Wystarczą dobre buty i pasja w sercu. Rozmawiamy z Jerzym Szymańskim z Kurzętnika

2024-07-14 20:00:00(ost. akt: 2024-07-12 13:18:08)

Autor zdjęcia: Alina Laskowska

Życiorys Jerzego Szymańskiego z Kurzętnika jest gotowym materiałem na książkę. Mimo że sport w życiu pana Jurka odgrywa kluczową rolę, książka mogłaby być zdecydowanie o sile charakteru.
Jerzego Szymańskiego z Kurzętnika, biegającego seniora, trudno nie zapamiętać. To osoba znana nie tylko środowisku sportowemu — przejeżdżając przez okolice Kurzętnika (i nie tylko), bardzo często pana Jurka można zobaczyć w biegu. Wzbudza zainteresowanie, bo jest starszym panem, skończył już 80 lat.

— Urodziłem się w Nowym Dworze Gdańskim, ale zaraz potem zamieszkaliśmy w Brzoziu Lubawskim. Byłem najstarszy z rodzeństwa, w domu była bieda. Od małego ciężko pracowałem u gospodarzy — wspomina pan Jerzy, który w wieku 16 lat przeprowadził się do Ostródy, gdzie rozpoczął naukę w szkole budowlanej, zamieszkał w internacie — Tam miałem jak w raju! Wszystko mnie interesowało, chciałem boksować, biegać, wszystkiego się chwytałem.

A że z internatu na stadion Jerzy Szymański miał zaledwie 200 metrów, szybko rozpoczął swoją przygodę z bieganiem. Znalazł osobę, która go pokierowała, trenowała, podpowiadała. Okazało się, że pan Jerzy ma predyspozycje do biegania — można by rzec, że się urodził, aby biegać, ale odkrył to dopiero pod okiem ostródzkiego trenera.

Wszyscy wiedzieli, że Szymański to mocny zawodnik, dlatego wysłali go do Iławy na Mistrzostwa Polski Juniorów. Tam zajął trzecie miejsce.

— Potem startowałem bardzo dużo, szło mi bardzo dobrze, wygrywałem zawody, szczególne sukcesy przyszły w LZS-ach. Wysłali mnie na zgrupowanie kadry Polski LZS do Szczyrku i przez dwa tygodnie miałem okazję trenować w górach — opowiada pan Jerzy. — Jeździłem po całej Polsce, ciągle w jakichś zawodach brałem udział.

Przygoda z bieganiem trwała także w czasach wojska, gdy pan Jurek godnie reprezentował jednostkę na wszelkich zawodach. Niestety po skończeniu szkoły budowlanej i odbyciu służby wojskowej przyszło dorosłe życie, w którym ciężka praca na budowach przerwała karierę biegową.

Jerzy Szymański do biegania powrócił, mając… 60 lat! W tym wieku to najczęściej ludzie swoje biegowe lata wspominają, a on postanowił wrócić.

— Żona chodziła na spacery i namówiła mnie, abym poszedł z nią. Byłem w tamtym czasie dość gruby, nie było mi lekko. Małymi krokami forma rosła. Żona szła, a ja biegłem, tam i z powrotem, szybciej i szybciej — wspomina pan Jerzy. — Tak się forma budowała.

Po latach przerwy pierwsze zawody, w których wziął udział, odbyły się w Warszawie. W tamtym czasie pan Jurek remontował mieszkanie syna, dowiedział się o nich i postanowił wystartować. Był to dystans 6 kilometrów, więc osiągalny dla niego.

— Byłem drugi, dostałem puchar, bardzo się cieszyłem. Potem były kolejne i kolejne zawody na coraz to dłuższe dystanse. W wieku 60 lat przebiegłem półmaraton w Węgorzewie — wspomina pan Jerzy, który półmaratonów i maratonów w nogach ma tak wiele, że już nie potrafi zliczyć.
Jerzy Szymański z Kurzętnika w mistrzostwach Europy Weteranów w lekkiej atletyce z czasem 4 godziny 10 minut 50 sekund zajął w maratonie wysokie 11. miejsce. Były starty w Słowenii, na Węgrzech, zawody mniejszej i większej rangi. Były też zawody, na których startował razem z żoną. Każde w swojej kategorii, ale połączeni miłością do siebie i sportu. Wieku nie powinno się podkreślać, ale w tej historii nawet trzeba. Państwo Szymańscy na linii startu stawali, będąc po sześćdziesiątce! To nieczęsto się zdarza!

