Kiedyś składano ofiary, teraz robi się zdjęcia

2024-09-03 08:00:00(ost. akt: 2024-09-13 08:52:58)
Po prostu gorąco polecam. Warto wsiąść na rower lub drezynę i dotknąć tego kamienia. Szczególnie kiedy pali słońce i można „zobaczyć” pruskich rybaków wracających z połowów.
Jak wszyscy dobrze wiemy, w dawnych czasach ziemię, a więc i późniejsze Prusy Wschodnie zamieszkiwały smoki i olbrzymy. Te ostatnie, kiedy nie było tam jeszcze Prusów, zamieszkiwały nad Zalewem Wiślanym. W okolicy Tolkmicka było dwóch takich gigantów, którzy ze sobą walczyli. Pewnego dnia jeden z nich „zamachnął” się na drugiego, używając do tego wielkiego kamienia. Kamień spadł jednak do wody. Drugi olbrzym miał więcej siły i swoim kamieniem trafił konkurenta.

Na leżący w wodach Zalewu Wiślanego kamień natknęli się po wiekach Prusowie i poświęcili go swojej bogini Kurke. Kamień służył im za ołtarz ofiarny, na którym składali z reguły ryby, które później trawił święty ogień.
— Podczas oględzin Świętego Kamienia nie stwierdziłem na nim śladów tzw. dołków ogniowych. W jego górnej części – od północnego zachodu – zauważyłem niewielkiej głębokości wklęśnięcie, będące przypuszczalnie reliktem misy ofiarnej. To prawdopodobnie na niej oraz na samym szczycie głazu składano Kurke dary, które następnie palono — pisze dr Robert Klimek w artykule „O Świętym Kamieniu spod Tolkmicka, zamku Naito i krwawych walkach olbrzymów – czyli ile prawdy o Prusach można znaleźć w legendach”.

I dodaje: — Jako pierwszy wspominał o Świętym Kamieniu spod Tolkmicka XVI-wieczny kronikarz Szymon Grunau. Opisując pruskie bóstwa, kilka zdań poświęcił także Kurke (Curcho). Miało być ono szóste pod względem rangi w panteonie Prusów.

Bogini ta opiekowało się plonami, dojrzewaniem i płodnością. Jej ślady można jeszcze dzisiaj znaleźć w nazwach niektórych miejscowości. Najbardziej znane są Kurki koło Olsztynka. Niegdyś określane je jako Kurkos-sadele tzn. siedziba Kurko. Miejscowość leży w pobliżu jeziora Święte, którego nazwa pochodzi też z pruskich czasów.


Ale bardziej intrygujące jest odniesienie do innej, dużo bardziej znanej miejscowości. — W mitologii bałtyjskiej istniało silne powiązanie kultów z lasem. Podobnie rzecz się miała z boginią Kurko, trzeba dodać jednak, że w religii pruskiej kult żeński kojarzono z lipą, a kult męski z dębem. Kurko należy wiązać z lasem lipowym. Potwierdzałyby to liczne nazwy związane z lipą (Lipowo, Święta Lipka) w pobliżu miejsc kultu tej bogini — dowodzi Grzegorz Białuński w tekście „Bogini Kurko – główny kult Galindii”.

Drezyną czy rowerem?

Jak dostać się do Kamienia? Najlepiej Rowerem albo… drezyną. To drugie umożliwia Nadzalewowa Kolej Drezynowa, którą utworzyło czterech inżynierów budownictwa. — Razem z kolegą – trochę przez przypadek – dowiedzieliśmy się o nadzalewowej linii kolejowej i postanowiliśmy stworzyć przejazdy drezynami, wzorując się na popularnych drezynach rowerowych w Bieszczadach. Korzystaliśmy kiedyś z tej atrakcji i zamarzyliśmy, aby zrobić coś podobnego. Brakowało nam tylko nierokującej i nieużytkowanej linii kolejowej — opowiada Mateusz Fliszkiewicz.

Wkrótce potem taka linia się znalazła. Obecnie Kolej Nadzalewowa oferuje dwie trasy: Tolkmicko – Święty Kamień – Tolkmicko (tam i z powrotem: 8,6 km); Frombork – Święty Kamień – Frombork (tam i z powrotem: 14,6 km). Obie biegną torami kolejowymi nieczynnej linii kolejowej Elbląg-Braniewo. Każdą z nich można pokonać w ok. 1,5 godziny.


Wyjaśnijmy jeszcze, że drezyna rowerowa to specjalnie skonstruowany pojazd kolejowy, który napędzany jest siłą mięśni — dokładnie tak samo, jak rower. Przewaga nad rowerem jest taka, że pedałuje się w tandemie. Na pojedynczej drezynie komfortowo mogą podróżować 4 osoby dorosłe lub 2 osoby dorosłe i 3 dzieci.

