Mieszkańcy Bukwałdu kochają ją, podobnie studenci. Rozmawiamy z Bogumiłą Brewką

2024-02-19 08:50:00(ost. akt: 2024-02-19 09:46:32)

Autor zdjęcia: Andrzej Sprzączak

Zawsze zadaję sobie pytanie: czy ja sobie poradzę? Czy podołam? Sołtysem jestem już czternaście lat. Nie żałuję ani jednego dnia — przyznaje Bogumiła Brewka, sołtyska Bukwałdu, radna gminy Dywity i szefowa jednego z kortowskich akademików.
— Jest pani Warmianką?
— Zanim trafiłam na Warmię, mieszkałam na Mazurach z rodzicami, w miejscowości Momajny w gminie Barciany. Do Olsztyna przyjechałam do szkoły średniej i już zostałam na Warmii. Zakochałam się w niej — w tych warmińskich Bieszczadach, bo tak nazywam okolicę, w której mieszkam. Bieszczady są bardzo bliskie mojemu sercu, bo moje korzenie się stamtąd wywodzą. Położenie Bukwałdu i okolic trochę je przypominają. Bukwałd wybraliśmy razem z mężem do życia. Jest to miejsce wyjątkowe, a najbardziej wyjątkowi są ludzie.

— Sołtysem też nie została pani przez przypadek.
— Zawsze byłam aktywna, a działanie społeczne mam we krwi od dziecka — od szkoły podstawowej, przez średnią i mieszkanie w internacie. Zawsze działałam w różnych samorządach. Integracja otoczenia i organizowanie przestrzeni wokół są po prostu dla mnie bardzo ważne. Kiedy przeprowadziłam się do Bukwałdu z mężem i dziećmi, trafiłam w czas pozyskiwania środków finansowych zewnętrznych dla organizacji pozarządowych z Unii Europejskiej na realizację różnych projektów. Byłam młodą mamą, więc wiedziałam, czego potrzebują dzieci. Nie znałam wielu osób w Bukwałdzie, ale zaprzyjaźniłam się z kilkoma życzliwymi ludźmi, którzy trochę mi pomogli i podpowiadali. Wspólnie spontanicznie z koleżankami, założyłyśmy Stowarzyszenie Przyjaciół Wsi Bukwałd. Wiedziałam, że w Bukwałdzie jest potrzeba wymiany infrastruktury dla dzieci. Pierwszym naszym projektem był więc plac zabaw, na który udało się pozyskać 25 tys. zł. Dla naszej małej wsi piętnaście lat temu były to ogromne pieniądze! A później, jak już stowarzyszenie funkcjonowało, pojawił się pomysł, żebym startowała na sołtysa.

— Jak to pani przyjęła?
— Zawsze zadaję sobie pytanie: czy ja sobie poradzę? Czy podołam? Nie inaczej było i tym razem. Mieszkałam w Bukwałdzie, zaledwie dziewięć lat. W dodatku wprowadziliśmy się do domu, który wymagał mnóstwo pracy. Mieszkał też z nami mój tata, teściowie, więc obowiązków miałam sporo. Do tego mieliśmy troje dzieci, więc doba była krótka. Pracuję również zawodowo z młodymi ludźmi — jestem kierownikiem akademika na UWM. Miałam więc duże obaw, czy sobie poradzę, nie znałam dobrze środowiska na wsi, ale nasze dzieci chodziły do szkoły w Bukwałdzie, więc znałam dużo rodziców, a do tego dołożyły się działania stowarzyszenia i dobre relacje z sąsiadami. I tak to się zaczęło. Sołtysem jestem już czternaście lat. Nie żałuję ani jednego dnia.

— Mieszkańcy Bukwałdu kochają panią. A studenci?
— Nie wiem, czy mieszkańcy mnie kochają. Trzeba by było ich o to zapytać. Ale nigdy nie miałam problemu z młodymi ludźmi. Może dlatego, że sama miałam dzieci w podobnym wieku, więc rozumiałam potrzeby młodości. Zawsze próbowałam zrozumieć ich sytuację w jakiej się znaleźli, rozwiązać problem w ten sposób, żeby wyciągnęli z tego wnioski. Ale te naście lat temu życie młodych ludzi było zupełnie inne. Gdy przyjeżdżali do akademika, wiedzieli, czego chcą. Nawiązywali znajomości, przyjaźnie żyli wspólnie. Byli zadaniowi, pomocni i odpowiedzialni. Oczywiście imprezowali, ale to wpisywało się w życie studenckie. Studia to właśnie taki czas, że poza nauką musi być też zabawa. Teraz młodzież jest smutna, samotna i roszczeniowa i bardzo mnie to martwi. Młodzi przychodzą do akademika nieprzygotowani i zagubieni. Ich światem są media społecznościowe, a drugi człowiek schodzi na dalszy plan. Kiedyś było zupełnie inaczej. Studenci pomagali sobie i organizowali wspólnie swój czas. To było przyjemne. Teraz trudno jest dotrzeć do młodych. Oni niczego nie potrzebują i w nic się nie angażują. Nie wszyscy, ale większość żyje samotnie i dla siebie.

