Polskie "Karasie" nad Nidzicą i Białą
2024-09-02 08:30:00(ost. akt: 2024-09-02 11:25:13)
— Pilot, klucząc wśród strumieni pocisków i odłamków, skierował samolot na stację kolejową Biała Piska, gdzie z lotu niskiego zrzuciłem bomby na transport wyładowany samochodami i czołgami. Bombardowanie było skuteczne, wzniecając ogień i panikę — wspominał po latach podporucznik Zygmunt Zbucki.
Polacy planowali atak na Mazury
Mało znanym elementem kampanii wrześniowej są działania Samodzielnej Grupy Operacyjnej „Narew”, której żołnierze przeprowadzili kilka udanych wypadów na teren Prus Wschodnich. Już 2 września gen. Ludwik Kmicic-Skrzyński, dowódca wchodzącej w skład Grupy Podlaskiej Brygady Kawalerii, wydał rozkaz
przekroczenia granicy i wzięcia jeńców. W rajdzie wzięły udział dwa szwadrony 10. Pułku Ułanów Litewskich, którzy rozbili oddział niemieckich pograniczników i wzięli do niewoli grupę jeńców. Ułani, nie napotykając żadnego oporu, dotarli do wsi Bełcząc leżącej kilka kilometrów od Białej Piskiej.
przekroczenia granicy i wzięcia jeńców. W rajdzie wzięły udział dwa szwadrony 10. Pułku Ułanów Litewskich, którzy rozbili oddział niemieckich pograniczników i wzięli do niewoli grupę jeńców. Ułani, nie napotykając żadnego oporu, dotarli do wsi Bełcząc leżącej kilka kilometrów od Białej Piskiej.
Tam dołączył do nich plutonem tankietek i odział kolarzy. Polscy żołnierze zajęli kilka wsi, ale zostali powstrzymani silnym ostrzałem karabinów maszynowych i artylerii pod Białą Piską. 3 września wycofali się na tereny Polski, zabierając ze sobą wielu niemieckich jeńców. Inne oddziały w tym samym czasie zajęły Cimochy.
— Po rozwinięciu szwadronów tyralierę szybko zbliżono się do pogrążonego w ciemnościach miasteczka, które zaatakowano bezpośrednio z marszu. W nocnej walce na białą broń zdobyto szturmem stanowisko ogniowe broni maszynowej, strażnicę „Grenzschutzu”, stację kolejową i inne obiekty wojskowe.
Po opanowaniu miasteczka, zabraniu broni i wzięciu jeńców podjazd przy minimalnych stratach własnych wycofał się do rejonu wyjściowego — wspominał jeden z uczestników tamtych wydarzeń cytowany przez Zygmunta Kosztyłę w artykule „Akcja Podlaskiej i Suwalskiej Brygady Kawalerii na teren Prus Wschodnich w kampanii wrześniowej 1939”.
Do niewoli wzięto w sumie 32 jeńców, większość to byli rezerwiści zmobilizowani w okolicach Ełku i Giżycka. Wśród nich było 12 mówiących po polsku Mazurów. — W jednym z zabudowań polscy żołnierze odnajdują w piwnicy starca i dwie kobiety. Stary Mazur po polsku prosi, składając ręce jak do modlitwy, ułanów o darowanie życia. Jakież było zdziwienie, gdy nikt nie robi mu krzywdy. Niemcy przecież opowiadali o strasznych okrucieństwach polskich żołnierzy, którzy niczym azjatycka dzicz mieli gwałcić, rabować i mordować.
Żołnierze zniszczyli słup z niemieckimi napisami oraz urządzenie telegraficzne. W jednym z pomieszczeń, nad biurkiem zawieszony był portret Hitlera. Któryś z żołnierzy ściągnął go, a podobiźnie kanclerza wypalił papierosem oczy. Oficerowie kategorycznie zabronili rabunku i niszczenia mienia. Zakazano nawet łamania gałęzi drzew, żołnierzom zrywającym owoce, tłumacząc to tym, że po zwycięskiej wojnie te tereny przypadną Polsce — opisuje te wydarzenia Wiesław Kos w tekście „1939. Polski atak na Prusy Wschodnie”.
Te udane akcje rozpoznawcze zachęciły generała Czesław Młot-Fijałkowski, dowódcę SGO „Narew”, do opracowania planu uderzenia na Prusy. — Mimo iż polskie wypady nie miały większego znaczenia strategicznego, to jednak ich powodzenie, a także zdobyte informacje o nieprzyjacielu skłoniły dowódcę Samodzielnej Grupy Operacyjnej „Narew” do przygotowania planu wykonania silniejszego ataku we głąb Prus Wschodnich, Miały w nim wziąć udział połączone siły Podlaskiej Brygady Kawalerii i Suwalskiej Brygady Kawalerii – łącznie kilkanaście tysięcy żołnierzy.
