Dzieci olsztyńskich mistrzów fryzjerstwa z workiem medali

2024-03-11 15:15:00(ost. akt: 2024-03-11 14:59:15)
Mistrzowie w komplecie — dzieci z ojcami

Mistrzowie w komplecie — dzieci z ojcami

Autor zdjęcia: Zbigniew Woźniak

Uczeń przerasta mistrza? W Olsztynie to możliwe, a nawet oczywiste. Dzieci naszych mistrzów fryzjerstwa zdobywają podium i są najlepsi w Polsce. Zostawiają innych daleko w tyle. Mają to już we krwi?
Te dzieciaki mają wysoko postawioną poprzeczkę. Ich rodzice są mistrzami we fryzjerstwie. Trenują ich, motywują, a potem gratulują. A po Otwartych Mistrzostwach Fryzjersko-Kosmetycznych Master Of Beauty, które odbyły się na początku marca w Poznaniu, jest czego. 16-letni Aleksander Matracki, syn Andrzeja Matrackiego, mistrz świata we fryzjerstwie i trenera mistrzów, obronił tytuł mistrza Polski juniorów i zajął drugie miejsce we fryzurze modnej. Wymienił się miejscami z 15-letnim kuzynem Konradem Matrackim, synem Pawła Matrackiego, który też niegdyś zdobył mistrzostwo świata z nożyczkami w rękach.

Konrad w Poznaniu zdobył wicemistrza Polski juniorów, ale wyprzedził Aleksandra, zdobywając złoto we fryzurze modnej. Pojechała z nimi jeszcze 26-letnia Dominika Zimna, córka Tomasza Zimnego, który również ma w małym palcu mistrzostwa Polski, Europy i świata. Zajęła pierwsze miejsce w kategorii senior we fryzjerstwie męskim. Również 21-letni Kuba Wilczak, syn Szymona Wilczaka, który triumfował na mistrzostwach Europy i świata, wrócił z Poznania z pucharem i tytułem wicemistrza seniorów we fryzjerstwie męskim. Olsztyn po prostu „skosił” konkurencję.

Zaczęło się w Paryżu


Można zażartować, że ojcem marcowego sukcesu jest dla nich Aleksander Matracki, syn Andrzeja Matrackiego. We wrześniu 2023 roku na mistrzostwach świata we fryzjerstwie juniorów w Paryżu zdobył złoto, czyli został najlepszym z najlepszych. Towarzyszył mu Konrad Matracki. Była też Dominika — wspierała młodszego kolegę z Olsztyna. Wtedy, kiedy emocje buzowały, a Aleksander cieszył się z tytułu, we wszystkich zakiełkowała myśl, żeby też spróbować swoich sił w zawodach. I tym sposobem po pół roku wystartowali w mistrzostwach Polski.

— W Paryżu miałam okazję zobaczyć „od środka”, jak wyglądają przygotowania, start i rywalizacja. A potem zwycięstwo i podium. To dało mi bodziec, że ja też tak chcę. Oczywiście pracuję jako fryzjer, ale zawodów nigdy nie brałam pod uwagę. Po powrocie z Francji zaczęłam jednak trenować — opowiada Dominika Zimna. — Oczywiście najpierw spróbowałam swoich sił na mistrzostwach Polski. Kto wie, może też pojadę na mistrzostwa świata? Start w zawodach to zupełnie inne fryzjerstwo niż praca na co dzień, bardzo kreatywna, techniczna i wymaga dużo precyzji. To zupełnie inne fryzury niż te, których chcą klienci.

— Ja zacząłem trenować ok. rok temu. A pomyśleć, że na początku nie byłem przekonany do tego fachu. Wydawało mi się, że to ani przyjemne, ani fajne. Ale wystarczyło, że spróbowałem i daje mi to dziś niesamowitą radość — dodaje Konrad Matracki. — Cieszę się nie tylko ja i klient. I to też daje mi frajdę. Bo też strzygę na co dzień. Jeszcze nie zawodowo, bo chodzę do szkoły.

— Klient przychodzi do fryzjera, żeby się zmienić, a nie tylko zmienić fryzurę. Dla mężczyzny to prawie jak makijaż. Sam zresztą kiedyś miałem problemy z wyglądem. Wystarczyło, że zmieniłem fryzurę i zacząłem się akceptować — mówi Aleksander Matracki. — Od dziecka kręciły mnie artystyczne sprawy, a fryzjerstwo to wszystko spięło. A że jeszcze mam fantastycznego trenera… Fajnie jest przejąć pałeczkę po ojcu.

Od lewej: Aleksander Matracki, Dominika Zimny i Konrad Matracki
Fot. Zbigniew Woźniak
Od lewej: Aleksander Matracki, Dominika Zimny i Konrad Matracki

— Pamiętam, że po gimnazjum trzeba było pomyśleć, co dalej. Mówiłam wtedy, że nie chcę być fryzjerką. Napatrzyłam się na rodziców, bo mama również jest fryzjerką i chciałam iść inną drogą. Ale wyszło jak wyszło, poszłam do szkoły, w której uczyłam się fryzjerstwa — przyznaje Dominika. — Jednak dopiero gdy stanęłam przy fotelu i zaczęłam pracować z klientami, polubiłam fryzjerstwo. Dziś nie widzę już dla siebie innej przyszłości. Rozwinęłam skrzydła. A to, że zostałam mistrzynią Polski, jeszcze to potwierdza. 

