innej Rosji. To on jest Rosją. Może nawet jest bardziej „liberalny” niż jego poddani?

Ukraińcy chcą mieć niepodległe państwo, nie chcą żyć w dyktaturze Putina, bo też ich mentalność nie pozwala na funkcjonowanie pod butem jakiegokolwiek despoty

Maciej Pieczyński:

— Powiem rzecz straszną: Putin i jego drużyna są bardziej liberalni niż osiemdziesiąt procent narodu rosyjskiego. Oznacza to, że gdyby teraz zorganizowano wybory, to dopiero dostalibyśmy nacjonalistów i faszystów — taką opinią podzielił się rosyjski pisarz i publicysta Wiktor Jerofiejew 10 lat temu z „Rzeczpospolitą”. Teraz pewnie już by za takie zdanie siedział.

Ale przecież są gdzieś normalni Rosjanie i to jest dla Rosjan, i dla nas wielka nadzieja.

— Rosja musi ponieść druzgocącą klęskę w Ukrainie, aby wyzbyć się ambicji imperialnych, kompleksu »starszego brata«, mocarstwowej arogancji i złudzenia braterstwa z kimkolwiek. Musi zabić imperium w sobie, aby zbudować własny naród na fundamentach obywatelskich, ludzkich i humanitarnych. […] Ukraina w tej wojnie udowodniła prawo do bycia narodem i okupiła je krwią. Rosja natomiast je utraciła, pozostała rannym tyranozaurem na gruzach imperium, w nowej epoce geologicznej skazanym na wymarcie — napisał jeden z nich, Siergiej Miedwiediew. Naukowiec ten napisał to oczywiście na emigracji.

Ale i w autorze „Nie ma innej Rosji” tli się jakaś iskierka nadziei.

— Jest cała masa działaczy, którzy albo siedzą w łagrach, albo na emigracji, ale myślą inaczej niż Putin... Dziś potępiają wojnę na Ukrainie... Są popularni na Zachodzie... Może to do nich należy inna, lepsza przyszłość ich kraju... — pisze w pewnym momencie, jakby wbrew tytułowi swojej książki.

Igor Hrywna
Maciej Pieczyński, Nie ma innej Rosji, Zona Zero, 2024

Na zdjęciu: Charków, 8 października 2024 r. Eksperci policji zabezpieczają ciało ofiary kolejnego ataku wojsk rosyjskich