Bolesław Marcjanik nie miał łatwego życia. Pracę ma we krwi

2024-05-08 12:00:00(ost. akt: 2024-05-08 10:00:50)
senior

senior

Autor zdjęcia: Halina Rozalska

Bolesław Marcjanik nie miał łatwego życia. Gdy miał zaledwie 4 lata, musiał paść krowy. Gdy chodził do szkoły, zbieraniem grzybów i jagód zarabiał na książki i ubrania. Jako dorosły człowiek przepracował łącznie 60 lat.
Urodził się w Janowie w 1948 roku. Jego rodzice mieli gospodarstwo rolne oraz dom w Janowie. Jego tata pracował zawodowo, więc zarówno jego mama, on, jak i dziesięcioro rodzeństwa musieli od najmłodszych lat pracować.

— Mama głównie zajmowała się domem i wychowywaniem dzieci. Ja, gdy miałem 4 lata, wstawałem razem z ojcem, który wyprowadzał krowy, wsiadał na konia, brał mnie ze sobą i wyprowadzał krowy na pastwisko. Tam ja zostawałem i pasłem krowy — wspomina pan Bolesław.

Lata szkolne również nie były lekkie. Gdy przychodziły wakacje, synowie razem z mamą brali wiaderka i szli do lasu na grzyby i jagody.

— Często było tak, że jednego dnia zarobiliśmy na sprzedaży owoców lasu więcej niż mój ojciec w pracy. Kupowaliśmy za to ubrania, książki, zeszyty. Musieliśmy ratować finanse rodziny. Byliśmy zahartowani w pracy. Nie mogliśmy poddawać się biedzie. Teraz młodzież wychowywana jest zupełnie inaczej. Myśli, że wszystko się jej należy — mówi.

Powoli ich sytuacja materialna się poprawiała. Mama później sprzedała dom, bo nikt nie chciał zostać na gospodarce.

Jest dobrym piekarzem
Gdy pan Bolesław miał 15 lat, jego rodzina zamieszkała w Nidzicy, bo ojciec pobudował dom. Pan Bolesław poszedł do szkoły zawodowej w Nidzicy. Uczył się na piekarza. Później zdał egzamin w Giżycku.

Praktykę miał u pana Szemplińskiego, który miał własną piekarnię przy ul. Warszawskiej na tzw. Górce Warszawskiej. To była stara poniemiecka piekarnia.

— Pan Szempliński był bardzo dobrym piekarzem. Wiele się od niego nauczyłem — mówi.

W 1967 roku zaczął pracować w piekarni PSS Społem. Najpierw był zwykłym piekarzem, później od 1975 roku został zastępcą kierownika, ale żeby to stanowisko mógł piastować, musiał się dalej uczyć. Ukończył trzyletnią szkołę ekonomiczną.

Praca nie była łatwa
Praca w piekarni była wówczas bardzo ciężka. Nie było takich maszyn, pieców jak teraz.

— Piekarze mieli wówczas mieszadła do ciasta, ale resztę trzeba było zrobić ręcznie. Musieliśmy ręcznie werkować, czyli formować bochenki chleba, a potem na blachach wkładać do pieca na węgiel. Po wypieku i piec, i blachy trzeba było szorować — opowiada.

W 1981 roku rozpoczął pracę w piekarni w Gminnej Spółdzielni „Samopomoc Chłopska” — Chętnie mnie tam przyjęto, bo byłem bardzo dobry w swoim zawodzie. Po 33 latach pracy przeszedłem na zasiłek przedemerytalny, ale jeszcze do teraz dorabiam w piekarni. Jak im potrzeba kogoś do pracy, to dzwonią do mnie i idę. Uzbierało mi się łącznie 60 lat pracy w zawodzie piekarza. Lubię pracować. Nawyk pracy mam we krwi — zapewnia.

Miał okazję zostać w wojsku
Służył w jednostce w Elblągu, gdzie także był piekarzem w piekarni polowej na poligonie; głównie jeździli do Drawska Pomorskiego. Zarządzał zespołem piekarniczym. Chleb piekli na samochodzie, gdzie były wszystkie potrzebne urządzenia.