Pasja i praca


Ale nawet jeśli ma się inne pomysł na życie, trudno nie myśleć o fryzjerstwie. Młodym mistrzom fryzjerstwo towarzyszyło przecież od najmłodszych lat. Bywali w salonie rodziców i przeżywali emocje związane z zawodami. Gdy decydowali się na ten zawód, nie szli w niego w ciemno, na chybił trafił.

— Teraz dzieci widzą nas w rozkwicie kariery. Jednak te trzydzieści lat temu, gdy zaczynałem, było zupełnie inaczej. Potrzeba było dużo pracy, żeby być tu, gdzie teraz jesteśmy — podkreśla Andrzej Matracki. — Dzieci też dużo trenują. Bywa, że są w salonie aż do 22.

— Sukces nie bierze się z niczego. Dzieciaki miały się od kogo uczyć. Najpierw ja trenowałem córkę, a później trafiła pod skrzydła Andrzeja. Lepiej nie mogła trafić — mówi Tomasz Zimny. — Przyznam, że córka broniła się przed zawodami, bo widziała, jak ja je przeżywam. Każdy start mnie stresował. Zresztą ja, ucząc ją, też dużo się nauczyłem. I nie mówię tylko o treningach przed zawodami, ale o tym, co było wcześniej. Od siebie zawsze wymagałem najwięcej. Zdarzało się, że w salonie bywałem częściej niż w domu. Dlatego gdy ją uczyłem, też wymagałem. Gdy zrobiła coś raz, nalegałem, żeby robiła i drugi, i trzeci. W ten sposób myślałem, że dojdzie do perfekcji. Ale gdy zauważyłem, że nie tędy droga, bo Dominika nie miała z tego przyjemności, odpuściłem. I wtedy rozkwitła.

— Bo dzieciom trzeba dać wolną rękę. Trzeba trzymać w ryzach, ale jednocześnie pozwolić być sobą — dodaje Andrzej Matracki. — Właśnie dzięki temu Aleksander zdobył mistrzostwo świata. Zrobił wszystko, jak należy, ale dodał jeszcze coś od siebie. I to go wyróżniło na tle innych zawodników. Gdyby zrobił wszystko pod linijkę, pewnie by tego nie osiągnął. A on czuł, co może, a czego nie. I wygrał. Cieszę się, że mogę uczyć go fryzjerstwa. Ale jesteśmy przede wszystkim rodziną. Na treningu komunikujemy się jak trener i zawodnik. Na wyjazdach jak kumpel z kumplem. W domu jak ojciec z synem. Właściwie w domu nie rozmawiamy o fryzjerstwie. Nie łączymy spraw prywatnych z zawodowymi. Wtedy łatwiej się żyje. Ale dzięki fryzjerstwu mamy wspólny temat.

— Więź ojca z synem jest wyjątkowo silna. Dobrym sposobem na budowanie tej unikalnej więzi jest wspólna pasja. A fryzjerstwo to nasza praca i jednocześnie pasja. Kuba realizuje swoje marzenia, a moje już się spełnia, widząc, w jakim miejscu on się znajduje — cieszy się Szymon Wilczak. — Bardzo doceniam to, jak wspólna praca i pasja sprawiają, że mamy wspaniały kontakt ze sobą. Staram się być dla niego autorytetem, ale nie jestem nieomylny. Potrafię się przyznać do popełnianych błędów. Mam nadzieję, że to docenia.

— W Konradzie widzę siebie. I to ze zdwojoną siłą. To bardzo ambitny chłopak. Ale czy zostanie fryzjerem? Trudno powiedzieć. Teraz chce nim być, a na mistrzostwach pokazał, że jest silny psychicznie. Pokazał też, że szybko się uczy i mimo stresujących okoliczności staje na wysokości zadania — cieszy się Paweł Matracki. — Jestem z niego bardzo dumny. I wierzę, że przed nim świetlana przyszłość.

Kuba Wilczak z ojcem Szymonem
Fot. archiwum prywatne
Kuba Wilczak z ojcem Szymonem

— Syn potrzebuje ojca przez całe życie. Wiadomo — na każdym etapie inaczej. Mój ojciec potrafi rozmawiać i słuchać. Jest moim trenerem i poprowadził mnie do wszystkich moich sukcesów, a ja dopiero się rozkręcam — puentuje Kuba Wilczak. — Mamy wiele wspólnych pasji. To rajdy rowerowe, gry komputerowe i choć czasami rywalizujemy, dobrze się bawimy. Ojciec uwielbia wędkarstwo. Ja nie załapałem bakcyla do ryb. Ale we fryzjerstwie dogadujemy się świetnie. Chociaż na treningach różnie bywa, nawet szczotki latają, to zawsze możemy na siebie liczyć.

ADA ROMANOWSKA