"Dla dzieci zerwałam z nałogiem". Historia pani Elżbiety z Olsztyna

2024-09-15 14:00:00(ost. akt: 2024-09-16 11:38:44)

Autor zdjęcia: Pixabay.com

Życie nie rozpieszczało jej nigdy. Uciekła z domu, w którym królował alkohol. Wyszła za mąż i została mamą. Była szczęśliwa. Kiedy choroba zabrała jej męża, załamała się. Z nałogiem postanowiła walczyć dla swoich dzieci. — Dziękuję Bogu za moich mądrych teściów, którzy cały czas są przy mnie i za dzieci. To one są motywacją do trzeźwości i szansą na cudowną rodzinę — mówi pani Elżbieta.
Pani Elżbieta urodziła się w Olsztynie. Po ukończeniu szkoły zawodowej podjęła pracę w zawodzie sprzedawcy. To było to, co lubiła robić i co pozwalało jej się usamodzielnić. Pochodziła bowiem z rodziny, w której królował alkohol. 19-latka nie chciała iść w ślady rodziców i zawsze marzyła o tym, żeby jej dzieci miały lepsze życie i oparcie w swoich rodzicach. W wieku 20 lat poznała przyszłego męża.

— Zawsze chciałam stworzyć ciepłą i kochającą się rodzinę — opowiada. — W rodzinnym domu bardzo mi tego brakowało... Nie powiem, jedzenia mieliśmy pod dostatkiem, ale co z tego, skoro rodzice wciąż byli pijani. W domu była nas czwórka: ja, dwóch młodszych braci i siostra. Nie było komu odrabiać z nami lekcji, pobawić się, czy po prostu przytulić. Nie było rodzinnych spacerów czy wspólnych wyjść do kościoła w niedzielę. Na pierwszym miejscu był alkohol. Widziałam, że w innych domach jest inaczej i marzyłam, że jak dorosnę, to będę miała wspaniałego męża i dzieci, które będę kochała ponad życie.

Mieć kochającą się rodzinę
Ślub był skromny, bo młodzi nie mieli pieniędzy na wyprawienie wesela, wynajęli skromną kawalerkę i zaczęli wspólne życie. Dwa lata po ślubie na świecie pojawiła się ukochana córka — Ania. Pani Elżbieta była bardzo szczęśliwa, bo powoli spełniało się jej marzenie o szczęśliwej rodzinie. Przez kilka lat małżonkowie pracowali i wychowywali dziecko. Kiedy dziewczynka poszła do szkoły podstawowej, okazało się, że pani Elżbieta spodziewa się drugiego dziecka

— Druga ciąża była dla nas zaskoczeniem, ale cieszyliśmy się, że Ania będzie miała rodzeństwo — zapewnia pani Elżbieta. — Ciąża rozwijała się prawidłowo, maluszek miał się urodzić w grudniu, więc powoli zaczęliśmy kompletować wyprawkę dla dziecka. Pod koniec ciąży bardzo źle się czułam. Krzysztof bardzo mi pomagał we wszystkim. Opiekował się Anią, gotował, sprzątał, prał i jeszcze miał czas żeby ze mną posiedzieć, rozmasować opuchnięte stopy czy bolące plecy.

I tak w grudniu 2013 roku na świecie pojawił się Adaś. Maluszek szybko zawojował serca całej rodziny.

Choroba pokrzyżowała ich plany
Niestety pan Krzysztof zaczął się uskarżać na bóle głowy, coraz gorzej się czuł. Rozpoczęły się wędrówki po lekarzach, badania, pobyty w szpitalach. W końcu w jednym ze szpitali trafili na lekarkę neurologa, która zajęła się panem Krzysztofem.

