Tajemnice sowieckiej komendantury wojskowej w Piszu

2024-08-17 07:32:46(ost. akt: 2024-08-17 10:02:29)
 Budynek Klementowskiego 17 dawniej i dziś

Budynek Klementowskiego 17 dawniej i dziś

Autor zdjęcia: Ze zbiorów Andrzeja Knyżewskiego

W naszym cyklu zatytułowanym „Dawny Pisz: historie znane i nieznane” publikujemy dziś artykuł autorstwa Andrzeja Knyżewskiego przedstawiający historię jednego z piskich budynków, jak się okazuje, skrywającego mroczne tajemnice.
ROK 1945. WKROCZENIE WOJSK SOWIECKICH NA TEREN POWIATU

Jest w Piszu kilka budynków, których przeszłość związana jest z ponurymi i tragicznymi wydarzeniami i nie wiemy do końca, jak mroczne tajemnice one skrywają. Historia niektórych z nich jest dość dobrze znana i opisana — np. budynku przy ul. Klementowskiego 4, dawnej siedziby UB. Po drugiej stronie ulicy, naprzeciwko tego budynku na początku lat 70-tych ub.w. w czasie budowy znaleziono ludzkie szczątki. Nigdy nie dowiedzieliśmy się czyje szczątki tam spoczywały.

Idąc dalej w kierunku szpitala dochodzimy do okazałej, o ciekawej architekturze willi (vis a vis piskiego szpitala), której historia zawiera nie mniej ponure tajemnice niż siedziba dawnej bezpieki.


Budynek Klementowskiego 17 - widok współczesny

Do napisania tego artykułu skłoniła mnie bezpośrednia relacja jednego z ostatnich żyjących, naocznych świadków tamtych wydarzeń – pani Renaty Danowskiej, przedstawicielki starowierów, która w tamtym czasie zamieszkiwała okolice Wojnowa, Ukty i Gałkowa. Z uwagi na kontekst historyczny artykuł obejmuje również wydarzenia, które miały miejsce w tamtej okolicy, w pierwszej połowie 1945 roku.

Pani Renata Danowska w czasie wojny zamieszkiwała w Gałkowie nieopodal Ukty, gdzie jej rodzice mieli dom. Rodzice i ona związani byli ze społecznością starowierów, która do zakończenia II wojny światowej zamieszkiwała tamte okolice. Po ukończeniu pod koniec lat pięćdziesiątych szkoły średniej i uzyskaniu kwalifikacji pedagogicznych pani Renata całe swoje życie zawodowe była nauczycielką szkół podstawowych w gminie Ruciane-Nida. Od bardzo wielu lat jest na emeryturze. W 1945 roku, jako 4 letnia dziewczynka wraz z członkami swojej rodziny doświadczyła okrutnego barbarzyństwa i represji wobec miejscowej ludności cywilnej ze strony wkraczających do Prus Wschodnich oddziałów Armii Czerwonej.

Późną jesienią 1944 r. mieszkańcy okolic Ukty słyszeli dobiegające odgłosy artylerii. Jak wspomina p. Renata w pierwszej połowie stycznia 1945 r. szosa do Mrągowa była już zapełniona kolumnami uciekinierów. Na terenie Ukty i okolic ze strony niemieckich władz prawie do samego końca nie ogłoszono ewakuacji.

Pomimo to mieszkańcy po kryjomu przygotowywali się do ucieczki. Telefoniczne zawiadomienie o ewakuacji przyszło do sołtysa na kilkanaście godzin przed wejściem Rosjan. Miały być samochody wojskowe. Nie było nic. W ostatnich godzinach wycofujące się wojska niemieckie wysadziły w Ukcie most kolejowy, skład amunicji oraz budynek, w którym było kino i restauracja. Starzy zostali, również rodzina p. Renaty została.

Pozostali mieszkańcy zaprzęgami lub pieszo udali się w stronę Mrągowa. Na szosie była taka ilość pojazdów, że nie można było się włączyć w kolumnę. W okolicach Mrągowa droga odwrotu została przecięta i mieszkańcy wrócili. Nie wszyscy, część została przez sowietów zabita. Ogarnął wszystkich straszliwy lęk. Na drugi dzień o zmierzchu p. Renata będąc u ciotki w Ukcie razem z siostrą, dostrzegła przez okno jakieś postacie na horyzoncie.