— Piece były okrągłe, wchodziło do nich na raz 240 bochenków. Układało się je na podwójnych blaszkach. W czasie jazdy przygotowywałem ciasto. Potem odstawiałem do wyrośnięcia. Robiłem bardzo dobry, wyrośnięty i smaczny chleb. Inni piekli nie zawsze smaczny. Dlatego dowódca zaproponował, żebym został na stałe w wojsku na stanowisku kierowniczym. Chcieli mnie wysłać do Grudziądza na kurs podchorążych. Nie zgodziłem się, bo czekała na mnie narzeczona. Głowa ciągnęła do wojska, ale serce było gdzie indziej — wspomina.

Zakochał się w pięknej dziewczynie
Po raz pierwszy spotkał swoją obecną żonę Wiesię, gdy miał 17 lat. Wspomina to spotkanie do dzisiaj z wielkim sentymentem. Jego brat mieszkał w Magdaleńcu. Często odwiedzał go i pewnego razu zauważył piękną dziewczynę. Bardzo mu się spodobała. Zaczęli rozmawiać. Potem pan Bolesław był coraz częstszym gościem u brata i coraz częściej spotykał się z dziewczyną. Zaczęli ze sobą rozmawiać.

— W końcu Wiesia zaprosiła mnie do siebie do domu. Mieszkała razem z matką. Razem uprawiały 9 hektarów ziemi. Było im bardzo ciężko. Odwiedzałem je coraz częściej. Jeździłem autobusem z Janowa do Grzegórzek, a potem na piechotę, czasami jechałem rowerem. Bardzo mi się podobał jej dobry charakter. Postanowiliśmy się pobrać. Mogłem im wówczas pomagać. I tak szczęśliwie przeżyliśmy razem już 53 lata — mówi pan Bolesław.

Postawili dom w Nidzicy
Pani Wiesława pracowała w szpitalu jako salowa, a pan Bolesław w piekarni. Żyło się im dobrze i szczęśliwie. Wychowali trójkę dzieci. Dwea lata po ślubie pan Bolesław pobudował dom.

— Sam go stawiałem. Pomagał mi tylko murarz w niezbędnych elementach konstrukcyjnych. W piekarni brałem nocki, a w dzień murowałem. Z brakiem snu różnie sobie radziłem. Gdy czułem się bardzo senny, to zdejmowałem z nóg sandały i chodziłem po zimnej podłodze boso. To orzeźwiało mnie. Dawałem radę. Wkrótce przeprowadziliśmy się do nowego domu. Było nam wygodnie — mówi pan Bolesław. Mieli działkę, którą uprawiali, mieli swoje warzywa. Teraz ją sprzedali, bo nie mają już siły na tak ciężką pracę. Teraz jest czas na odpoczynek.

Są szczęśliwi już 53 lata
Do tej pory nie było między nimi żadnej poważnej kłótni, sprzeczki. Dziećmi zajmowała się żona i jej mama.

— Od kiedy pamiętam, zawsze wszystko robiliśmy razem. Razem gotowaliśmy, sprzątaliśmy, robiliśmy zakupy i tak jest nadal. Pomagaliśmy i pomagamy sobie wzajemnie. Wszystkie decyzje, nawet te niezbyt ważne, także podejmowaliśmy wspólnie. Nigdy nie chowaliśmy pieniędzy przed sobą, zawsze leżały w tym samym miejscu i każdy z nas, jak ich potrzebował, to brał — zapewnia mój rozmówca. — Rozumieliśmy się bez słów. Nawet przez godzinę się nie gniewaliśmy na siebie — mówi. Pan Bolesław zawsze chciał zapewnić żonie i dzieciom jak najlepsze życie, więc dużo pracował. Dlatego więcej domowych obowiązków miała żona. — Za to teraz to ja mogę się nią zaopiekować, bo żona zachorowała. Ma problem z poruszaniem się. I to, czego się nauczyłem przy wspólnej pracy, procentuje. Sprzątam, piorę, zmywam, prasuję, gotuję — zapewnia.

Razem spędzali czas w ŚDS w Janowcu
Państwo Marcjanikowie razem zaczęli przyjeżdżać na zajęcia do Środowiskowego Domu Samopomocy, gdzie wśród innych seniorów spędzali czas. Rozmawiali, grali w karty, rozwiązywali krzyżówki. Czuli się tu bardzo dobrze. Ostatnio pan Bolesław przyjeżdżał sam, bo żona była w szpitalu na rehabilitacji.

Halina Rozalska