Ruskie zabijali jak szalone
2024-08-31 11:15:56(ost. akt: 2024-08-31 11:16:28)
— Kiedy nas zobaczyli, kazali nam zejść z wozów, ustawili wszystkich w szereg i zaczęli strzelać (…). Siostry już nie żyły. Mama miała przestrzeloną głowę. Tuliłam się do niej — wspominała 9-letnia wtedy Marta Matyszewska w książce Wioletty Sawickiej „Wilcze dzieci” swoje spotkanie z pierwszymi rosyjskimi żołnierzami w styczniu 1945. Ona przeżyła, jej trzy siostra i mama nie.
Historia Marty Matyszewskiej dzięki Wioletcie Sawickiej jest bardziej znana niż losy tysięcy ofiar rosyjskich żołnierzy, którzy zimą 1945 roku brali odwet za niemieckie zbrodnie. Chyba po raz pierwszy jej historię mogliśmy poznać dzięki jej publikacji zamieszczonej w „Gazecie Olsztyńskiej” 10 lat temu.
Potem przyszły książki beletrystyczne. W 2017 roku Wioleta Sawicka wydała powieść „Wyspy szczęśliwe” opartą właśnie o dramatyczne losy Marty Matyszewskiej. W 2018 roku ukazała się druga część pod tytułem „Czas próby”. Obie książki cieszyły się wśród czytelników w Polsce ogromnym zainteresowaniem.
W 2022 roku pojawiły się „Wilcze dzieci” – tym razem była to literatura faktu, gdzie olsztyńska pisarka opisała losy sierot w Prusach Wschodnich, także Marty. Jakie były jej losy?
Odpadły jej ręce i stopy
Małszewo leży pomiędzy Pasymiem a Jedwabnem, tuż przy historycznej granicy Mazur i Warmii. Był 21 stycznia 1945 roku. Kilka rodzin, kobiet z dziećmi i starców, uciekało ze w stronę Bałd, gdzie niegdyś witano nowych warmińskich biskupów zmierzających wjeżdżającego uroczyście do swej diecezji.
Była wśród nich 9-letnia Marta Matyszewska, jej trzy siostry, niepełnosprawny brat, dziadek i mama. Uciekli do lasu.
— I tam właśnie wpadliśmy na ruskich, byli na drodze, która szła od Bałd. Musieli tam popić, bo w Bałdach działała gorzelnia. Więc kiedy nas zobaczyli, kazali nam zejść z wozów, ustawili wszystkich w szereg i zaczęli strzelać — wspomina Marta Matyszewska we wspomnianej książce Wioletty Sawickiej „Wilcze dzieci”.
I dodaje: — Siostry już nie żyły. Mama miała przestrzeloną głowę. Tuliłam się do niej. Pamiętam, że tuż przed śmiercią zapytała mnie: „Marta, ty jeszcze żyjesz?”. Odpowiedziałam: „nie wiem”.
Dziewczynkę odnalazł dziadek, który wcześniej dostrzegł Rosjan i zdołał uciec. Marta odmroziła sobie stopy i ręce, które potem jej odpadły. Z dłoni została jej tylko połowa kciuka. Zanim dostała protezy, przez kilka lat chodziła na kolanach. Potem amputowano jej nogi do kolan. Mieszkała czas jakiś w Niemczech, ale wróciła na Mazury.
Zamieszkała u rodziny. Zmarła w 2022 roku. Nie doczekała już wydania „Wilczych dzieci”.
Ci, którzy nie uciekli, leżeli w stodole
To nie były jedyne ofiary tamtego dnia. Wioletta Sawicka we wspomnianym tekście z „Gazety Olsztyńskiej” przytoczyła wspomnienie innej mieszkanki Małszewa o innej tragedii.
— Mama opowiadała, że wszystko działo się w jeden dzień. Ruskie przyszli, policzyli wszystkich i kazali, żeby nikt się nie ruszał i nie uciekał (…). Wtedy mama wzięła najmłodsze dzieci, mnie i moją starszą siostrę i uciekła do lasu. Noc spędziłyśmy pod takim wielkim świerkiem, przykryci dużym kożuchem dziadka. Mama mówiła, że tej nocy, którą przeżyła z nami pod tym świerkiem, to ze strachu zrobiła się zupełnie biała na głowie. Wszędzie się paliło, słychać było krzyki ludzi. Opowiadała, że jak wróciła z nami z lasu na drugi dzień, to trupy wszystkich, którzy nie uciekli, leżały na klepisku w stodole. Między nimi moi dziadkowie. Ojciec próbował uciekać, ale zastrzelili go gdzieś pod Łajsem — wspominała Hanna Oreńczuk, która miała wtedy 3 latka.
