Czy to Werwolf wysadził ten pociąg?

2024-03-26 12:00:00(ost. akt: 2024-03-26 21:08:39)

Autor zdjęcia: Adobe Stock

Czy na Mazurach i Warmii działały grupy Werwolfu, którego członkowie między innymi wysadzili w powietrze sowiecki pociąg? Bardziej prawdopodobne jest, że "stworzono" je wiele lat po wojnie, na potrzeby ówczesnej propagandy.

Niemiec Józef Elsner, rolnik z Międzylesia pod Dobrym Miastem został oskarżony o to, że „dopuścił się zbrodni przez należenie do nielegalnej zbrojnej organizacji niemieckiej mającej na celu oderwanie od Państwa Polskiego części obszaru, a to Mazur i Warmii i pozbawienie Państwa Polskiego niepodległego bytu”.

Elsner uciekł w 1945 roku z sowieckiego obozu i ukrywał się w swoim domu. Trafił tam oficer Wehrmachtu, niejaki Karol Braun. Mieli razem kłusować i dokonać napadu rabunkowego na młynarza. Z akt sadowych wynika, że pewnego dnia do jego domu przyszedł osadnik, który miała zapytać matkę Elsnera „czy ma coś do sprzedania z bielizny lub pościeli. Truszkowski jako osadnik chciał objąć gospodarstwa Elsnera”. Potem „Otrzymawszy odmowną odpowiedź Truszkowski wyszedł z mieszkania i w tym czasie zastąpił mu drogę uzbrojony w karabin Karol, który po krótkiej wymianie zdań i następnie szamotaniu się strzelił do Truszkowskiego". To zaprowadziło Elsnera na ławę oskarżonych a potem na szubienicę.

— Znając realia jesieni 1945 r. na Warmii i Mazurach trudno uwierzyć w takie zachowanie osadników. Do autochtonów nie przychodzono na zakupy. Poza tym wiele mówiące jest wtrącone zdanie o ochocie objęcia przez zabitego gospodarstwa — tego fragmentu opisu wydarzeń z aktu oskarżenia nie ma już w uzasadnieniu wyroku. Nie wykluczone, iż po prostu Karol Braun stanął w obronie rabowanych autochtonów — tłumaczy Bohdan Łukaszewicz w artykule "Wyroki śmierci orzeczone w Olsztynie w latach 1946— 1954".

Braun zniknął, Elsner zaczął się ukrywać. Otoczony przez funkcjonariusz UB zastrzelił zastępcę szefa Powiatowego UBP i uciekł. Potem przyjął polskie dzięki fałszywemu oświadczeniu kobiety, która przedstawiała go jako swego szwagra. Przez rok pracował nawet jako woźnica w pomagał jej w gospodarstwie. Przez rok, do 17 listopada 1947 r., pracował jako woźnica w majątku ziemskim Powiatowego UBP w Lidzbarku Warmińskim.

W końcu go zatrzymano. Przed sadem wyjaśniał, że nic nie chciał odrywać, a broni mieli używać do napadów rabunkowych, ale do żadnego nie doszło. Młynarza zaś nie obrabował, bo to był jego znajomy. Fakt faktem, że jednak funkcjonariusza UB zastrzelił. Sąd skazał Elsnera na karę śmierci, a wyrok wykonano.

Tak to z grubsza wyglądało naprawdę, ale już nie poetyce z czasów PRL. — Dużą aktywność w Olsztyńskiem przejawiała grupa Wehrwolfu pod dowództwem Józefa Elsnera. Zorganizowana we wrześniu 1945 r. we wsi Piękna Łąka, w powiecie lidzbarskim, liczyła dziesięciu członków i 17 współpracowników, głównie byłych żołnierzy Wehrmachtu. Podstawową formą działalności były napady terrorystyczno-rabunkowe na gospodarstw a polskich osadników. Bilans działalności — 2 morderstwa i kilkanaście napadów rabunkowych — można sobie wyczytać w artykule Jana Golca "Podziemie zbrojne na Warmii i Mazurach w latach 1945-1948", który w druku pojawił się w 1983 roku.

Werwolf utworzył Heinrich Himler, a zasady działania i plany organizacyjne opracował Reinhard Gehlen z Wehrmachtu, późniejszy twórca zachodnionieckiego wywiadu. Werwolf miał dokonywać dywersji na obszarach Niemiec zajętych przez aliantów.


