Turecki ,,Smak Orientu"
2024-05-07 09:12:30(ost. akt: 2024-05-27 14:11:18)
To była podróż marzeń! Wybrałam się do Turcji na 8-dniową objazdową wycieczkę „Smak Orientu”. Zachęcił mnie bogaty program oferujący zwiedzanie miejsc słynnych na całym świecie, wpisanych na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. Efez, Troja, Pergamon, Stambuł, Ankara czy Kapadocja robiły wrażenie.
Nie bez znaczenia był też fakt, że do Turcji można od niedawna podróżować bez paszportu i bez wizy, wystarczył dowód osobisty. Paszport miałam akurat nieaktualny, więc takie rozwiązanie mi pasowało. Lot z Okęcia do Antalyi był przyjemny i niezbyt długi. Trwał niecałe 3 godziny. W Antalyi powitał nas niemiłosierny skwar. Cóż, Turcja, środek lata. Autokar naszego biura podróży zawiózł naszą grupę do hotelu w centrum miasta. Tu spotkaliśmy się z pilotką panią Małgosią. Okazała się bardzo miłą i kompetentną osobą. Otrzymaliśmy wszelkie potrzebne informacje i pomoc. Po zakwaterowaniu w pokoju, przestawieniu zegarka o godzinę do przodu, otrzymaliśmy wolne do rana.
Kolejny dzień zaczął się wcześnie. Pobudka była skoro świt, bo wyjazd zaplanowano na 7. Tak było codziennie, wyjeżdżaliśmy po śniadaniu między godziną 6 a bo to nie była wycieczka dla śpiochów. W Kapadocji padł godzinowy rekord - na lot balonem wyruszyliśmy o 4.30, ale było warto! Prawdą jest też, że kilka razu budził mnie muezzin, wyśpiewujący z minaretu wezwanie na modlitwę. Najwcześniej o godzinie 5.20. Codziennie pokonywaliśmy długie trasy, ale w komfortowym autokarze nie dało się odczuć tych 400, 600 lub więcej kilometrów. Wielkim udogodnieniem dla wszystkich podróżujących było to, że pan kierowca codziennie zaopatrywał barek w małe butelki z wodą gazowaną i niegazowaną. Za jednorazową opłatą 8 euro/7 dni każdy mógł do woli korzystać z wody bez konieczności szukania sklepów w trakcie zwiedzania. Inne napoje typu coca-cola można było dostać za oddzielną opłatą. Co więcej – za 2 euro w autokarze było dostępne wifi, dzięki czemu tanim kosztem od razu po zwiedzaniu miejsc zdjęcia mogłam przesyłać do Polski z noclegami w pokoju 3-osobowym, bo nie wykupiłam sobie „jedynki”. Jechałam sama i nikogo z mojej grupy nie znałam. Obawy okazały się niepotrzebne. Trafiłam na dwie bardzo miłe podróżniczki. I muszę przyznać, że wiele osób wybiera się na takie wycieczki solo i nikt nie ma z tym problemu.
Antalya była pierwszym, a potem ostatnim naszym przystankiem. Miasto zwiedziłam samodzielnie, tzn. podziwiałam piękne morskie widoki z urwistych brzegów, przedreptałam urokliwe stare miasto z dobrze zachowanym Łukiem Hadriana, powałęsałam się po rozległym bazarze i zjadłam pyszny kebap! Właśnie z „p” na końcu wyrazu, jak się okazało. Na bazarze kupiłam wachlarz i niech to będzie dla każdej pani obowiązkowy gadżet na tureckie upały. Naprawdę działa cuda. Potargowałam się o jego cenę i nawet dobrze mi poszło. Ciekawostką jest to, że na rozległym Placu Republiki i przyległej ulicy kręciło się mnóstwo turkawek - ptaków z rodziny gołębiowatych. U nas są dość rzadkie i pod ochroną, a tam - pospolite.