— Nie pozostawiła go do końca. To wspaniała lekarka z powołania — uważa pani Elżbieta. — Okazało się, że w głowie mojego męża umiejscowił się złośliwy guz mózgu. Kiedy mąż dowiedział się o tym, jego świat legł w gruzach. Załamanie, depresja, niedowierzanie i brak motywacji. Zajęło nam sporo czasu, aby się pozbierać i zacząć działać. W momencie kiedy dowiedzieliśmy się, że już jest nieoperacyjny i nie ma dla niego ratunku, coś we mnie wstąpiło. Rozpoczęły się poszukiwania i konsultacje... Choroba postępowała, ale ja wciąż nie traciłam nadziei.

W kwietniu 2014 roku nowotwór powiększył się tak, że spowodował dramatycznie pogorszenie się stanu zdrowia pana Krzysztofa i wywołał wodogłowie. Konieczna była operacja ratująca życie polegająca na wstawieniu zastawki komorowo-otrzewnowej do mózgu. Po tym zabiegu mężczyzna miał być leczony z użyciem nowego leku. Niestety szybko okazało się, że przy tak umiejscowionym glejaku nie ma szans, aby ktokolwiek podjął się jego operacji.

— Szukałam dla niego ratunku, ale bezskutecznie — opowiada pani Elżbieta. — Nikt, kto tego nie przeżył, nie jest w stanie wyobrazić sobie, co czuje człowiek w takiej chwili. Wiele razy miewałam załamania, ale gdy patrzyłam w oczy swoich dzieci, to wiedziałam, że muszę walczyć i być silną właśnie dla nich. Wszystko inne nie miało znaczenia... Kiedy ze szpitala wracałam do domu, to całymi nocami płakałam. Rano budziłam się z nową siłą i wiarą. Niestety Krzysztof zmarł. Adaś nie miał nawet roku, a Ania siedem lat. Załamałam się, szalałam z rozpaczy.

Pokonać nałóg
Mąż pani Elżbiety miał zaledwie 34 lata. Kobieta długo po jego śmierci nie mogła dojść do siebie. Rodzina męża pani Elżbiety wspierała ją i opiekowała się dziećmi. Jednak ból po stracie ukochanego męża był ogromny.

— I wtedy sięgnęłam po alkohol. Był ukojeniem, pozwalał zasnąć i zabijał wspomnienia — tłumaczy pani Elżbieta. — Chciałam o wszystkim zapomnieć, więc upijałam się. W podświadomości miałam, że nie powinnam tego robić, że przecież moi rodzice też pili i dlatego uciekłam z domu... Nie mogłam jednak przestać. Taki stan trwał jakieś dwa lata... Nie wiem nawet kiedy teściowie zabrali mi dzieci. Przyjeżdżali do mnie, przywozili jedzenie, sprzątali dom i ciągle namawiali na leczenie. Nic jednak do mnie nie docierało. Aż do tamtego dnia... Obudziłam się z potężnym kacem, w domu było pusto i cicho, spojrzałam na kalendarz — to była wigilia. Święta spędziłam samotnie, nie wychodziłam nigdzie, żeby nie kusiło mnie kupić coś do picia. Postanowiłam, że muszę wytrzeźwieć i odzyskać dzieci.
Nie było łatwo, a jednak się udało. Pani Elżbieta sama zgłosiła się na leczenie odwykowe. Cały czas uczęszcza na spotkania AA. Przez ten cały czas nie tknęła alkoholu. Dzieci są też już przy niej.

— Od prawie 8 lat nie sięgnęłam po alkohol. Daję dzieciom tyle radości i szczęścia ile tylko mogę... Chciałabym wynagrodzić im ten czas. Nie dość, że straciły ojca, to jeszcze matka przestała się nimi zajmować. Nie umiem sobie tego wybaczyć — przyznaje pani Elżbieta. — Jestem dumna, że udało mi się wyjść z nałogu i że moje dzieci są takie wspaniałe. Dziękuję Bogu za moich mądrych teściów, którzy cały czas są przy mnie i za dzieci. To one są motywacją do trzeźwości i szansą na cudowną rodzinę.