Duży, ale nie największy

Święty Kamień liczy sobie 2,3 m, z czego dobry 1,80 m znajduje się nad wodą. Obwodu ma 15 m, długość – 5 m, a szerokość – 4,3 m. Nie jest jednak największym głazem w regionie. Palmę pierwszeństwa dzierży bowiem kamień z Bisztynka, którego niemiecka nazwa brzmi Bischofstein, czyli biskupi kamień. Próżno jednak szukać takiego kamienia w Bisztynku. Jest tam za to Diabelski Kamień, który nad Bisztynkiem miał kiedyś opuścić szatan. To największy głaz narzutowy w warmińsko-mazurskim. Jego wymiary wynoszą: obwód 28 m, wysokość 3,16 m, długość 9 m, szerokość 5,8 m.


Z kolei dwa kilometry od centrum Nidzicy, na polach wsi Tatary, leży sobie Tatarski Kamień. Od jak dawna „to robi”, nie wiadomo. Ma 19 m obwodu i ponad 2 m wysokości. Jest długi na 6,5 m i szeroki na 4 m. Kiedyś był większy, ale zapobiegliwi Mazurzy odłupywali go po trochu i wyrabiali sobie z kamienie młyńskie. Może zatem był kiedyś potężniejszy od Diabelskiego Kamienia?

To przy nim w 1656 roku mieli zatrzymać się Tatarzy, którzy chcieli zdobyć Nidzicę. Zapobiegł temu miejscowy krawczyk, który miał jednym strzałem z zamkowych murów powalić ucztującego przy wzmiankowanym kamieniu tatarskiego wodza. Na takie dictum ordyńcy odstąpili, Jasia ogłoszono bohaterem, a kamień nazwano tatarskim. Legenda piękna, ale od kamienia do zamku jest nieco ponad kilometr, więc raczej mało prawdopodobne, żeby krawczyk miał tak precyzyjne oko…

Od Prusów do bojowników

Mało kto z turystów, a nawet mieszkańców Giżycka wie, że ofiarny pruski kamień już od ponad 30 lat stoi w samym środku miasta, na placu Grunwaldzkim. Dowiedzieliśmy się o tym publicznie, kiedy w 2008 roku Robert Klimek postanowił odnaleźć kamień z Łąk Staświńskich koło Wydmin opisany w wydanej w 1967 roku pracy „Głazy i głazowiska województwa olsztyńskiego”. Kiedyś było tam jezioro, które osuszono. Możliwe więc, że ten głaz wystawał wtedy z wody, jak ten nad zalewem. Okazało się głazu, jak i jeziora, tam nie ma. A nie ma go, bo w 1987 roku zabrano go i ustawiono w Giżycku, okraszając tablicą „Bojownikom o polskość ziemi mazurskiej. Mieszkańcy Giżycka 1987”.

Obecnie w warmińsko-mazurskim istnieje ponad 20 głazów, które były wykorzystywane przy pogańskich obrzędach bądź co do których istnieje takie prawdopodobieństw.

Wolni ludzie

Prusowie w czasach przed krzyżackich byli chyba jedynymi wolnymi ludźmi w Europie. Nie mieli nad sobą królów i wodzów, ważne decyzje podejmował wiec. Nie tylko nie tworzyli państwa; nawet nie mieli struktury plemiennej, ale rodową. I jak to ujął Gall Anonim: „Dotąd tak bez króla i bez praw pozostają i nie odstępują od pierwotnego pogaństwa i dzikości”.

Prusowie nie mieli stałego wojska, a o wojnie decydował wiec. Powoływano wtedy pospolite ruszenie. Musieli na nie stawić się wszyscy dorośli mężczyźni. Podczas wiecu wybierali wodza na czas wojny. — Są sławni ze swego męstwa. Gdy najdzie ich jakie wojsko, żaden z nich nie ociąga się, ażby przyłączył do niego jego towarzysz, lecz występuje, nie oglądając się na nikogo i rąbie mieczem aż zginie — pisał w X wieku Ibrahim ibn Jakub, żydowski podróżnik i autor opisu państwa Polan.

— Prusowie nie znali pojęcia Boga. Czcili każde stworzenie jak boga, a mianowicie słońce, księżyc i gwiazdy, pioruny, ptaki, zwierzęta czworonożne, a nawet ropuchę. Za święte uważali gaje, pola i wody tak bardzo, iż nie odważali się w nich wycinać drzew ani uprawiać ziemi, ani łowić ryb — pisał Piotr z Dusburga żyjący na przełomie XIII i XIV wieku kronikarz niemiecki, kapłan zakonu krzyżackiego i autor kroniki Chronicon terrae Prussiae (1326). Swoich zmarłych poddawali kremacji i wierzyli w życie pozagrobowe.

Igor Hrywna