Czy Ukraina wygra? Szeremietiew: Są trzy warunki. Na dziś wszystko wydaje się pisane palcem po wodzie

2024-02-25 12:11:38(ost. akt: 2024-02-25 12:14:13)
Zdjęcie jest ilustracją do tekstu

Zdjęcie jest ilustracją do tekstu

Autor zdjęcia: wPolityce.pl / Adrian Grycuk/commons.wikimedia.org/CC BY-SA 3.0 pl/PAP/EPA

„Prezydent Zełenski w pewnym momencie zaczął bardzo się wtrącać w dowodzenie armią. Domagał się różnego rodzaju działań na froncie od konkretnych dowódców. Burzyło to całą koncepcję działań, jaką miał generał Załużny. Wszystko to skończyło się konfliktem między generałem a prezydentem. Przywódca Ukrainy odwołał więc gen. Załużnego z funkcji naczelnego dowódcy, powołując na jego miejsce bardzo posłusznego wobec prezydenta gen. Syrskiego. Jeżeli to prezydent ma być tym, który dowodzi, to ja czarno widzę tę kwestię” - mówi portalowi wPolityce.pl prof. Romuald Szeremietiew, były wiceszef MON.
wPolityce.pl: Dziś mijają dwa lata od pełnoskalowego ataku Rosji na Ukrainę. Pamiętamy, jak było dwa lata temu, a jak jest obecnie – także w relacjach polsko-ukraińskich?

Prof. Romuald Szeremietiew: Niestety, wszystko to wygląda gorzej, dużo gorzej, niż jeszcze rok temu. Ja też byłem przekonany, że kontrofensywa, którą obmyślają Ukraińcy, powiedzie się i wojna zakończy się dla Ukrainy sukcesem w tym roku. Pomyliłem się, choć nie tylko ja, bo liczyło na to przecież wielu. Może po prostu bardziej chcieliśmy, żeby tak się stało?

Do tego relacje między Polską a Ukrainą nie wyglądają w tej chwili najlepiej. Sprawy, które bardzo nam ciążyły i ciążą do dziś, takie jak ekshumacje ofiar zbrodni ukraińskich nacjonalistów, nie zostały załatwione przez Kijów pozytywnie. Cała sytuacja pokazuje, że zwycięzcą w tym starciu może być Rosja. A to byłby dla nas bardzo kiepski prognostyk na przyszłość.

W zeszłym roku w Kijowie był ówczesny premier Mateusz Morawiecki. Dziś jest tam przewodnicząca Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen, a także premierzy Belgii, Włoch, a nawet Kanady, nie ma jednak obecnego polskiego premiera Donalda Tuska. Na granicy polsko-ukraińskiej był za to szef rządu w Kijowie, jednak nie doszło do spotkania z przedstawicielami polskich władz.

To nawet nie jest kwestia spotkań. Chodzi raczej o kierunek polityki, którą zaczął uprawiać Kijów, a konkretnie prezydent Zełenski. Z jednej strony dotyczy to samej wojny. Rosja była bowiem w tamtym roku w bardzo trudnej sytuacji, kryzysowej. Pojawiały się nawet opinie, że w Rosji może dojść do głębokiego załamania, a nawet do upadku Putina jako dyktatora. Ukraińcy natomiast odnosili na froncie sukcesy, udało im się odbić znaczną część zajętego przez Rosjan terytorium i wszystko wskazywało na to, że strona ukraińska wygrywa.

Dziś jest inaczej i myślę, że, niestety, sporo winy spoczywa na ukraińskim przywódcy. Z tego, co mi wiadomo, prezydent Zełenski w pewnym momencie zaczął bardzo się wtrącać w dowodzenie armią. Domagał się różnego rodzaju działań na froncie od konkretnych dowódców. Burzyło to całą koncepcję działań, jaką miał generał Załużny. Wszystko to skończyło się konfliktem między generałem a prezydentem. Przywódca Ukrainy odwołał więc gen. Załużnego z funkcji naczelnego dowódcy, powołując na jego miejsce bardzo posłusznego wobec prezydenta gen. Syrskiego.

Jeżeli jednak to prezydent ma być tym, który dowodzi, to ja czarno widzę tę kwestię.

Druga sprawa, to że w którymś momencie, zdaje się, Zełenski doszedł do wniosku, że poparcie, jakiego udziela mu Polska, zawsze będzie i nie ma co specjalnie nim się przejmować czy szczególnie o nie zabiegać. Dlatego trzeba poszukać innych, silniejszych partnerów, którzy mogą zagwarantować widoczne wsparcie na terenie Europy. Do tej roli zgłosiły się Niemcy.