Była to bezładna masa ludzka. Babcia krzyknęła „Boże, ruscy idą”. Jeszcze tego samego dnia pijany sowiecki żołnierz wpadł do ich domu i chciał wszystkich pozabijać — opowiada pani Renata. — Wujek miał na nogach buty z cholewami – „zdejmuj buty”. Zdjął. Przez trzy dni hordy pijanych żołnierzy robiły co chciały. Okrutne gwałty, rabunki... okrucieństwo było na porządku dziennym i nocnym. Kilka dziewczyn zmarło. Kuzynka Helena ukrywała się razem z nami. Dorośli bali się, że dzieci wydadzą, nie wydały, kuzynka przetrwała.

W jednym z tych straszliwych dni żołnierze sowieccy wyprowadzili wszystkich mieszkańców domu w którym p. Renata zamieszkiwała. Ustawiono ich pod ścianą stodoły. Żołnierz wycelował w nich broń. Przechodzący oficer wyrwał mu tą broń i gdzieś z nim odszedł. Po jakimś czasie wrócił mówiąc, że ten żołnierz już więcej nikomu krzywdy nie zrobi. Według relacji p.Renaty takie postawy oficerów sowieckich były odosobnione. Według niej większość oficerów bała się pijanego żołdactwa, które określa mianem dzikiej hordy.

Rodzina p. Renaty po jakimś czasie przeniosła się z Ukty do ich własnego domu w Gałkowie. Wydawało się im, że tam będą bardziej bezpieczni. Nastąpiło też coś co musiało nastąpić. Odwet.

W jej pamięci utkwiło wydarzenie związane z sołtysem Gałkowa, zamieszkałym w Zameczku, członkiem NSDAP, który prześladował i gnębił polskich robotników przymusowych. Nie mając możliwości dalszej ucieczki, sołtys po pewnym czasie wrócił z powrotem. Polacy rozpoznali go, wywieźli furmanką za wieś i zabili.

Wraz z upływem czasu sowieci rozszerzyli formy represji wobec ludności cywilnej. Oprócz masowych gwałtów i rabunków rozpoczął się okres łapanek ludzi i ich wywóz do ZSRR. Ludzi wywlekano z domów i pędzono do Śwignajna. Tam przetrzymywano ich w budynkach kolejowych, robiono selekcję i samochodami wywożono do Insterburga, a dalej już koleją na Ural.

W taki sposób z Gałkowa wywieziono kilkanaście osób. Niektórym osobom mającym dużo dzieci udało się uniknąć wywózki. Po jakimś czasie z tej grupy wywiezionych, do Gałkowa wróciły 3 kobiety. Dużo osób zmarło w ZSRR. Rodzina p. Danowskiej również została objęta masową wywózką i w innej grupie trafiła do Pisza.

Ten dzień i ten czas p. Renata dokładnie zapamiętała na całe życie. Stało się to 8.03.1945 roku. Był to mroźny, słoneczny dzień. Żołdacy z psami weszli do kuchni. Domownicy dostali godzinę na spakowanie się. Zbiórka była na końcu wsi. Starych zostawiano. Pozostali ubrali ciepło dzieci, wzięli coś do jedzenia, sanki i udali się na miejsce zbiórki. Żołnierze z psami przeszukiwali domy, szukając młodych. Kolumna, w której zdecydowaną większość stanowiły kobiety z dziećmi ruszyła pod eskortą do Ukty.

W Śwignajnie, w opuszczonym domu kazano się im rozlokować. Nocą nie dano spokoju. Szukano młodych dziewczyn. Następnego dnia w Rucianem do kolumny dołączyli inni mieszkańcy złapani w tamtej okolicy. Była to ogromna masa ludzi.

Panią Renatę na saneczkach ciągnęła mama, później z powodu mrozu biegła obok mamy. Do Pisza było kilka postojów. Na każdym była kontrola żeby oddawać pierścionki, złoto i zegarki. Najdłuższy przystanek był w Snopkach i tam najbardziej wszystkich „przetrząsnęli”. Wiele osób wyrzucało biżuterię, mając nadzieję, że kiedyś wrócą i znajdą. Pisz był zniszczonym, pustym miastem.

