ACEDIA - czym właściwie jest?
2024-07-21 11:37:32(ost. akt: 2024-07-21 11:42:36)
Nie tak dawno pisałam o wytrwałości. Na kanwie tego tekstu miałam pewną rozmowę, w czasie której usłyszałam: „no dobrze, ale mi się tak bardzo niczego nie chce. Gdyby mi się chciało tak, jak mi się nie chce. Czuję zniechęcenie i znużenie”. Odpowiedziałam, że jeśli nie jest to depresja, to może to być acedia. Mój rozmówca tego pojęcia nie znał. Zaczęłam od przykładów: tradycyjny przypadek zakonnika, który traci zainteresowanie modlitwą i pracą klasztorną, odczuwając wewnętrzną pustkę i brak celu. Pracownik korporacji, który czuje, że jego praca jest bezsensowna i rutynowa, traci motywację do działania i angażowania się w projekty. Młoda osoba, na przykład student, który nie widzi sensu w nauce lub pracy, spędza większość czasu na nieproduktywnych czynnościach, odczuwając jednocześnie wewnętrzny niepokój i niezadowolenie z życia.
Jak również mój rozmówca, czy ja sama, gdy mamy wszystkiego dość. Co na nas łączy? Coś, co jest właśnie przeciwieństwem cnoty wytrwałości – a więc wada, a nawet pewien stan, jakim jest zniechęcenie, które nazywane jest acedią. Acedia, znana również jako znużenie duchowe, to pojęcie wywodzące się z tradycji chrześcijańskiej, szczególnie z wczesnego monastycyzmu. Pojęcie to pochodzi z języka greckiego i oznacza brak troski lub obojętność. Znane również pod nazwą „demon południa”, które oznacza zniechęcenie i zwątpienie dopadające starożytnych pustelników szczególnie mocno, gdy słońce było w zenicie, a więc w samo południe, zwane także chorobą duszy. Acedia jest uważana za jedno z ośmiu głównych wad, które później zostały zredukowane do siedmiu grzechów głównych w tradycji katolickiej, gdzie acedia została zintegrowana z lenistwem.
Acedia to stan, który może dotknąć każdego z nas w różnych momentach życia – duchownego, nawet biskupa, opata, matkę przełożoną, ministra, kucharkę, ucznia, celebrytę, profesora, lekarza, oficera, kasjerkę. Jednym słowem: może dopaść każdego człowieka bez względu na jego formację duchową, intelektualną, stan konta, wiek, rozwiniętą samoświadomość. Ważne jest, aby rozpoznać symptomy acedii i podjąć działania mające na celu jej przezwyciężenie. Acedia u każdej z tych osób może przejawiać się w formie głębokiego zniechęcenia, apatii i braku duchowej energii. Nie jest to zwykła nuda czy lenistwo, ale raczej bardziej złożony stan, który może obejmować na przykład brak motywacji, brak chęci do działania, do podejmowania się swoich obowiązków. Acedia może dotyczyć zarówno życia wewnętrznego, jak i codziennego, a jej objawy są dość podobne, także na poziomie konsekwencji. Przyjrzyjmy się acedii przede wszystkim w kontekście życia duchowego.
Acedia to stan, który może dotknąć każdego z nas w różnych momentach życia – duchownego, nawet biskupa, opata, matkę przełożoną, ministra, kucharkę, ucznia, celebrytę, profesora, lekarza, oficera, kasjerkę. Jednym słowem: może dopaść każdego człowieka bez względu na jego formację duchową, intelektualną, stan konta, wiek, rozwiniętą samoświadomość. Ważne jest, aby rozpoznać symptomy acedii i podjąć działania mające na celu jej przezwyciężenie. Acedia u każdej z tych osób może przejawiać się w formie głębokiego zniechęcenia, apatii i braku duchowej energii. Nie jest to zwykła nuda czy lenistwo, ale raczej bardziej złożony stan, który może obejmować na przykład brak motywacji, brak chęci do działania, do podejmowania się swoich obowiązków. Acedia może dotyczyć zarówno życia wewnętrznego, jak i codziennego, a jej objawy są dość podobne, także na poziomie konsekwencji. Przyjrzyjmy się acedii przede wszystkim w kontekście życia duchowego.