Ją na oczach dziewczynek zgwałcił
15 kilometrów od Małszewa, już na Warmii, leży wieś Przykop. Niedaleko drogi znajduje się mogiła 12 Warmiaków zabitych przez Rosjan w 1945 roku.
— Nam we wojnę jakoś szczęśliwie nic strasznego nie było — opowiadał Edwardowi Cyfusowi w „Trwaniu Warmii” Jerzy Kukliński z Przykopu. — Ale byli zabite: rodzina Skowasz, oboje Jabłońscy i w jednej rodzinie cztery osoby Francuz, Ukrainiec, stary ópa i mój kolega ze szkoły, Barbara Wagner i jej brat. Ruskie pozabierali wszystko i zwozili do plebanii w Butrynach albo do Bałd.
— Te pierwsze Ruskie to takie dzikie byli, zabijali jak szalone — opowiadała w tej samej książce Tekla Petrykowska. — W progu jednego z domów stała kobieta (…) z dzieckiem na ręku (…) obok niej stały dwie córeczki. Rosyjski żołnierz podszedł do niej, wyrwał z rąk niemowlę i rzucił na łóżko w izbie. Ją (…) na oczach dziewczynek zgwałcił, a potem zastrzelił. Niemowlę nie przeżyło (…) dziewczynki jacyś ludzie przygarnęli na wychowanie — wspominała z kolei Agnieszka Szulc z położonych 3 kilometry od Przykopu Pokrzyw.
Podpalili wypełniony ludźmi budynek
Takie bestialstwa działy się w każdej wsi, w każdym mieście. W podolsztyńskim Szczęsnym zabili 198 osób, o czym do dzisiaj przypomina skromny krzyż. W Olsztynie 22 stycznia 1945 roku Rosjanie w obecnym szpitalu miejskim zgwałcili kobiety. Kilka osób zatłukli kolbami karabinów. Zastrzelili dwie zakonnice. Wymordowali cywilów na stacji kolejowej i psychicznie chorych ze szpitala w Kortowie.
— Zgodnie z ujawnioną ostatnio relacją 40-letniej wówczas pielęgniarki… Rosjanie najpierw podpalili wypełniony ludźmi nieistniejący już duży, trzykondygnacyjny budynek przy drodze do Olsztynka. Wzniecony przy użyciu miotaczy ognia od parteru pożar skutecznie odciął uwięzionym tam nieszczęśnikom drogę ucieczki. Do tych, którzy szukali ratunku przed płomieniami, wyskakując przez okna, strzelano z broni ręcznej — pisał przed laty w „Gazecie Olsztyńskiej” Stanisław Piechocki (1955-2005), autor m.in. książek „Olsztyn styczeń 1945” oraz „Czyściec zwany Kortau”.
Ofiary pogrzebano w Kortowie. Ekshumacje prowadzono w latach 40. i 50. ubiegłego wieku. W 1955 roku odkopano największy grób. Tam, gdzie teraz stoi stołówka akademicka. Znaleziono w nim 227 ciał, wyłącznie kobiet i dzieci.
Rosjanie nie zabili wszystkich pacjentów szpitala (wcześniej większość z nich wymordowali Niemcy).
Rosjanie nie zabili wszystkich pacjentów szpitala (wcześniej większość z nich wymordowali Niemcy).
— Jeden z pacjentów dotarł do opuszczonego gospodarstwa wujka Franciszka (…) opiekował się porzuconymi małymi prosiaczkami, gdyż duże maciory zabrali Rosjanie. Po kilku dniach Rosjanie wrócili po prosiaki. Ten chory musiał ich bronić, bo znaleźliśmy go skatowanego na śmierć (…) Obok, na podłodze znaleźliśmy kłonicę, zapewne śmiercionośne narzędzie — wspomina Anna Śniegowska z podolsztyńskich wtedy Likus.
Olsztyn nie ucierpiał zbyt wiele 22 stycznia. Miasto Rosjanie spalili później, w sumie zniszczyli ponad 1000 budynków.
Igor Hrywna
Komentarze (0) pokaż wszystkie komentarze w serwisie
Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.
Zaloguj się lub wejdź przez