PKP Cargo Tabor zwalnia w Olsztynie całą załogę

2024-09-21 08:00:21(ost. akt: 2024-09-20 14:42:00)
Pracę ma stracić cała, licząca 107 osób załoga.

Pracę ma stracić cała, licząca 107 osób załoga.

Autor zdjęcia: Stanisław Kryściński

To jedne z największych grupowych zwolnień w Olsztynie od lat. Pracownicy likwidowanego oddziału PKP CargoTabor wczoraj spotkali się z dziennikarzami, żeby opowiedzieć o swoim dramacie. Na bruk mają iść wszyscy — cała licząca 107 osób załoga. Nie brakowało gorzkich słów, ważnych pytań i mocnych oskarżeń. Nikt nie krył emocji.
O tym, że PKP Cargo ma kłopoty, wiedzą wszyscy w Polsce. Ogólnopolskie media od miesięcy donoszą o kolejnych działaniach władz spółki. Teraz jednak sprawa nabrała innego, bardziej ludzkiego wymiaru.

Na placu przed halami remontowymi przy ulicy Zientary-Malewskiej w Olsztynie zgromadzili się pracownicy, którzy od dekad są związani z tym miejscem. Dziś ich przyszłość jest zagrożona — zakład ma zostać zlikwidowany. Narasta niepewność, frustracja i bezsilność.

— Zwołaliśmy spotkanie sami, jako załoga, bo nikt nas nie broni. Związki zawodowe nic nie zrobiły — mówił rozgoryczony Ireneusz Piotrowski, pracownik olsztyńskiego taboru, który jako pierwszy zabrał głos.

Był to wyraźny przytyk do obecnego na wiecu przewodniczącego Zarządu Regionu Warmińsko-Mazurskiego NSZZ „Solidarność” Józefa Dzikiego. Piotrowski w mocnych słowach przypomniał o wszystkich wyrzeczeniach, na które do tej pory zgodziła się załoga.

W maju pracownicy zaakceptowali cięcia wynagrodzeń o 20 proc., rezygnację z premii i urlopów — wszystko po to, aby ratować firmę. Zgodzili się na redukcje jednej trzeciej stanu załogi. — Wzięliśmy urlopy, oddaliśmy premie, żeby firma przetrwała. Teraz dowiadujemy się, że to wszystko na nic — mówił z rozgoryczeniem.

Najgorsze w tym wszystkim, zdaniem pracowników likwidowanego oddziału CargoTaboru w Olsztynie, jest to, że o likwidacji zakładu dowiadują się z plotek. — Nikt z nami nie rozmawia. Słyszymy o zamknięciu zakładu z internetu, od kolegów z Warszawy. Nic oficjalnie nie wiemy — grzmiał Ireneusz Piotrowski.

Cała Sekcja Północna PKP Cargo, w tym Olsztyn, ma zostać zamknięta. Decyzja zapadła bez konsultacji i bez wyjaśnień. — Nasza sekcja, cała północ — to wszystko ma być wycięte w pień. Czyli na wschód od Tczewa, Torunia nie ma nic. Dlaczego? Dlaczego akurat my? — pytał Piotrowski. Podkreślał, że zakład wykazywał przyzwoite wyniki — w zeszłym roku naprawili 280 wagonów — jednak decyzja o likwidacji stała się faktem.

Wielu pracowników stoi teraz przed dramatem życiowym. — Mam 55 lat. Pracuję tu od 15 roku życia. Gdzie teraz znajdę pracę? — mówił inny pracownik, który, podobnie jak większość załogi, jest w wieku przedemerytalnym. — Rynek pracy? Żaden. W Olsztynie i Iławie nie ma pracy dla ludzi w naszym wieku i z tak zrujnowanym zdrowiem — dodawał zrozpaczony.

Zgromadzeni pracownicy słuchali wystąpień swoich kolegów w grobowej ciszy. Mówili o ciężkiej pracy przez dekady, często w ekstremalnych warunkach, i o tym, że zostaje ona teraz zniweczona. — W zimie, deszczu, śniegu naprawialiśmy wagony na zewnątrz. To nie praca biurowa. Nikt nas nie zatrudni w innym miejscu — podkreślali.