Acedia i brak sensu
Osoba cierpiąca na acedię może czuć, że wszelkie działania, zwłaszcza te duchowe, są bezsensowne. Staranie się o życie cnotliwe, zgodne z przykazaniami, normami, modlitwa, asceza, bycie dobrym dla innych zaczynają nużyć i męczyć. Nie chce się swojego czasu poświęcać Bogu, adoracja wydaje się bezmyślnym gapieniem w monstrancję lub okazją do drzemki, odrzuca się brewiarz, różaniec, który też usypia, pójście do kościoła przypomina wyprawę na szczyt góry. Ten stan związany jest zwykle z wewnętrznym niepokojem i może objawiać się jako psychiczne napięcie i niezadowolenie związane z rozwojem lub brakiem postępów w życiu duchowym. A to z kolei rodzi poczucie beznadziejności i przekonanie, że nic kompletnie nie ma sensu. Z tym stanem prawie zawsze związane jest zmęczenie psychiczne i fizyczne, które nie jest jednak skutkiem braku snu czy efektem cielesnego wysiłku.
W życiu codziennym acedia przejawia się w utracie zainteresowania swoją pracą, zaniedbywaniem obowiązków domowych i zawodowych, wyraźnym odczuwaniu braku satysfakcji z wykonywanych zadań. Acedia może prowadzić też do wycofania się z relacji z rodziną i przyjaciółmi, zaniedbywania bliskich oraz odczuwania braku więzi emocjonalnej z innymi ludźmi. Często powoduje ona zarzucenie swoich pasji i hobby, co prowadzi do poczucia pustki i braku radości z życia.
Acedię widać najjaskrawiej, zwłaszcza w kontekście naszej misji życiowej, realizacji naszego powołania i życia duchowego, bo prowadzi do zaniedbywania wszelkich praktyk religijnych, porzucenia spowiedzi („bo i tak zaraz zgrzeszę”) i permanentnego poczucia, że Bóg jest odległy, duchowy rozwój – niemożliwy do osiągnięcia, owoców starania się brak i wszystko jest takie trudne, że nie warto zaprzątać sobie głowy ani religią, ani pobożnym życiem. A taki stan, jak łatwo się domyślić, ma swoje przełożenie na jakość całości naszego powszedniego życia.
Jak zaradzić acedii?
Na ten temat jest mnóstwo poradników, wskazówek psychologów, psychoterapeutów, coachów, motywatorów, trenerów, facylitatorów, ojców lub kierowników duchowych, którzy oferują różnorodne narzędzia i strategie, aby przezwyciężyć to bolesne znużenie. Jeśli acedia dopada na poziomie życia duchowego i objawia się zmęczeniem duchowym, niechęcią do praktykowania życia religijnego, to istnieje szereg sposobów, które od wieków są sugerowane w przezwyciężeniu acedii.