Czy to znaczy, że nie było w naszym regionie prawdziwych niemieckich grup dywersyjnych? Trudno powiedzieć. Autor tekstu, z którego pochodzi powyższy cytat twierdzi, że taką 6-osobową grupę sformułowano zimą 1945 roku w Królewcu i wysłano do Puszczy Boreckiej. Na jej czele stał esesman Bruno Altenwald. Próbowali oni 1 maja 1945 roku wysadzić w powietrze sztab sowieckiej jednostki wojskowej w Giżycku. Próba nie powiodła się. Wspomniany historyk szacował ( w 1983 roku) liczebność "tego podziemia(...)na około 20 grup zbrojnych i organizacji pohitlerowskich, liczących około 200 ludzi".

Co ciekawe nie wspomniał w nim ani słowem o historii, która jeżeli jest prawdziwa, byłaby chyba największą akcją Werwolfu w powojennej Polsce, a która miała mieć miejsce w kwietniu 1945 roku. Chodzi o grupę dywersyjna nazywaną Komando Goldberg. — Właśnie wówczas, gdzieś pomiędzy Muszakami a Napiwodą, w samym sercu lasu, grupa wysadziła rosyjski pociąg, nadchodzący z oczekiwanym tutaj długo zaopatrzeniem. Uczyniła to tak fachowo i skutecznie, że z torów wypadła lokomotywa i kilka wagonów, niszcząc wszystko dookoła — wyczytałem w tekście "Ucieczka Komando Godlberg" zamieszczonym na jedwabno.pl (https://www.jedwabno.pl/11670/zlote-gory-tajemnica-kommando-goldberg)

Pytaniem też jest czy Werwolf jako zorganizowana organizacja w ogóle działał na terenie dzisiejszej Polski. — Prawdę mówiąc nie jestem w stanie podać ani jednego przykładu działalności Werwolfu na terenach, które badałem. Niemal wszystkie przypadki, jakie funkcjonują w literaturze przedmiotu, tak naprawdę z Werwolfem nie miały niczego wspólnego. Moim zdaniem należy stwierdzić, że pomimo wielu udokumentowanych działań, z reguły propagandowych czy też drobnych sabotaży, które podjęli pozostali na terenie Górnego i Dolnego Śląska Niemcy, tak naprawdę nigdy nie powstały silne, sprawne, podlegające jednemu kierownictwu i skuteczne struktury nazistowskiego podziemia — uważa Maciej Bartków, autor książek "Werwolf na Górnym Śląsku" oraz "Werwolf. Propaganda PRL" (onet.pl). I dodaje: — Można natomiast mówić o różnych luźnych grupach pohitlerowskich niezwiązanych ze sobą, składających się przeważnie z byłych żołnierzy i oficerów Wehrmachtu SS i HJ.

Ówczesna ludowa władza wiele takich niemieckich grup po prostu sama tworzyła. Wspomniany Maciej Bartków przytacza historię organizacji noszącej nazwę "Hirsch-Horn" ("Jeleni Róg"). — W dotychczasowej literaturze przedmiotu grupa ta przedstawiana jest jako "jedna z tych organizacji, które prowadziły najaktywniejszą działalność przeciwko naszemu ludowemu państwu" — opowiada Bartków.

— Tymczasem, z lektury akt wynika, iż w rzeczywistości ów groźny "Hirsch-Horn" to trzech kilkunastoletnich chłopców, którzy znaleźli na leśnej polance ułamany jeleni rożek i odbyli kilka spotkań, określonych przez ubeków "organizacyjnymi". Żadnej innej działalności nie przejawiali. Jak więc, jeśli nie mistyfikacją, można nazwać uznanie tej trójki za groźną organizację prowadzącą aktywną działalność skierowana przeciwko Polsce? — wyjaśnia. I dodaje: — Niestety spotkania z ludową sprawiedliwością nie przeżył jeden z zatrzymanych – 17-letni Georg Klimsch, który w trakcie odbywania kary zmarł w więzieniu. Podobna historia, choć zbez tak tagicznego końca miała też miejsce w podolsztyńskim Bartągu.

Wieś zamieszkiwali polskojęzyczni Warmiacy. W Bartągu latach 1922 – 1939 działało koło Związku Polaków w Niemczech. Jeszcze w 1861 roku na 447 mieszkańców, 385 mówiło po polsku. Potem jednak bardzo się to zmieniło. Na tyle, że niecałe sto lat później Warmiacy z Bartąga trafili do więzienia, za to, że głośno modlili i śpiewali się po niemiecku.

Po wojnie w Bartągu i okolicach większość nadal stanowili Warmiacy. Wielu z nich nie znało już polskiej warmińskiej gwary, albo z uwagi na powojenne przeżycia nie chciało jej używać. Od 1945 roku używanie w kościołach niemieckiego było zabronione. Chodziło o śpiewy czy kazania, bo językiem liturgicznym w całym zachodnim Kościele katolickim była wtedy jeszcze łacina. Tak było też w Bartągu do 1950 roku, kiedy proboszcz zgodził się na powrót do świątyni niemieckiego. Skończyło się to dla kliku mieszkańców wsi tragicznie.