W wieku 70 lat Jerzy Szymański biegał najwięcej maratonów. Zdobył Mistrzostwo Polski, wiele razy stawał na podium w przeróżnych miejscowościach. Na początku był najmłodszy w swojej kategorii wiekowej 70+, ale z czasem tych zawodników-seniorów było coraz mniej. Bywało, że na podium stał sam.

— Było tak, że w sobotę biegłem w jednej miejscowości, w niedzielę w innej. Mając 70 lat, naprawdę myślałem, że cały świat należy do mnie. Energia mnie roznosiła, biegałem jak na skrzydłach. Niestety przeciążyłem wówczas organizm, przeforsowałem się i wiedziałem, że to się już nie odbuduje. W wieku 70 lat to nie jest takie proste.

Bieganie nie jest proste w żadnym wieku, dlatego obserwując pana Jerzego na trasie, nie ma znaczenia, w jakim tempie biegnie. To nie chodzi rekordy, wyniki i super czasy. Przecież sam fakt tego, co robi, zasługuje na podziw. Dziś to już osiemdziesięciolatek, który wciąż ma niezwykłą iskrę w oczach, radość życia i mnóstwo energii. Bieganie to jego przeznaczenie, ma predyspozycje — jest wytrzymały i nie ma dla niego problemu bieganie w upale, co często jest ogromnym utrudnieniem dla zawodników.

Pan Jerzy zdecydowanie woli biegać po asfalcie, mniej po leśnych ścieżkach. Nie ma aplikacji do biegania, zegarka ani specjalnego planu treningowego. Nie notuje czasów, nie analizuje wyników, nie wie, jakie są jego rekordy. Ma odpowiednie buty i bieganie w sercu. Po prostu biega przed siebie, w swoim tempie. Wciąż bierze udział w zawodach — to jest jego motywacja. Bycie wśród innych zawodników i atmosfera na zawodach bardzo go nakręcają. Często do mety dobiega ostatni, staje na podium sam, dostaje medale, puchary, nagrody. Nie kolekcjonuje ich, a rozdaje, tylko nieliczne chowa w garażu — to jego prywatna, mała galeria trofeów. Na ścianach dyplomy — za każdym kryje się jakaś opowieść. Są puchary i medale na regałach, wycinki z gazet, historia biegowej przygody Jerzego Szymańskiego, a raczej jej maleńka część, bo gdyby zgromadzić wszystkie nagrody z zawodów, jeden garaż to byłoby zdecydowanie za mało.

Jerzy Szymański mieszka z żoną w Kurzętniku. Jej pasją, poza kibicowaniem mężowi, jest ogród. Teraz w lecie wygląda naprawdę imponująco. On ma swój garaż ze wspominanymi nagrodami i dyplomami. Nie da się wszystkich opowieści pana Jurka spisać; słuchając ich, można się zachwycić, przeżyć przygodę, a przede wszystkim wyciągnąć dla siebie lekcję. Pan Jurek biegnie przez życie, czerpiąc garściami każdą chwilę. Świadomy upływającego czasu, wciąż w ruchu udowadnia młodszym i zdrowszym osobom, że można, że trzeba żyć pełnią życia. Jest żywym dowodem sloganu „Sport to zdrowie” albo innych haseł zachęcających do aktywności.

Jego powrót na biegowe ścieżki w wieku 60 lat to fantastyczny przykład siły charakteru, dowód na to, że nigdy nie jest za późno na spełnianie marzeń. Pan Jurek, pozując do zdjęć z całą masą młodych, pełnych sił zawodników, powinien i pewnie dla wielu jest przykładem, mentorem, wzorem do naśladowania. Swoją postawą pokazuje, jak pielęgnować pasję.

W ostatnim czasie pan Jurek brał udział w Retno Biegu, Kisielickiej Piątce, Lubawskiej Dyszce. Niebawem Kogucia Dycha, na której także planuje wystartować.

— Jak zdrowie pozwoli, to będę. To moje ścieżki, nie wyobrażam sobie, aby nie wystartować. Potem pewnie półmaraton w Biskupcu, może biegi w Iławie – opowiada pan Jerzy, któremu trzeba bardzo podziękować i życzyć nieustającej satysfakcji z każdego kolejnego przebiegniętego kilometra.

Alina Laskowska