Moim zdaniem fundamentalnym założeniem, które trzeba zrozumieć i praktykować jako zasadę w stanach acedii, to odrzucenie przekonania, że najpierw musi się mieć poczucie, że musi mi się czegoś chcieć, aby coś zrobić. Czekam, aż mi się zechce. Czekam, aż zechce mi się chcieć. Czekam na poczucie chęci, aby coś robić. Nie wystarczy, że mam motywację, ale muszę czuć się zmotywowana! Moje emocje dotyczące robienia czegoś muszą być zgodne z tym, co powinnam zrobić, muszę przeżywać zmotywowanie. Tymczasem, owszem, mogę zauważyć, że dopadają mnie uczucia niechęci do zrobienia czegokolwiek, ale to nie oznacza, że nie mogę pracować. Szanując swe uczucia, dostrzegam je, liczę się z nimi, ale odkładam je na potem, jak fakt pogody, która jest zmienna. Nie przywiązuję do nich aż takiej uwagi, ponieważ wiem, że uczucia po prostu zmieniają się lub przemijają. Trzeba mieć świadomość, że czekanie, aż będę miała poczucie (uczucie), że czegoś mi się chce i wtedy to zrobię, prowadzi donikąd. Niewiele wówczas byśmy zrobili, czekając na poczucie chcenia. Życie pokazuje, że często, mimo przeciwstawnych uczuć, potrafimy i możemy działać. Nie czekam, aż przejdzie mi lęk przed egzaminami, aby je zdawać, nie zwiększam najpierw pewności siebie, aby spotkać się z kimś wyjątkowym, nie uczę się wyszukanych formuł modlitewnych, aby się pomodlić, nie muszę czuć potrzeby nakarmienia dziecka czy zmiany pieluchy, ale to robię. Gdybyśmy czekali na poczucie właściwego momentu, stanu, przygotowania, to większości rzeczy byśmy nie zrobili. Dlatego tak ważna w życiu jest stałość.
Święty Benedykt z Nursji podkreślał, że nie musi mi się chcieć modlić, aby się modlić, nawet gdy modlitwa wydaje się jałowa i bezowocna. Dlatego jego reguła podkreślała wagę codziennej, systematycznej modlitwy i liturgii godzin jako sposobu na utrzymanie duchowej dyscypliny. Nie będąc jednak zakonnikami, w stanach własnego znużenia, możemy również praktykować stałe życie modlitewne w postaci krótkich, ale częstych modlitw. Małe kroki w modlitwie i realistyczne cele będą stopniowo budować naszą duchową siłę i motywację. Ojciec Augustyn Pelanowski wbił mi do głowy taką zasadę, którą wzięłam sobie do serca (pewne zasady lepiej trzymać w sercu niż tylko w głowie): „quidquid minimum dummodo sit constans” (cokolwiek mało, byleby tylko stale). Skuteczność modlitw nie leży w ich długości, ale w ich stałości, w nieustawaniu. W modlitwie nie możemy ustawać – uczył Jezus.
Akty strzeliste
Dlatego doskonałą modlitwą człowieka zniechęconego mogą być np. akty strzeliste, które wystrzeliwujemy ku niebu. Taki zwięzły akt modlitwy jak powiedzenie: „Jezu, ufam Tobie”, „Jezu, Ty się tym zajmij”, „Jezu, usuń mój lęk”, „Trójco Święta, kocham Was”, „Duchu Święty, rozjaśnij mój umysł”, „Matko Najświętsza, ratuj”, „Święty Józefie, strzeż moje dzieci”, „Aniele Boży, Stróżu mój, bądź przy mnie” i setki innych, które możemy sami formułować, pomagają w pokonywaniu znużenia duchowego, wzmacniają więź duchową pomiędzy człowiekiem a Niebem, które tylko czeka – pamiętajmy o tym – aby pomagać wszystkim, którzy o tę pomoc się zwracają. Akty strzeliste mają to do siebie, że można je odmawiać w każdych okolicznościach i momentach naszego życia. Możemy je wypowiadać na głos, ale też w myślach. Są bardzo wygodną i skuteczną formą modlitwy.
Jeśli już wszystko zawodzi, trzeba po prostu wołać do Boga – „krzyczeć wniebogłosy”, czyli głośno wołać w kierunku Nieba, jak ta zdesperowana kobieta kananejska, która krzyczała z uporem, z natręctwem: „Ulituj się nade mną, Panie, Synu Dawida!”.
