List ks. Olszewskiego z więzienia

2024-07-01 14:44:42(ost. akt: 2024-07-01 14:51:20)

Autor zdjęcia: YT: Profeto

„Pouczono mnie, że w razie jakiegokolwiek ruchu bez ich zgody użyją siły włącznie z bronią palną” - pisze ks. Michał Olszewski w liście z aresztu do bliskich, ujawnionym w najnowszym numerze Tygodnika „Sieci”. Portal wPolityce.pl dotarł do całości listu, którego obszerne fragmenty publikujemy poniżej.
Dokładnie od Wielkiego Czwartku (początku Świętego Triduum Paschalnego, dnia upamiętniającego w Kościele Katolickim ustanowienie sakramentów Eucharystii i kapłaństwa) ks. Michał Olszewski przebywa w (kilkakrotnie przedłużanym) areszcie „tymczasowym”.

Tygodnik „Sieci” dotarł do listu, który duchowny wysłał do bliskich. Opisuje w nim momenty zatrzymania i aresztowania. Redaktor Wojciech Biedroń ujawnił w swoim artykule kilka fragmentów i opisał represje stosowane wobec duchownego, któremu wymiar „sprawiedliwości” zarzuca m.in. „pranie brudnych pieniędzy”(!) i traktuje jak najgroźniejszego przestępcę.

„Limit się wyczerpał”
Jak pisze ks. Michał Olszewski, jego gehenna rozpoczęła się 26 marca o godzinie 6 rano, kiedy przebywał w domu swoich przyjaciół.

Obudził mnie krzyk dobiegający z dołu, że »przyjechali w kominiarkach«. Usłyszałem walenie do drzwi i trepy dudniące po drewnianym tarasie (…) Po schodach na strych wbiegli mężczyźni w kominiarkach, usiadłem na łóżku, zostałem zakłuty w kajdanki na plecach, po czym funkcjonariusz ABW (chyba dowodzący akcją) wylegitymował się, pokazał mi nakaz aresztowania, a następnie położył na moich kolanach białą kartkę A4 zatytułowaną „prawa osoby zatrzymanej). Jednym z pkt był „niezwłoczny kontakt (z treści zrozumiałem, że mój bezpośredni) z adwokatem”. Gdy chciałem zadzwonić do adwokata, oznajmiono mi, że uczyni to dowodzący, a nie ja

— relacjonował duchowny.

Po kłótni odmówiłem podpisania „praw” i wskazałem na mój telefon, w którym znajdował się nr do Mecenasa Krzysztofa Wąsowskiego. Pan dowodzący (tak Go będę nazywał) przeszukał mój tel. i znalazł nr. Zadzwonił, poinformował Mecenasa, że zostałem zatrzymany. Na pytanie Mecenasa: „gdzie?” odpowiedział: „W Małopolsce” i się rozłączył

— pisał dalej.

Funkcjonariusz ABW nazywany przez księdza „Panem Dowodzącym” zapytał duchownego, czy chce kogoś jeszcze powiadomić o zatrzymaniu, zaznaczając przy tym, że zrobi to on, nie zatrzymany. Ksiądz wskazał swojego brata, jednak po połączeniu odezwała się poczta głosowa, dlatego duchowny poprosił funkcjonariusza o telefon do drugiego brata.

Usłyszałem, że „limit się wyczerpał”. Rozkuto mnie i pozwolono się ubrać. Sprowadzono mnie na dół i rozpoczęto przeszukanie (bardzo drobiazgowe) w domu moich Przyjaciół. Zabrano wszystkie tel. i komputery moich Przyjaciół - nawet rzeczy (komputery i tablety) ich dzieci

— wskazał ks. Olszewski.

Szyderstwa i groźby
Co wydarzyło się, kiedy ksiądz odmówił składania wyjaśnień bez adwokata?

Usłyszałem od pani funkcjonariusz ABW, że »prokurator się wkurzy, ale to pana sprawa, gdyby pan współpracował, to na pewno dziś wróciłby pan do domu, a tak będzie różnie«.

Przeszukania trwały kilka godzin, a z samochodu, który ks. Olszewski wynajmował od zaprzyjaźnionej firmy skonfiskowano klucze. Duchowny odpowiadał na pytania funkcjonariusza, do czego służą - m.in. do budowy, studia i biura fundacji przy ul. Herbu Janina.

Pan Dowodzący zapytał: „Czy to Pana samochód, czy fundacji?”. Odpowiedziałem, że wynajmowany od zaprzyjaźnionej z nami firmy „Wadowscy”. Wtedy zaczął szydzić i zarzucać mnie stwierdzeniami: „O tak? Fajnie mieć takich znajomych, naprawdę?”, „A… użyczony?” itp. prześmiewki. Odpowiedziałem, że jest „nieprofesjonalny i nie dam się wkręcić w te żałosne gierki”

— pisze duchowny.