Bogumiła Brewka
Fot. archiwum prywatne
Bogumiła Brewka

— A mieszkańcy wsi się zmieniają?
— To mała społeczność. Mieszkańcy dorastają w danym środowisku i przyjmują to, co ono im oferuje. Mieszkańcy, którzy się przeprowadzają do naszej wsi, szybko się aklimatyzują i przyjmują wartości, jakie im oferujemy. Oczywiście i na wsi zdarzają się młodzi, którzy mają różnego rodzaju wybryki. Ale takie jest życie, niezależnie od miejsca. Zauważyłam jednak, że ludzi zamknęła w sobie pandemia. Teraz to wyraźnie widać. Trudno ich wyciągnąć z domu. Gdy podejmujemy różne działania, mówią, że im się nie chce, że po co, że to niepotrzebne. Ja jednak się nie poddaję. Lubię i szanuję ludzi, więc nie sprawia mi to problemu. Na przykład w tym roku po raz pierwszy z mieszkankami zorganizowałyśmy finał Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Było bardzo sympatycznie!

— Jakie atrakcje udało się przygotować?
— Mamy cudownych mieszkańców i uroczą świetlicę, w której urządziłyśmy mały sztab finału, bal karnawałowy dla dzieci, jak również miłe spędzenie czasu wolnego przy kawie i herbacie. Panie upiekły pyszne ciasta, nasi lokalni przedsiębiorcy ufundowali vouchery, przynieśli przedmioty na licytację, zrobiono piękne wiosenne stroiki. Można było sobie posiedzieć, porozmawiać i dołożyć cegiełkę do WOŚP. Zaprosiłam animatorkę, która bawiła się z dziećmi, więc rodzice swobodnie mogli uczestniczyć w licytacjach, a naprawdę było co licytować. Licytację prowadziła nasza mieszkanka, która ma doświadczenie. Udało nam się zebrać 2 994,73 zł. To bardzo dużo, jak na tak niewielką społeczność. Cieszy mnie, że ludziom mimo wszystko chcą pomagać i dzielić się tym, co mają. Widzą, że to dobre. Dajemy również przykład dzieciom, które uczą się, jak dobrze żyć. Zorganizowaliśmy również ferie dla dzieci, które zostały w domu i nigdzie nie wyjeżdżały. Była to niesamowita frajda, że mogły razem w świetlicy spędzać czas i tworzyć kreatywne rzeczy. To też było bardzo sympatyczne! Dzieciaczki, zamiast siedzieć w domu, miały zorganizowany czas. Nie tylko nauczyły się czegoś nowego i ciekawego, ale przede wszystkim były ze sobą razem.

— Świetlica łączy...
— Wszystkie te działania są możliwe właśnie w świetlicy, bo mamy w niej ciepło. Od tamtego roku w ramach innowacyjnego funduszu sołeckiego, jaki jest realizowany w gminie Dywity, mogliśmy założyć fotowoltaikę. Fundusz innowacyjny, jaki jest realizowany przez gminę Dywity, jest bardzo dobrym produktem dla naszych sołectw, bo większą cześć inwestycji pokrywana jest budżetu gminy Dywity.

— A jaki widzi pani Bukwałd w przyszłości?
— Szczerze? Mam nadzieję, że niewiele się zmieni. Póki otaczają nas dobrzy ludzie i ta piękna zieleń dookoła, jest to idealne miejsce do życia. Mam też oczywiście swoje marzenia. Fantastycznie byłoby, gdyby udało się w końcu właścicielowi wyremontować starą świetlicę, która popadła w ruinę i jest zagrożeniem. Dobrze byłoby też zorganizować bezpośrednie połączenia do Olsztyna, zrobić ścieżkę do spacerowania wokół jeziora, poprawić drogi gruntowe, które okalają naszą wieś i stworzyć regularny program działań w świetlicy dla starszych i młodszych mieszkańców, żeby nigdy do naszej warmińskiej wsi Bukwałd nie wkradł się przemysł.

ADA ROMANOWSKA