Ważnym elementem w życiu duchowym jest też praca i aktywność fizyczna. Słynne benedyktyńskie „ora et labora”, a więc równowaga między modlitwą a pracą bez wątpienia pomaga uniknąć lenistwa i znużenia. Ojcowie pustyni często angażowali się w pracę ręczną, taką jak tkactwo, wyplatanie koszy czy rolnictwo, aby utrzymać umysł i ciało zajęte, co pomagało w walce z acedią. Nie bez znaczenia w przezwyciężeniu acedii pomaga bycie z innymi i ich wsparcie. Ostatnio moja koleżanka, siostra zakonna powiedziała mi, że w konfrontacji ze zniechęceniem, które mocno wpływa na jej dietę (w jej przypadku objadanie się), dobrym rozwiązaniem jest bycie we wspólnocie, wsparcie sióstr oraz rozmowa z kimś bliskim, powiedzenie o jakimś problemie, który pogarsza ogólny jej dobrostan.
Ważnym elementem w życiu duchowym jest też praca i aktywność fizyczna. Słynne benedyktyńskie „ora et labora”, a więc równowaga między modlitwą a pracą bez wątpienia pomaga uniknąć lenistwa i znużenia. Ojcowie pustyni często angażowali się w pracę ręczną, taką jak tkactwo, wyplatanie koszy czy rolnictwo, aby utrzymać umysł i ciało zajęte, co pomagało w walce z acedią. Nie bez znaczenia w przezwyciężeniu acedii pomaga bycie z innymi i ich wsparcie. Ostatnio moja koleżanka, siostra zakonna powiedziała mi, że w konfrontacji ze zniechęceniem, które mocno wpływa na jej dietę (w jej przypadku objadanie się), dobrym rozwiązaniem jest bycie we wspólnocie, wsparcie sióstr oraz rozmowa z kimś bliskim, powiedzenie o jakimś problemie, który pogarsza ogólny jej dobrostan.
Na etapie acedii ważne jest też, aby nie uciekać od siebie, od miejsca, w którym się żyje, od swoich codziennego życia, ponieważ niewiele to zmieni. Przemieścimy się, ale z acedią, która tkwi w nas. Dlatego św. Efrem Syryjczyk przestrzegał przed uleganiem pokusie zmiany miejsca czy zajęcia w nadziei na znalezienie ulgi od acedii. Zamiast tego zalecał cierpliwe wytrwanie i zaufanie Bogu. A św. Jan Kasjan podkreślał, że acedia jest próbą, którą trzeba przetrwać z cierpliwością i wytrwałością. Radził więc mnichom, aby nie opuszczali swoich cel i kontynuowali swoje duchowe praktyki, co jest także bardzo dobrą wskazówką dla nas, abyśmy pochopnie nie myśleli, że wszędzie jest lepiej, gdzie nas nie ma.
Jak odnaleźć drogę do duchowej odnowy?
Święty Jan Klimak zwracał też uwagę na introspekcję i samorefleksję jako sposoby na zrozumienie źródeł acedii, podobnie jak św. Ignacy Loyola, który w swoich „Ćwiczeniach Duchownych” podkreślał wagę codziennego rachunku sumienia i systematycznej refleksji jako sposób na rozpoznanie i walkę z duchowym znużeniem. Taka codzienna introspekcja (patrzenie w siebie) i retrospekcja (patrzenie na siebie z pewnej perspektywy) pomaga nam złapać dystans do nas samych, pozwala zobaczyć w sobie zarazem naszą kruchość, słabość, delikatność, ale też wielkość bycia umiłowanym dzieckiem Boga. Pozwala uświadomić sobie, co jest niewątpliwe ważnym narzędziem w walce z acedią, że Bóg jak najlepszy Ojciec kocha nas bezgranicznie i jest nam nieskończenie życzliwy, mając w swym zanadrzu pokłady miłości, cierpliwości, miłosierdzia, dobroci i wyrozumiałości. Takie doświadczenie Bożej miłości pozwala doświadczyć Jego łaski, przebaczenia, umocnienia i może zniwelować każde zniechęcenie, pomagając odnaleźć drogę do duchowej odnowy i wewnętrznego pokoju serc.
Źródło: Gazeta Olsztyńska
Komentarze (0) pokaż wszystkie komentarze w serwisie
Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.
Zaloguj się lub wejdź przez