Wtedy kazał mnie wyprowadzić do samochodu. Przejęli mnie konwojenci, pouczono mnie, że w razie jakiegokolwiek ruchu bez ich zgody użyją siły włącznie z bronią palną. Ruszyliśmy do Warszawy, poinformowano mnie, że jedziemy do „firmy” ABW, a później do prokuratury

— relacjonuje ks. Olszewski.

W drodze [do Warszawy – red.] miałem prośbę, bym mógł na MOP-ie skorzystać z WC. Usłyszałem, że za chwilę zjedziemy na stację benzynową. Prosiłem, by było to na MOP-ie, gdyż tam nie ma ludzi, a widziałem, jaką radość mieli funkcjonariusze (szczególnie pani) z tego, co dzieje się od rana w mediach. Zrozumiałem więc, że operacja jest też medialna i na szeroką skalę. Chciałem uniknąć ludzi [gapiów – red.]. Niestety, nie uwzględniono mojej prośby. Konwój wjechał na sygnale na Orlen […]. Mnie w kajdankach zaprowadzono do WC na stacji, a po opuszczeniu WC funkcjonariusze ABW zamawiali sobie hot dogi, a ja stałem skuty na środku sklepu na stacji. Ludzie robili mi oraz funkcjonariuszom w kominiarkach zdjęcia. Prosiłem też, by kupiono mi coś do jedzenia (było już po 12.00, ale dowiedziałem się, że oni »nie karmią«). Pierwszy posiłek zjadłem po 60 godzinach, gdy do sądu mecenas przyniósł mi paczkę od brata! Pierwszy zaś kontakt z nim miałem po 20 godzinach

— podkreśla.

Syreny i koguty
Ksiądz nie pamięta dokładnej godziny dotarcia do Warszawy, w liście wskazuje, że mogło to być ok. 14. Pierwszym punktem była siedziba ABW, gdzie doszło do przegrupowania konwojentów i funkcjonariszy prowadzących przeszukanie. Pytany, czy złoży zeznania w prokuraturze, odpowiedział, że wyłącznie w obecności adwokata.

Funkcjonariusz kazała następnie jechać na Wilanów, do biura fundacji Profeto.

Z powodu szlabanów robiono sceny z włączaniem syren i kogutów, gdyż klucze i pilot z mojego auta miała inna ekipa.

Jak relacjonuje duchowny, dopiero gdy dojechali funkcjonariusze, którzy skonfiskowali klucze, udało się otworzyć szlaban i garaż, a następnie wejść do biura.

Tam przeszukanie trwało do wieczora (gdzieś do 18:00), opuściliśmy biuro. Zadano mi pytanie po raz kolejny: „czy będę zeznawał”. Odp., że tylko przy Mecenasie. Usłyszałem odp.:”No to dziś nie wróci pan do domu”.

Następnym punktem było studio radiowe na Modzelewskiego, do których obecnie konwojujący duchownego funkcjonariusze… również nie mieli kluczy, skonfiskowanych przez inną ekipę. W międzyczasie bowiem grupa zdążyła ponownie się zmienić. Budynek przy Modzelewskiego otworzył przeor. Przesłuchanie i zabezpieczenie sprzętu trwało wiele godzin.

Pierwszy dzień „na dołku”
Zawieziono mnie na »dołek«. Od 6 rano, przez cały dzień (nawet przy czynnościach fizjologicznych) byłem skuty. Ani na chwilę nie zdjęto mi kajdanek. Usłyszałem, że o tej porze nie ma ani kolacji, ani wody. Ubłagałem pół butelki wody z kranu, przyniesionej w butelce, która stała w celi. Rano, kiedy prosiłem, by zaprowadzono mnie do WC, usłyszałem: »Lej do niej«

Dopiero ok. godziny 8 rano przed wyjazdem do prokuratury duchowny mógł skorzystać z łazienki. W prokuraturze spotkał mecenasa Krzysztofa Wąsowskiego. Było to, jak relacjonuje, ok. południa, 27 marca.

Gdy czekałem […] w prok. krajowej na postawienie zarzutów, przyszedł Pan Prokurator (ten główny) i powiedział: „Pan się nie przejmuje tą pryczą w areszcie, są lepsze, ta jest tylko na chwilę”. Musiał nigdy nie być w areszcie, gdyż tu są identyczne, tylko że stare z wyprutymi siennikami. Po powrocie na dołek też już było po kolacji… Kolejny dzień bez jedzenia. Nie pamiętam tego długiego dnia, mam jakąś dziurę w głowie. Pamiętam, że byliśmy w prokuraturze i nic poza tym

— czytamy dalej.