Od października do grudnia 1951 roku komuniści aresztowali 8 parafian (w wieku 21-26 lat) oraz księdza. Proces zaczął się w listopadzie 1952 roku. Oskarżono ich o to, że chcieli oderwać Warmię od Polski i przyłączyć do...Niemiec.

— Szybko jednak zorientowali się, słuchając wywodów prokuratora, że proces ma charakter polityczny i że zarzuca się im, że chcieli oni-wykorzystując wszystkie możliwe metody-zdjąć z zawiasów Polski Ludowej część ich ukochanej ojczyzny, zapakować do walizek i wywieźć do Niemiec Zachodnich — pisał sarkastycznie o procesie Edward Cyfus w swojej książce "...a życie toczy się dalej"

Zapadły wysokie wyroki, od 11 do 13 lat więzienia. Ksiądz Alfons Szulc dostał dożywocie, które potem zamieniono mu na 15 lat więzienia. Wyszli po 1956 roku, najpóźniej ksiądz, który przesiedział w sumie 6 lat.

Jak najbardziej prawdziwa była za to działalność Joachima Schacka, Mazura i absolwenta Mazurskiego Uniwersytetu Ludowego w Rudziskach Pasymskich, gdzie po wojnie "uczono Polski" młodych Mazurów. To tam trafił młody Joachim Szak (bo tak zapisano jego nazwisko). Widać jednak 700 godzin "polskości" go do Polski albo też przyszedł do Rudzisk nie po to.

Jak najbardziej prawdziwa była za to działalność Joachima Schaaka, Mazura i absolwenta Mazurskiego Uniwersytetu Ludowego w Rudziskach Pasymskich, gdzie po wojnie "uczono Polski" młodych Mazurów. To tam trafił młody Joachim Szak (bo tak zapisano jego nazwisko). Widać jednak 700 godzin "polskości" go do Polski nie przekonało albo też przyszedł do Rudzisk nie po to.

W każdym razie Schaak założył Mazurskie Siły Wyzwoleńcze i razem z grupą kolegów zaczął zakopywać po lasach broń a z czasem także jej używać. W sumie dokonali kilkunastu napadów. Autor wpisu o MSW na niemieckiej Wikipedii widzi to tak: "Mazurska Armia Wyzwolenia lub „Mazurska Organizacja Wyzwolenia” ( pol . Mazurskie Siły Wyzwoleńcze ) była luźnym stowarzyszeniem mazurskich ochotników, którzy walczyli od 1950 do 1954 roku z PRL , wymuszoną polonizacją i katolicką kontrreformacją . Członkowie organizacji planowali wykorzystać ukryte zapasy Wehrmachtu do wzniecenia powstania na wypadek wybuchu III wojny światowej w celu pokonania komunizmu i przyłączenia Mazur do Niemiec".

Noga Schaakowi powinęła po napadzie na pocztę w Baranowie koło Mikołajek. UB wpadła ne jego trop. Schaak ukrywał się, aż w końcu postanowił uciec do Zachodniego Berlina. Tam nawiązał kontakt z zachodnioniemieckim wywiadem (Organizacja Gehlena) i jeszcze 5 razy wracał do Polski, gdzie stworzył liczącą ponad 50 osób "ogólnopolską" złożoną z Niemców siatkę wywiadowczą.

— Pozyskiwali dla niego wiele cennych danych militarnych i ekonomicznych oraz pomagali mu w kwestiach technicznych. Pani fotograf z Gliwic wywoływała mu zdjęcia. Pan z Żagania dostarczał mu informacje o miejscowym garnizonie radzieckim...robotnik z Elbląga, przynosił mu szczegółowe dane o rozbudowie przemysłu stoczniowego. Schaakowi dopisywało szczęście. W pół roku zbudował solidną organizację i do tego udało mu się pięciokrotnie przekroczyć nielegalnie Polską granicę — pisze Wojciech Rodak na naszahistoria.pl. w artykule "Agent ODT 738-18 i inni. Siatki Organizacji Gehlena w PRL". Był tak skuteczny, że zainteresował się nim szef zachodnioniemieckiego wywiadu w Beelinie Ernst Tillich.

Za szóstym razem Schaakowi się nie udało, wpadł przy przekraczaniu granicy. Jesienią 1953 roku skazano go na karę śmierci.

Wyrok wykonano 5 marca 1954 roku Joachim Schaak był jednym z 10 szpiegów pracujących dla Organizacji Gehlena (tak w latach 1945-1955 nazywał się zachodnioniemiecki wywiad), których spotkał ten los.

Igor Hrywna