Cierpię na syndrom starych, dobrych czasów. Rozmawiamy z Krystyną Janusz

2024-08-19 20:00:00(ost. akt: 2024-08-19 14:41:34)
Krystyna Janusz, fotografka

Krystyna Janusz, fotografka

Autor zdjęcia: Piotr Dowejko

Jestem imigrantką z Mazur, która próbuje zostać Warmiaczką — mówi o sobie Krystyna Janusz, fotografka, podróżniczka, artystka, pedagog. Tworzy zdjęciową historię o regionie i miejscach, które odchodzą w zapomnienie.
— Kiedy umawiałyśmy się na wywiad, wspomniała pani, że właśnie wraca pani z urlopu.
— Wybrałam się w podróż z przyjaciółmi do Kowna i do Wilna. Pozwiedzać, ale też fotografować. Dla nich była to podróż sentymentalna, bo ich dziadkowie przyjechali właśnie z Wilna na Warmię i Mazury.

— Nie jest też tak, że fotograf patrzy na świat inaczej – kadrami?
— Wydaje mi się, że jeśli w podróż weźmiemy ze sobą aparat fotograficzny, to rzeczywiście świat widzimy kadrami. Bardzo lubię street photography (fotografię uliczną – red.), gdzie robimy zdjęcia miejscom i ludziom, których mijamy. To działanie całkowicie spontaniczne. Czasem znajdziemy coś interesującego, innym razem nie. Tak, myślę, że to dobre stwierdzenie. Zdarza mi się wybrać kierunek podróży pod kątem fotogeniczności.

— Pani z kolei wybiera lokalność i regionalność. Tematem stypendium artystycznego, które otrzymała pani w 2014 roku, były zabytkowe drzwi Prus Wschodnich. Dlaczego akurat one?
— Nie był to przypadek, bo tematem mojej pracy magisterskiej była zabytkowa stolarka drzwiowa kamienic w Olsztynie. Uwielbiam spacerować, co bierze się z moich korzeni, bo mieszkałam w małej miejscowości i byłam przyzwyczajona do długich pieszych wypraw. Moje spacery były też moim sposobem na „oswojenie się” z Olsztynem. Nigdy nie myślałam, że zamieszkam tutaj, na Warmii, bardziej w moich planach był to Toruń. Zaczęłam jednak odkrywać Olsztyn i jego fascynujące zakamarki oraz historie. Jednym z odkryć były właśnie drzwi. Zwróciły moją uwagę. Napisałam więc o nich pracę magisterską, potem otrzymałam stypendium Rady Miasta w Olsztynie. Później pojawiła się też dokumentacja stolarki drzwiowej z kilku miast w regionie.

— Można powiedzieć, że ten temat miał swoją symbolikę, bo potem dzięki drzwiom właśnie otworzyły się nowe możliwości.
— Dokładnie! Przede wszystkim dzięki temu pojawiło się wiele ciekawych propozycji. Można powiedzieć, że jako pierwsza zajęłam się tematem drzwi dla szerszego grona odbiorców. Dopiero później pojawiły się kolejne przedsięwzięcia, które realizowały inne osoby.

— To też ważne opowieści o regionie, dzięki którym jego historia nie będzie zapomniana?
— Temat tożsamości regionalnej i pochodzenia towarzyszy mojej twórczości od początku, który sięga blisko 2008 roku. „Kop tam, gdzie stoisz” – ta sekwencja, którą usłyszałam w trakcie zajęć z fotografii mocno utkwiła mi w pamięci i jest motywacją, by opowiadać małe historie, których nie opowiedziałby nikt inny. Mój regionalizm zainicjował również mój mentor — nieżyjący niestety profesor Janusz Połom. On właśnie mówił nam, studentom, byśmy fotografowali to, co nas otacza, dodając: "zobaczycie, jak szybko wszystko się zmienia". Po latach jego słowa są dla mnie ważnym przekazem. Fotografuję, ponieważ ważna jest dla mnie tożsamości miejsca, w którym żyjemy. Trzeba zachować to, co przemija, bo wiele miejsc i historii zanika. Trzeba zdążyć utrwalić ślady naszej przeszłości. Do dziś żałuję, że nie mam ani jednej fotografii mojej szkoły podstawowej we Franciszkowie, która mieściła się w budynku z czerwonej cegły, krytym dachówką, z drewnianymi podłogami i wysokimi oknami. Jej stan techniczny sprawił, że po latach budynek został rozebrany, a w jego miejscu pojawił się parking. Tak, profesor Połom miał rację, wszystko przemija.

— Pani miała też okazję stworzyć fotograficzną opowieść o Zespole Pieśni i Tańca Kortowo.
— Tak, to była dla mnie ogromna przyjemność. Uniwersytet Warmińsko-Mazurski pomógł mi rozwinąć skrzydła, byłam nawet przez chwilę wykładowcą. Fotografowanie Zespołu Pieśni i Tańca było ogromnie inspirujące. Dzięki współpracy z Akademickim Centrum Kultury UWM mogłam robić to, co zawsze lubiłam i co jest dla mnie cenne. Jest we mnie tęsknota za vintage, retro, za wszystkim, co ma swoją historię. Cierpię podobno na syndrom starych, dobrych czasów. Mam wiele zdjęć przedwojennych. Mój dziadek też fotografował. Wychowałam się na fascynująco pięknych zdjęciach z naszych rodzinnych albumów.

— Ostatnio w Galerii Dobro ponownie opowiada pani historię regionu.
— Wystawa „Pruski Błękit” ilustruje subiektywne sentymenty i fantazje zbudowane z osobistych przeżyć, skomplikowanych dróg mojej rodziny, historii zasłyszanych od sąsiadów, bliskich czy znajomych. Dzieciństwa spędzonego na ruinach zniszczonego przez Armię Czerwoną pałacu, który był moją piaskownicą. Przez lata słyszałam, by unikać używania nazwy Prusy Wschodnie. Mój dziadek mówił po niemiecku, język polski był jego drugim językiem, choć narodowościowo czuł się kimś poza kategoriami Polak/Niemiec. Rodzina mieszkała w okolicach Iławy co najmniej od początku XIX wieku. Ja też jestem stąd i mocno to czuję. Nie bez powodu poruszam ten temat w mojej twórczości. „Pruski Błękit” był pewnego rodzaju kontynuacją projektu zainicjowanego przez Katarzynę Łyszkowską, z którą stanęłyśmy na podium „Olsztyńskiego Biennale Sztuki” w 2013 roku. To dzięki niej zebrała się grupa artystów, którzy stworzyli kolektyw twórczy i zorganizowali wspólną wystawę, której tematem była tożsamość historii z odniesieniem do Prus Wschodnich. Jednocześnie to był punkt zwrotny w moim życiu artystycznym.

— „Pruski Błękit” to nie są przaśne obrazki z Warmii.
— To nie mają być ładne zdjęcia, choć oczywiście zachowuję określone standardy estetyczne. Nie chcę, by moją fotografię oceniano tylko w kategoriach: ładne – brzydkie. Bardziej zależy mi na tym, by ktoś powiedział, że budzi emocje, wywołuje nostalgię lub sprawia, że czujemy niepokój. Fotografia ma wiele twarzy, nie tylko cukierkowych i lukrowanych widoczków z naszego pięknego regionu. Mam nadzieję, że dla wszystkich znajdzie się miejsce.

Katarzyna Janków-Mazurkiewicz