Wszystkich rozlokowano po różnych ocalałych domach, strzeżonych przez żołnierzy. W Piszu była już złapana wcześniej rodzina z Onufryjewa i Piasek. Rodzina Danowskich została zakwaterowana w jednym z pokoi dużej willi naprzeciwko szpitala (ul. Klementowskiego 17).


Budynek Klementowskiego 17 - okres międzywojenny lub lata wojny

Ścisk w tym pokoju był ogromny. W porównaniu jednak do innych rodzin, ich warunki nie były jeszcze najgorsze. Ciotki miały ze sobą księgi święte pisane w języku starocerkiewnym i się modliły na głos, dzień i noc. Jak się później okazało, zajęty budynek to była sowiecka komendantura wojskowa. Struktury te zostały powołane już w lutym 1945 roku.

Komendantury były przedstawicielami sowieckiej władzy na zajmowanych terenach. Niewiele jest o nich wiadome ponieważ w Polsce informacje na ich temat są szczątkowe. Miały one w zasadzie nieograniczone uprawnienia i władzę.

Komendantury odpowiadały między innymi za organizację wywózek ludzi do ZSRR, represje oraz rabunek i wywóz mienia. Ich struktura, obsada oraz ilość żołnierzy zależała od wielkości administracyjnej danego terenu.

Powiat, w którym było mniej niż 15 gmin, a miasto liczyło od 5 do 30 tyś. mieszkańców, obsadę komendantury stanowiło 17 osób. Komendzie powiatowej na byłych terenach niemieckich podlegał pododdział wojska liczący 55 żołnierzy. Komendantem był oficer szczebla batalionu.

W każdej gminie znajdowały się również komendantury gminne. Bardzo prawdopodobne jest, że znajdujący się nieopodal budynek będący później siedzibą dawnego UB był także zajęty przez sowiecką komendanturę.

Z relacji p. Renaty wynika, że w budynku komendantury obok pomieszczeń, w których byli przetrzymywani złapani ludzie, było kilka pokoi, w których robiono przesłuchania. Przesłuchań dokonywał oficer, był też tłumacz. Z przesłuchań nikt nie sporządzał żadnych protokołów, nie prowadzono żadnej ewidencji złapanych ludzi (w późniejszym czasie takie ewidencje były już robione).

Przesłuchujących interesowało przede wszystkim kto co robił w czasie wojny, gdzie służyli mężowie, kto należał do NSDAP. Z ich pokoju jedna osoba została wywieziona do ZSRR. W tym budynku rodzina Danowskich była około tygodnia. Z budynku nikt oprócz dzieci nie mógł wyjść.

Najgorsze dla kobiet były noce i żołdacy szukający młodych dziewczyn. W taki sposób zabrano Annę, kuzynkę p. Renaty, ślad po niej zaginął. Takie szczegóły, jak wyżywienie, higiena, porządek dnia - nie utkwiły w jej pamięci. Po tygodniu wypuszczono ich, większość wróciła do Gałkowa.

Represje o takim nasileniu trwały do maja, ale gwałty w okolicy nie ustały. Szacuje się, że na początku 1946 roku 30% mazurskich kobiet było zarażonych chorobami wenerycznymi co miało formę pandemii. Z tych gwałtów urodziły się dzieci.

Jak wspomina p. Renata, kobiety ubierały się w łachmany, postarzały się. Na straży wsi najczęściej stały dzieci. Jak zobaczyły sowietów wpadały do domów z krzykiem „ruskie idą”. Kobiety udawały wtedy chore, a one chowały się.

W sytuacji skrajnego zagrożenia ludzie chwytali się wszystkiego. Pani Renata wspomina przypadek stryja, który pokazał sowietom przechowaną legitymację Komunistycznej Partii Niemiec /KPD/, która na przełomie lat 20/30 ub.w. miała dość duże wpływy na tych terenach. Nic to mu nie pomogło. Na jego oczach żołnierz podarł ją w drobne kawałki stwierdzając: „… jak z was są tacy komuniści to dlaczego dopuściliście Hitlera do władzy”. Stryj pojechał na Ural i już stamtąd żywy nie wrócił.