„Wydaje mi się, że oglądałem jakiś film z moim udziałem”
Następnego dnia ks. Michał Olszewski przed śniadaniem był konwojowany do sądu i okazało się, że konwojenci niespodziewanie zmienili do niego podejście i stali się życzliwi. Rozmawiali z zatrzymanym, przynosili mu wodę, a także chronili przed dziennikarzami. 28 marca ksiądz został przewieziony do Aresztu Śledczego w Warszawie-Służewcu.

Jeden z konwojentów powiedział do mnie: »Pamiętaj, to jest na jakiś czas. Ale to, co jest najważniejsze, to to, że serca i głowy nie da się uwięzić«. […]. Gdy wysiadłem, w bramie aresztu było wielu funkcjonariuszy, »gapiów«. Czułem się jak małpa w cyrku. Jeden z nich powiedział do mnie: »Witaj w piekle«

— relacjonuje.

Przez te dni (na dołku) jakoś już wiedziałem, że będą te rozbieranki, choć do dziś jest to dla mnie b. trudne, że muszę się rozbierać do naga przy każdej kontroli, którą przechodzę, zmieniając oddział (np. idąc do kaplicy). Ale tak jest. Każdy to przechodzi. Wszystko działo się tak szybko. Byłem wykończony, niewiele spałem przez ostatnie noce, stres swoje zrobił, praktycznie dziś wydaje mi się, że oglądałem jakiś film z moim udziałem…

— podkreśla ksiądz.

Krzyczeli „j… ks. Michała”
Duchowny zapamiętał, że widok celi przeraził go - kraty, kamery, odrapane ściany, zniszczone pomieszczenia. Następnie odbył rozmowę z wychowawcą, której praktycznie nie pamiętał, tym niemniej odbyła się w życzliwej atmosferze. Ksiądz Michał widział się także z kapelanem i psychologiem.

Gdy wróciłem do celi, posprzątałem ją po poprzednim lokatorze i padłem jak nieżywy. Po krótkiej chwili nagle zapaliło się światło. Okazało się, że jestem pod »specjalnym nadzorem«. Stąd kamera, kajdanki, nawet przy przejściu na spacerniak, odizolowanie od innych, przejścia pod specjalnym nadzorem i budzenie światłem przez całą noc, co godzinę! Najtrudniejsze były pierwsze dwa tygodnie. Nic nie wiedziałem, od nikogo nie mogłem nic się dowiedzieć. Teraz już sobie „zorganizowałem” - o zgrozo! - życie tutaj i jest lepiej

— wspomina.

Początkowo jednak, bez spotkań z mecenasem, nie mógł odżywiać się zgodnie z dietą - jak czytamy - związaną ze stanem zdrowia duchownego, więc pojawiły się pewne problemy zdrowotne.

[…] za każdym razem kajdanki, przeszukania celi nawet 2x w tyg., brak kontaktu z kimkolwiek, kamera nawet przy czynnościach fizjolog. itp. Teraz jest lepiej, nawet zmiana celi i świadomość, jak przez 1,5 miesiąca dojeżdżali mnie w izolatce (choć oficjalnie w niej nie byłem) nie robi już jakiegoś spustoszenia we mnie. Tu w Areszcie Śledczym wielokrotnie słyszałem od oddziałowych czy wychowawców, że „nienormalne są te obostrzenia wobec mnie”, ale tak „zarządził organ prowadzący”. Nigdzie nie mogę być poza kamerą, a gdyby ktoś np. nie założył mi kajdanek w drodze na spacerniak czy prysznic (50 m), to od razu otrzymuje po głowie. Ogólna atmosfera jest taka, że organ prowadzący dociska, „ale na pewno nie mnie jednego”. Jest jak jest. Walczymy!

P.S. Trudne były przez 1-szy tydzień okrzyki więźniów przez okna: „jeb… x Michała” list od Bratowej z 8.04 przyszedł z prok. 17.05, gdzie listy od obcych ludzi wysłane do 10.04 były u mnie przed 20.04. Ale od Bliskich trzymali do połowy maja…

— kończy swój list.

Jeśli to wszystko, według premiera Tuska, nie jest torturami, co nimi zatem jest? Szef rządu, ale również np. minister Bodnar i „jego” neoprokuratura powinni jednak pamiętać, że żadna władza nie trwa wiecznie.

Tekst ukazał się na portalu wpolityce.pl