Robi roboty pod Olsztynem
2024-01-21 18:00:00(ost. akt: 2024-01-19 15:26:23)
Krzysztof Kamiński firmę i zamiłowanie do wszelkich urządzeń przejął po ojcu. Początkowo prowadził ją w garażu pod Olsztynem i mieszkaniu w Warszawie. Teraz jest znanym ekspertem od automatyzacji i robotyzacji. Rozmawiamy z nim o tym, czy to łatwy kawałek chleba?
— Z informacji o pana firmie wynika, że działa ona od 40 lat. Pan zajmuje się robotyką. Jak to możliwe? Przecież 40 lat temu robotyka była w całkowitych powijakach.
— To kontynuacja biznesu rodzinnego, który rozpoczął mój ojciec. On działał w zupełnie innej dziedzinie. Zajmował się antykorozją, projektował malarki drogowe. To takie pojazdy, które malowały pasy drogowe.
Na pewno można powiedzieć, że działania biznesowe związane z myślą techniczną są u nas tradycją rodzinną. Muszę jednak przyznać, że sam, zanim przejąłem firmę i rozpocząłem własne działanie, przez 10 lat pracowałem w różnych firmach poza rodzinnym biznesem. To w większości były korporacje międzynarodowe, w których zdobyłem bardzo dużo doświadczenia.
— Co z tej działalności prowadzonej przez pana ojca a z pana dzieciństwa najbardziej wryło się w pana pamięć?
— Jest sporo takich rzeczy. Mam nawet zdjęcie, które jest dla mnie bardzo ważne i sentymentalne. Mam na nim trzy lata i stoję na nim na tle malarki zainstalowanej na samochodzie Żuk. Pamiętam, że wówczas kierowca zaproponował mi jazdę w kabinie. To było dla mnie bardzo ważne i silne przeżycie. Tak jak to dla trzylatka, który odkrywa zupełnie nowy świat. Niestety, mama się nie zgodziła. Na mnie jednak nie działał w tym względzie żaden zakaz. Po cichu urwałem się mamie i poszedłem do kabiny do kierowcy. Jak widać już wówczas bardzo mocno ciągnęło mnie do techniki. Ten epizod mocno zapamiętałem, zapewne także ze względu na konsekwencje, które później poniosłem.
Będąc już trochę starszy, jako młody chłopak przeżywałem w domu wszystko, co się działo z prowadzoną przez tatę działalnością. A bywały różne momenty. Również takie, że w domu zwyczajnie nie mieliśmy na jedzenie, albo było naprawdę dużo pieniędzy, bo tata dostał kontrakt. Prowadzenie działalności w latach 90. to była wielka loteria.
— To kontynuacja biznesu rodzinnego, który rozpoczął mój ojciec. On działał w zupełnie innej dziedzinie. Zajmował się antykorozją, projektował malarki drogowe. To takie pojazdy, które malowały pasy drogowe.
Na pewno można powiedzieć, że działania biznesowe związane z myślą techniczną są u nas tradycją rodzinną. Muszę jednak przyznać, że sam, zanim przejąłem firmę i rozpocząłem własne działanie, przez 10 lat pracowałem w różnych firmach poza rodzinnym biznesem. To w większości były korporacje międzynarodowe, w których zdobyłem bardzo dużo doświadczenia.
— Co z tej działalności prowadzonej przez pana ojca a z pana dzieciństwa najbardziej wryło się w pana pamięć?
— Jest sporo takich rzeczy. Mam nawet zdjęcie, które jest dla mnie bardzo ważne i sentymentalne. Mam na nim trzy lata i stoję na nim na tle malarki zainstalowanej na samochodzie Żuk. Pamiętam, że wówczas kierowca zaproponował mi jazdę w kabinie. To było dla mnie bardzo ważne i silne przeżycie. Tak jak to dla trzylatka, który odkrywa zupełnie nowy świat. Niestety, mama się nie zgodziła. Na mnie jednak nie działał w tym względzie żaden zakaz. Po cichu urwałem się mamie i poszedłem do kabiny do kierowcy. Jak widać już wówczas bardzo mocno ciągnęło mnie do techniki. Ten epizod mocno zapamiętałem, zapewne także ze względu na konsekwencje, które później poniosłem.
Będąc już trochę starszy, jako młody chłopak przeżywałem w domu wszystko, co się działo z prowadzoną przez tatę działalnością. A bywały różne momenty. Również takie, że w domu zwyczajnie nie mieliśmy na jedzenie, albo było naprawdę dużo pieniędzy, bo tata dostał kontrakt. Prowadzenie działalności w latach 90. to była wielka loteria.
— Wróćmy jednak do pana drogi i pana działań w biznesie…
— Zacznijmy od tego, że jak wielu młodych ludzi wyrwałem się z domu. Jako młody inżynier pracowałem w wielu firmach. Tu muszę zaznaczyć, że mam dwa kierunki wykształcenia. Jestem również prawnikiem. Jednak życie tak mną pokierowało, że wykonywałem zasadniczo zawsze zawód inżyniera, a nie prawnika. Ten drugi przydał mi się za to w prowadzeniu działalności gospodarczej.
Tak jak już zaznaczyłem, pracowałem w wielu firmach. Ostatnią z nich, przed moim wejściem we własny biznes, była Huta Warszawa. To akurat było dosyć trudne doświadczenie i po rozstaniu z tą pracą przez moment byłem bezrobotny.