Dopytywani przez dziennikarzy, zrozpaczeni pracownicy mówili też o innych aspektach likwidacji ich zakładu, których nie mogą zrozumieć. Ich zdaniem olsztyński oddział jest ważny także ze względu na obronność kraju. Zakład, położony najbliżej Przesmyku Suwalskiego, odgrywał kluczową rolę w naprawach wojskowych wagonów.

— Mamy strategiczne znaczenie dla obronności. Naprawiamy wagony, które w razie potrzeby mogą być wykorzystywane przez wojsko. Kto to zrobi, jak nas zlikwidują? — pytał retorycznie jeden z pracowników. — Bez zakładu w Olsztynie nikt nie będzie w stanie szybko reagować na wojskowe potrzeby w północnej Polsce — przekonywał.

Jakby tego było mało, szalę goryczy przepełnia fakt, że zagraniczne firmy coraz śmielej wchodzą na polski rynek kolejowy. — Zagraniczne spółki widzą w kolei potencjał, a nasze szefostwo nie — mówił Bogdan Kozłowski, który w zakładzie przepracował całe swoje życie. — Nasze hale i maszyny to łakomy kąsek. Ktoś to kupi za bezcen — stwierdził, załamując ręce.

Absurdów jest więcej. Zakład leży blisko strategicznego węzła transportowego, przez który przechodzą towary z Chin. — Mamy tu kluczową lokalizację, ważne kontrakty, a teraz chcą nas zamknąć. Kto będzie naprawiał wagony? — pytał zdesperowany technik z zakładu.

Przedstawiciele pracowników podkreślali, że zajmują się także produkcją części zamiennych, co pozwala PKP Cargo oszczędzać setki tysięcy złotych rocznie. Teraz, żeby dokonać napraw, będzie trzeba kupować te części u zewnętrznych producentów.

Na koniec głos zabrał Józef Dziki, przewodniczący NSZZ „Solidarność” Regionu Warmińsko-Mazurskiego. Zaprotestował wobec zarzutu, że związek jest bezczynny. Podkreślał, że to właśnie dzięki „Solidarności” wszyscy dowiedzieli się o likwidacji zakładu. Relacjonował działania związku w negocjacjach z władzami spółki i rządem.

— Premier jednym podpisem mógłby zatrzymać tę likwidację — mówił Józef Dziki. — Śląsk potrafi walczyć. Tam zakłady są ratowane, bo ludzie głośno protestują. A tutaj? Nikt nas nie słucha — grzmiał. Pytał retorycznie zebranych, kto z nim pójdzie na tory protestować, jeśli będzie taka potrzeba.

Szef „Solidarności” w regionie zapowiedział, że sprawa stanie na wtorkowej Wojewódzkiej Radzie Dialogu u wojewody.

— Urząd Wojewódzki nie ma bezpośredniego wpływu na decyzje spółek, ale wojewoda może interweniować. Jestem tu, żeby was wysłuchać — mówił obecny na spotkaniu przedstawiciel wojewody Edward Pietrulewicz, który obiecał, że postulaty załogi zostaną przekazane. To jednak nie uspokoiło pracowników, którzy oczekiwali konkretów.

— Nie potrzebujemy, żeby ktoś nas wysłuchiwał. Potrzebujemy decyzji, które uratują nasze miejsca pracy — powiedział Dawid Krzysztof Skiba, jeden z pracowników. — Byłem miesiąc temu na zebraniu z naszym dyrektorem. Nie ma go tu z nami, bo jest na urlopie, a wcześniej, jak to wszystko się zaczęło, miał zawał. Też nic się nie dowiedzieliśmy — dodał.

— Nie mamy już siły ani nadziei. Chcemy tylko wiedzieć, co dalej z nami będzie — mówił na koniec jeden z 107 tracących zatrudnienie pracowników.

Stanisław Kryściński