Drugi dzień wycieczki to wyjazd do Pamukkale, czyli Bawełnianej Twierdzy (UNESCO). Już z daleka widzieliśmy niezwykłe, białe, wapienne tarasy wypełnione wodą wypływającą z podziemnych gorących źródeł. Ostrzeżenie! Nie radzę planować wędrówki po rozlewisku, gdyż dno tarasów jest zdradliwie śliskie. Ale zdjęcia z widokiem na nie wyszły wspaniale! Jeszcze spacer po ruinach Hierapolis – antycznego uzdrowiska i dalej w drogę do Efezu (UNESCO)! Efez zrobił na mnie olbrzymie wrażenie. Może to zasługa scenerii – bezchmurne i błękitne niebo, silny blask słońca, białe marmury antycznego miasta i wszechobecne cykanie cykad. To było magiczne. Wrażenia nie zepsuły mi nawet tłumy turystów wijące się wśród ruin. Dla mnie najpiękniejszym miejscem w Efezie wydała się Biblioteka Celsusa. Powoli kończył się drugi dzień w Turcji. Przebyliśmy autokarem około 650 km. Postoje były dość często, po 2-3 godzinach jazdy. W środku dnia dla chętnych był też czas na lunch w przydrożnej restauracji. Przyznam szczerze – zakupiłam ten posiłek z ciekawości nad tureckimi smakami. Było pysznie, ale okazało się za dużo. W kolejne dni odpuściłam sobie, bo obfite śniadanie, a potem hotelowa obiadokolacja w zupełności mi wystarczały, a zjeść sobie lubię. Mam też dobrą radę - w trakcie takich postojów warto korzystać z okazji i kupować pamiątki oraz pyszne tureckie słodkości w przydrożnych sklepach i sklepikach. Z perspektywy czasu doszłam do wniosku, że nie ma co czekać na zakupy później lub w większym mieście. Tam będzie o wiele drożej, a niektórych pamiątek już nie spotkacie.
Kolejny dzień to oczywiście wczesna pobudka i przejazd do starożytnego Pergamonu (UNESCO). Do ruin miast wjeżdża się wygodnie kolejką linową, chyba, że ktoś cierpi na lęk wysokości. Na wzgórzu pergamońskim trzeba włączyć wyobraźnię, by zobaczyć słynny Wielki Ołtarz Zeusa z II w. p.n.e. Obecnie widnieje tu tylko podbudowa pod ołtarz. Ten, jak wiadomo, wywieziono do muzeum w Berlinie. I dalej w drogę! Docieramy do Troi (UNESCO), a właściwie do jej ruin odkopanych w XIX w. przez niemieckiego archeologa Schliemanna. Troja nieodmiennie kojarzy się z „Iliadą” Homera, a mnie dodatkowo z niezapomnianą rolą Brada Pitta jako Achillesa w filmie pt. „Troja”. Koń trojański w Troi był, ale niestety w remoncie. Ale uwaga: W Canakkale, gdzie mieliśmy kolejny nocleg, jest jeszcze lepszy koń trojański. To monument zbudowany właśnie do filmu „Troja” i można go obejrzeć na nadmorskim molo. Magnesik z tym konikiem zakupiłam, a jakże!
Następny dzień zaczął się ekscytująco. W promieniach wschodzącego słońca przejeżdżaliśmy wspaniałym mostem nad cieśniną Dardanele. To most łączący Azję z Europą i najdłuższy wiszący most na świecie (4608 m). Kierunek Stambuł! Po prawej stronie był piękny widok na Morze Marmara. Trochę było pechowo, bo był to wtorek, a w tym dniu nie ma zwiedzania Pałacu Topkapi. Zobaczyliśmy Pałac Dolmabahce. Okazał się piękny, choć nie tak słynny. Mnie zachwyciły wspaniałe kryształowe żyrandole i kryształowe schody. Szkoda, że wewnątrz nie można robić zdjęć. No, a potem był meczet Hagia Sophia. Nic, co o nim wcześniej słyszałam, nie było przesadzone. Marmury, mozaiki, złoto, ogrom i tłumy ludzi. Kobiety muszą obowiązkowo zakryć włosy chustą (najlepiej mieć jakąś ze sobą). Ubranie powinno zakrywać ramiona i kolana (u obu płci). Obuwie zostawia się w przedsionku. Dobrze mieć nałożone skarpetki, bo w meczecie chodzi się po wykładzinie deptanej przez tysiące stóp. Przy wyjściu na stoisku z różnymi publikacjami można załapać się na Koran po polsku. Zwiedzaliśmy też Meczet Sułtana Ahmeda, który przez turystów zwany jest Błękitnym Meczetem, a to z racji tysięcy błękitnych płytek fajansowych użytych do ozdobienia wnętrza świątyni. Uzupełnieniem zwiedzania tych wspaniałości był rejs statkiem po cieśninie Bosfor (fakultatywnie). Gorąco tę atrakcję polecam, bo cóż jest piękniejszego niż oglądanie wspaniałej architektury Stambułu w promieniach słońca przy błękicie morza i nieba.