Latem 1945 roku na te tereny przybyły oddziały „ludowego” Wojska Polskiego. W Gałkowie także stacjonowali polscy żołnierze. Jak mówi pani Renata to już było inne wojsko, inna dyscyplina, kultura i stosunek do miejscowej ludności.

Sowieci opuścili te tereny. Nie trzeba już było wystawiać straży, nikt polskiego wojska się nie bał. W rodzinnym domu p. Renaty mieszkał kapitan i jego adiutant o imieniu Stefan. Matka gotowała im obiady.

Polscy żołnierze na dzieci mieszkające w domu gdzie mieszkał dowódca i adiutant mówili żartobliwie, że to są „dzieci generała”. Dzieci z żołnierskiej kuchni dostawały obiady bez kolejki. Pani Renata z wdzięcznością wspomina polskich żołnierzy, dzięki którym miejscowa ludność miała ochronę przed aktami bandytyzmu i szabrownikami.

Pomiędzy rodziną Danowskich, a Stefanem - adiutantem kapitana - zawiązała się przyjaźń. Po jakimś czasie Stefan przyjechał do Gałkowa ze swoją dziewczyną. Oboje byli z białostockiego. Pobrali się. Ślub odbył się w cerkwi w Wojnowie, a mieszkańcy Gałkowa wyprawili nowożeńcom wesele. Przyjaźń p. Renaty z rodziną Stefana przetrwała do dnia dzisiejszego.

Dramat cywilnej ludności Prus Wschodnich po wkroczeniu wojsk sowieckich jest w polskiej literaturze dobrze opisany. Przedstawiona relacja to szczególny opis. Uczestnikiem wydarzeń było 4-letnie dziecko, które z traumatycznymi obrazami musiało sobie poradzić w życiu dorosłym. Jak powiedziała p. Renata, tego się nie zapomina. Zapamiętane obrazy były weryfikowane przez późniejsze rozmowy z dorosłymi, które pozwoliły jej na pełne zrozumienie tego, co w jej rodzinnej okolicy się wydarzyło.

Zamieszkujący okolice Gałkowa i Wojnowa starowierzy poprzez wyznanie i swoją historię związani byli w przeszłości z Rosją. Według pani Renaty nie miało to żadnego wpływu na to, co z nimi się stało. Na pewno. Barbarzyństwo ze strony żołnierzy sowieckich dotykało cywilną ludność niemiecką bez względu na wyznanie, pochodzenie czy przynależność społeczną.

Jednak jeśli chodzi o skalę, to już nie jest to takie oczywiste. Związki te mogły być dodatkowym impulsem eskalacji tych represji wobec tej społeczności. Teza ta nie jest pozbawiona podstaw, biorąc pod uwagę szczególne represje sowietów wobec wybranych grup społecznych, narodowościowych, a nawet własnych żołnierzy wziętych do niewoli przez Niemców.

Na marginesie tego wątku trzeba dodać, że okrutne akty przemocy i gwałtu żołnierzy Armii Czerwonej wobec polek i kobiet innych narodowości miały w wielu miejscach także masowy charakter. Również fragment wspomnień dotyczący Pisza i tego, co się w naszym mieście działo bezpośrednio po wkroczeniu wojsk sowieckich oraz jak działała ich komendantura w Piszu jest cennym uzupełnieniem naszej wiedzy o tym czasie.

Relacja wychodzi także ze stereotypowych, współczesnych ram. Tym wyjściem jest bardzo pozytywny opis postawy żołnierzy LWP i ich roli w ochronie i zapewnieniu bezpieczeństwa miejscowej ludności. Jest to tym bardziej wartościowe jeśli uwzględnimy fakt, że pochodzi ona od członka wspólnoty społecznej, która przeżyła te straszne doświadczenia, a jednocześnie zachowała zdolność do wyważonej oceny tego okresu.

Jest to niezaprzeczalny walor tego przekazu. Jest on także świadectwem naszej wspólnej historii bowiem po wyjściu sowietów powojenna rzeczywistość Mazur z perspektywy indywidualnych ludzkich losów pozostała dalej ogromnie skomplikowana i złożona.
Andrzej Knyżewski