A ponieważ na to wszystko nakładał się jeszcze ten konflikt, nieszczęsna polityczna „wojna polsko-polska”, coraz wyraźniejsza stawała się bardzo niechętna postawa Berlina i Brukseli wobec rządu Zjednoczonej Prawicy, okazało się nagle, że prezydent Zełenski znalazł się po stronie przeciwników rządów, które go wspierały.

I sam sobie – czy raczej swojemu narodowi – zaszkodził?

Powiedzieć, że prezydent Duda był rozczarowany postawą ukraińskiego przywódcy, to nic nie powiedzieć. Widać było to rozczarowanie i dystans, który wytworzył się między prezydentami w ciągu ostatnich miesięcy. A z tego wynikły następne kroki, które strona ukraińska i prezydent, niestety, podjęli wobec Polski. Kwestia dezorganizacji rynku rolnego w Polsce to uderzenie w najwierniejszego sojusznika, jakiego Ukraina miała.

Rozumiem potrzebę sprzedaży produktów rolnych Ukrainy, ale przeprowadzanie tego bezpardonowo, nie licząc się z interesami najbliższego, najważniejszego sojusznika, to strzelanie sobie w kolano. Zjednoczona Prawica została więc odsunięta od władzy, a wśród tych sił, które do tego doprowadziły, był niestety także prezydent Ukrainy.

Jaki jest efekt? Taki, że chwieje się zaopatrzenie jeżeli chodzi o Stany Zjednoczone, a Polska – jeżeli będzie coś robić, to tylko wówczas, gdy Berlin będzie chciał, aby takie działania podejmować.

A Berlin, jak wiadomo, cały czas liczy na to, że będzie można ten konflikt na Ukrainie zadusić i porozumieć się z Rosją.

Sytuacja, w jakiej znalazła się Ukraina wskutek polityki uprawianej ostatnimi czasy przez prezydenta Zełenskiego, jest nie do pozazdroszczenia. A dla nas oznacza dodatkowy kłopot.

Obecne władze w Warszawie podczas kampanii wyborczej zapowiadały zażegnanie sporu z Kijowem, a tymczasem… Mamy protesty rolników z jednej strony, z drugiej – zapowiedź działań odwetowych wobec Polski, sformułowaną wczoraj na granicy przez szefa ukraińskiego rządu

To już efekt tego bardzo niekorzystnego procesu. Moim zdaniem władze Ukrainy objęły bardzo fałszywy kierunek polityki i to im zaszkodzi. Dokładanie sobie problemów w sytuacji, gdy na froncie też nie idzie najlepiej, to polityka bardzo głupia.

Czy są szanse, aby Ukraina jednak wyszła z tego starcia zwycięsko i zatrzymała agresora? Co musi wydarzyć się na froncie, aby doszło do porażki Rosji?

Szanse – teoretycznie – są zawsze. Ale, po pierwsze: czynnik polityczny musiałby zrezygnować z dowodzenia i kierowania wojskiem. Tym muszą zajmować się wojskowi i to nie tacy, którzy posłusznie wykonają każde żądanie władzy politycznej. Bardzo boleję nad tym, że stanowisko głównodowodzącego stracił gen. Wałerij Załużny.

Po drugie: Ukraina musiałaby, broniąc się, zmobilizować większą liczbę ludzi do tego, aby się bronić, bo straty poniesione przez Ukraińców są jednak ogromne. Zginęło bardzo wielu żołnierzy i w tej chwili ważna staje się już kwestia wypełnienia okopów. A prezydent Zełenski w tej sprawie na pewno nie słuchał gen. Załużnego, kiedy ten domagał się przeprowadzenia mobilizacji. Przywódca Ukrainy uważał, że taki kierunek byłby bardzo niepopularny, a on, zdaje się, myśli o reelekcji.

Po trzecie: musiałoby pojawić się rzeczywiste wsparcie ze strony Zachodu, zwłaszcza jeśli idzie o uzbrojenie i amunicję. A nie tylko opowieści i deklaracje: „Będziemy wam pomagać”.

Dopiero jeśli te warunki zostaną wypełnione, zatem właściwe dowodzenie, zgromadzenie odpowiednich sił i wsparcie ze strony Zachodu, tj. Stany Zjednoczone nie zrezygnują ze wspierania Ukrainy, a Polska będzie odgrywała taką rolę, jaką odgrywała przedtem, to Ukraina, oczywiście, w moim przekonaniu, wygrać może. Na ten moment jednak wszystko to wydaje się pisane palcem na wodzie.

Bardzo dziękuję za rozmowę.

źródło: wPolityce.pl