Środa, piąty dzień wycieczki. Wczesna pobudka i wyjazd o 5.30 w kierunku Ankary. Trasa 800 km. Na pożegnanie ze Stambułem zachwycaliśmy się pięknym wschodem słońca nad Bosforem, gdyż zatrzymaliśmy się na Moście Galata na krótką sesję zdjęciową. Jadąc w kierunku Ankary, zauważa się stopniową zmianę krajobrazu. Po śródziemnomorskich widokach przychodzi czas na coraz bardziej suche i jałowe stepy, ciągnące się kilometrami. Miało to w sobie pewien urok i powodowało, że czułam się jak w innym, nieznanym mi świecie. Ankara jest stolicą Turcji od 1923 r. Miasto przywitało nas nowoczesną architekturą, dużym uporządkowaniem, ale też brakiem swoistego charakteru. Jedynym wyjątkiem było Mauzoleum Atatürka – założyciela Republiki Turcji i jej pierwszego prezydenta. Ogrom, rozmach i monumentalność budowli robi niesamowite wrażenie. Pomimo niemożliwego skwaru Plac Zwycięstwa, muzeum oraz mauzoleum roiły się od zwiedzających i w większości byli to Turcy. Od razu widać, że to miejsce jest dla nich ważne – pokazuje osiągnięcia nie tylko prezydenta, ale i całego tureckiego narodu. A potem była już tylko jazda w kierunku Kapadocji. To historyczna kraina w środkowej Turcji, z dala od głównych szlaków turystycznych. Jednak to w dużej mierze Kapadocja była powodem, że tę opcję zwiedzania Turcji wybrałam. Nie zawiodłam się! „Księżycowy” krajobraz tej krainy na zawsze zostanie w mojej pamięci. Przez dwa dni zwiedzaliśmy tufowe doliny, skalne domy i kościoły oraz pozostałości po podziemnych miastach z pierwszych wieków chrześcijaństwa. Podziwialiśmy Park Narodowy Göreme (UNESCO), podziemne miasto w Kaymakli (UNESCO), skalne miasto w Uchisar oraz Dolinę Wyobraźni.
Jednak to, na co czekałam, to lot balonem nad tą baśniową krainą. Mimo że cena lotu była niemała (250 euro), to było to jedno z bardziej ekscytujących zdarzeń w moim życiu. Warto dodać, że opłatę można było uiścić kartą. Tej informacji nie było w ofercie wycieczki, a szkoda. Nie musiałabym wieźć ze sobą tylu euro. Bus zabrał nas na miejsce już o godzinie 4.30. Warto pamiętać, żeby nałożyć wygodne ubranie, np. spodnie, bo do kosza wchodziliśmy „górą”. Do gondoli balonu zmieściło się nas około 20 osób. Trochę ciasno, ale w trakcie lotu balon powoli obracał się wokół własnej osi, więc przepiękne widoki mogłam podziwiać z każdego kierunku. Najpiękniej było wschodzie słońca, gdy dziesiątki innych balonów zaczęły wyłaniać się zza skał. Gapiłam się jak urzeczona na nieziemski krajobraz pode mną i na kolorowe balony przede mną. I co mnie zaskoczyło? Że nic a nic nie bałam się w trakcie tego lotu. W ogóle nie czułam, że się wznosimy, a byliśmy na wysokości 500 m. Balon przemieszczał się delikatnie i powoli to w górę, to w dół. Było jak w bajce... W Kapadocji nocleg przypadł nam w niedużym mieście Nevsehir. To tu, w miejscowej cukierni przy głównej ulicy, zjadłam najpyszniejszą baklavę w życiu. Pistacjową, bezkonkurencyjną. Do tego przemiła obsługa i pięknie urządzony lokal. Polecam!