Ofensywa wyznaczona została na dzień 4 września 1939 roku. Kilka godzin przed spodziewaną ofensywą nadszedł jednak rozkaz z Naczelnego Dowództwa Wojska Polskiego. Nakazano Suwalskiej Brygadzie Kawalerii natychmiastowe wycofanie do lasów na wschód od Zambrowa — wyjaśnia Tomasz Dudziński w tekście „Akcja Podlaskiej Brygady Kawalerii w Prusach Wschodnich we IX 1939 r.”. O tamtych wydarzeniach przypomina stojący w centrum Białej pomnik.
Karasie nad Nidzicą i Białą
Z kolei polscy piloci we wrześniu 1939 roku dwukrotnie zaatakowali niemieckie dworce: w Nidzicy i Białej Piskiej. 2 września załoga samolotu P23 „Karaś”, przelatując nad Nidzicą, zauważyła niemieckich żołnierzy przed dworcem.
— Nagle nasz „Karaś” kładzie się w ostrym skręcie i zawraca ku stacji kolejowej. To por. Malinowski – nie bacząc na zakaz dowództwa – decyduje się bombardować transporty niemieckie stojące na stacji Neidenburg. Nadlatując nad tory, nabieramy wysokości, aby nas nie rozniosły nasze własne eksplodujące bomby. Wpatrzeni w stojące pociągi lecimy wzdłuż torów. Budynki dworcowe i wagony są już coraz bliżej, po prostu rosną w oczach. Za chwilę polecą bomby.
Poszły! — wspominał po latach jeden z członków załogi. — Nasze bomby już rwą się między pociągami i budynkiem dworcowym. W równych odstępach wykwitają krótkie, krwawe błyski, a szybko następujące po sobie eksplozje szarpią kłębami dymów, przesłaniając pociągi i dworzec.
O tym wydarzeniu przypomina stojący przed dworcem niewielki pomnik.
Karaś pod Królewcem
Biała Piska przed wojną leżała niecałe 10 kilometrów od granicy. Polskie dowództwo postanowiło wysłać samolot, aby ustalić położenie niemieckich wojsk. Podporucznik Zygmunt Zbucki poprosił, aby pozwolono mu zabrać kilka bomb.
— W okolicy Myszyńca dostaliśmy się w ogień różnego kalibru nieprzyjacielskiej OPL. Pilot, manewrując samolotem, uniknął trafień. Nadlatując w rejonie Pisza, ponownie przywitał nas silny ostrzał z ziemi, ale najbardziej zaciekły ogień napotkaliśmy nad Białą Piską. Jeden z pocisków przebił gondolę, niszcząc oszklenie, a silny wiatr zerwał mi beret z głowy. Pilot, klucząc wśród strumieni pocisków i odłamków, skierował samolot na stację kolejową Biała Piska, gdzie z lotu niskiego zrzuciłem bomby na transport wyładowany samochodami i czołgami. Bombardowanie było skuteczne, wzniecając ogień i panikę — wspominał potem to wydarzenie polski pilot.
Warto dodać, że jeden z polskich pilotów 6 września zapuścił się aż pod Królewiec. Tam został postrzelony, musiał awaryjnie lądować.
A co stało się z dowódcami wspomnianych samolotów? Porucznik Czesław Malinowski walczył potem w Wielkiej Brytannii w 301 dywizjonie bombowym „Ziemi Pomorskiej”. Do Polski wrócił w 1947 roku i pracował przez wiele lat w PLL LOT.
Zygmunt Zbucki po klęsce wrześniowej przedostał się do Francji, a potem do Anglii. Tam jako pilot nadal walczył z Niemcami. Służył między innymi w 305 Dywizjonie Bombowym „Ziemi Wielkopolskiej i Lidzkiej im. Marszałka Józefa Piłsudskiego”, gdzie wykonał 32 loty bojowe.
Zygmunt Zbucki po klęsce wrześniowej przedostał się do Francji, a potem do Anglii. Tam jako pilot nadal walczył z Niemcami. Służył między innymi w 305 Dywizjonie Bombowym „Ziemi Wielkopolskiej i Lidzkiej im. Marszałka Józefa Piłsudskiego”, gdzie wykonał 32 loty bojowe.
— Został wyróżniony spośród kolegów, to on wręczał kwiaty królowej podczas odwiedzin angielskiej pary królewskiej w 305 Dywizjonie — pisze Rafał Dmowski w tekście „Kpt. nawigator Zygmunt Zbucki. Pro memoria”.
Po wojnie czas jakiś służył w RAFie, potem wyjechał do Kanady, gdzie kupił małą farmę owocową w Grimsby. — Tam urodzili się jego synowie Bolesław i Ryszard. Po wojnie kilkakrotnie odwiedzał rodzinę w kraju, a podczas jednej z wizyt przekazał swój mundur Izbie Pamięci Liceum im. Bolesława Prusa (był absolwentem tego siedleckiego liceum). Kpt. nawigator Zygmunt Zbucki umarł w Grimsby 9 sierpnia 1996 r. — pisze wspomniany historyk.
Igor Hrywna
Komentarze (0) pokaż wszystkie komentarze w serwisie
Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.
Zaloguj się lub wejdź przez