Ostatni dzień naszej wycieczki to przejazd do miasta Konya – „ojczyzny Mevlany”, założyciela Zakonu Wirujących Derwiszy. Zwiedzaliśmy budynki należące do zakonu derwiszów, podziwialiśmy marmurowy dziedziniec z fontanną do ablucji i wreszcie budowlę, w której w okazałym grobowcu spoczywają szczątki Mevlany. Szkoda, że w Konyi spędziliśmy mało czasu, bo jest to jedno z najstarszych i ponoć najpiękniejszych miast Turcji.
I tak powoli kończyła się moja wycieczka. Jeszcze tylko kilkugodzinny powrót do Antalyi i na drugi dzień po południu wylot do Polski. Hotelowy pokój musiałam opuścić do godziny 11, ale bagaże spokojnie zostawiłam przy recepcji. Część czasu do transferu na lotnisku spędziłam na ostatnich zakupach na pobliskim i znanym mi już bazarze. Co kupiłam na pamiątkę? Śliczne pojemniczki na słodycze, kilka wisiorków ręcznej roboty i sos z granatów (kupcie koniecznie!). W walizce nie może też zabraknąć najsłynniejszych chyba upominków z Turcji – słodyczy. Baklava jest obowiązkowa! Najpyszniejsza według mnie to ta z zielonym nadzieniem, pistacjowym. Bardzo smaczny jest też długi sucuk z orzechami włoskimi w środku. Najmniej smakowały mi galaretki (lukum) w pudrowej posypce. W markecie kupiłam oryginalne tureckie oregano (po turecku kekik) i suszone oliwki z pestką. Tak w ogóle to byłam zaskoczona mnogością odmian oliwek podawanych nam do posiłków. Warto wypróbować wszystkie. I wszystkie są z pestkami. Polecam też skosztować sery i koniecznie pić herbatę. Wszystko pyszne! Co do deserów - dla mnie za słodkie i zbyt mdłe. Ale de gustibus … Na ostatnie zakupy wydałam wszystkie liry. Nie ma sensu przywozić ich do Polski. Końcówkę dnia spędziłam w klimatyzowanym lobby hotelu. Upał był bowiem niemiłosierny.
Patrząc przez okno samolotu na znikającą Antalyę i Morze Śródziemne, wspominałam z lubością ostatnie 8 dni spędzone w Turcji. Były to niezapomniane chwile pełne pięknych widoków, wspaniałych zabytków, tureckich smaków i niesamowitych wrażeń.
Tekst: Beata Beyer, nasza czytelniczka
Artykuł pochodzi z „Warmia i Mazury Magazyn Turystyczny”
Artykuł pochodzi z „Warmia i Mazury Magazyn Turystyczny”
Byliście na niesamowitej wycieczce? Chcecie polecić ciekawe miejsca? Napiszcie do nas, opiszcie swoją podróż, wyślijcie zdjęcia.
Piszcie na maila: I.serowik@gazetaolsztynska.pl
Piszcie na maila: I.serowik@gazetaolsztynska.pl
Serdecznie zachęcamy do kupna Magazynu:
stacjonarnie: Empik, saloniki prasowe, dworce, lotniska
Wersja online: http://www.kupgazete.pl/ i https://www.e-kiosk.pl.
Zamów prenumeratę: 509 712 242
stacjonarnie: Empik, saloniki prasowe, dworce, lotniska
Wersja online: http://www.kupgazete.pl/ i https://www.e-kiosk.pl.
Zamów prenumeratę: 509 712 242
Komentarze (0) pokaż wszystkie komentarze w serwisie
Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.
Zaloguj się lub wejdź przez