Zadzwonił do mnie brat, który pracował w zupełnie innej firmie. Powiedział mi, że jest potrzebne wykonanie pewnych urządzeń, a ja przecież wiem, jak to robić. Nie miałem pracy, więc się zgodziłem. I jak się okazało, to był początek działalności firmy. Rozpoczynałem, choć z tradycjami, to jednak praktycznie od początku. I te maszyny robiłem tak jak wiele firm wówczas - w garażu.
Czasem, kiedy na dworze było minus 10 stopni, my dogrzewając się na wszystkie możliwe sposoby, mieliśmy w tym garażu koło 12 stopni ciepła. Pierwsze zlecenie okazało się sukcesem. Zaczęły przychodzić kolejne. Ruszyliśmy z firmą.
— Zacznijmy od tego, że jak wielu młodych ludzi wyrwałem się z domu. Jako młody inżynier pracowałem w wielu firmach. Tu muszę zaznaczyć, że mam dwa kierunki wykształcenia. Jestem również prawnikiem. Jednak życie tak mną pokierowało, że wykonywałem zasadniczo zawsze zawód inżyniera, a nie prawnika. Ten drugi przydał mi się za to w prowadzeniu działalności gospodarczej.
Tak jak już zaznaczyłem, pracowałem w wielu firmach. Ostatnią z nich, przed moim wejściem we własny biznes, była Huta Warszawa. To akurat było dosyć trudne doświadczenie i po rozstaniu z tą pracą przez moment byłem bezrobotny.
Zadzwonił do mnie brat, który pracował w zupełnie innej firmie. Powiedział mi, że jest potrzebne wykonanie pewnych urządzeń, a ja przecież wiem, jak to robić. Nie miałem pracy, więc się zgodziłem. I jak się okazało, to był początek działalności firmy. Rozpoczynałem, choć z tradycjami, to jednak praktycznie od początku. I te maszyny robiłem tak jak wiele firm wówczas - w garażu.
Czasem, kiedy na dworze było minus 10 stopni, my dogrzewając się na wszystkie możliwe sposoby, mieliśmy w tym garażu koło 12 stopni ciepła. Pierwsze zlecenie okazało się sukcesem. Zaczęły przychodzić kolejne. Ruszyliśmy z firmą.
— Przez te kilkanaście lat były jakieś momenty, które w specjalny sposób wryły się w pana pamięć?
— Jest taka trochę anegdotyczna sytuacja. Jak zaczynałem działalność, to w Stawigudzie, w tym naszym garażu tylko montowaliśmy urządzenia. A logistyka, projektowanie, wszystko to odbywało się w moim mieszkaniu w Warszawie. Na drugim piętrze w bloku.
I któregoś razu zamówiłem podzespoły do linii, którą budowaliśmy. To było kilka palet części. Dostawca pomylił adresy. Zamiast do Stawigudy do tego naszego garażu, wysłał je do bloku w Warszawie.
Kierowca tira z wielkim zdziwieniem zatrzymał się pod blokiem mieszkalnym. Wszedł na drugie piętro, zadzwonił do drzwi i z przerażeniem w głosie zapytał, jak ma te palety do mnie wnieść. Oczywiście, ostatecznie części trafiły 200 km na północ od Warszawy do Stawigudy, pod Olsztynem.
— Jest taka trochę anegdotyczna sytuacja. Jak zaczynałem działalność, to w Stawigudzie, w tym naszym garażu tylko montowaliśmy urządzenia. A logistyka, projektowanie, wszystko to odbywało się w moim mieszkaniu w Warszawie. Na drugim piętrze w bloku.
I któregoś razu zamówiłem podzespoły do linii, którą budowaliśmy. To było kilka palet części. Dostawca pomylił adresy. Zamiast do Stawigudy do tego naszego garażu, wysłał je do bloku w Warszawie.
Kierowca tira z wielkim zdziwieniem zatrzymał się pod blokiem mieszkalnym. Wszedł na drugie piętro, zadzwonił do drzwi i z przerażeniem w głosie zapytał, jak ma te palety do mnie wnieść. Oczywiście, ostatecznie części trafiły 200 km na północ od Warszawy do Stawigudy, pod Olsztynem.
— W tej chwili Alnea jest kojarzona przede wszystkim z robotyzacją. I to w wielu aspektach od projektowania po wykonanie, ale również bardzo licznymi działaniami propaguje robotyzację.
— Tak. Kiedy przejąłem biznes rodzinny zmieniła się nie tylko nazwa firmy z ALNA na ALNEA, ale także profil firmy. Zajmowaliśmy się stricte automatyzacją, ale bardzo szybko się okazało, że na rynku jest znaczne zapotrzebowanie na wdrażanie robotów przemysłowych, instalowanie ich w różnych urządzeniach. Teraz taką naszą specjalizacją jest połączenie automatyzacji i robotyzacji.
Przy okazji okazało się, że świadomość dotycząca automatyzacji i robotyzacji procesów produkcyjnych jest w Polsce dosyć niska. Firmy bardzo często wolały inwestować w testery, przy najczęściej ręcznej produkcji niż w robotyzację całości linii produkcyjnej, co w oczywisty sposób prowadzi do oszczędności. Wymaga oczywiście jednorazowej inwestycji.
Nasza działalność łączy więc w sobie trzy elementy. Prowadzenie działalności promującej nowoczesne rozwiązania związane z automatyzacją i robotyzacją, projektowanie linii produkcyjnych na zlecenie naszych klientów oraz ich wykonanie i dostarczenie do zleceniodawcy.
— Tak. Kiedy przejąłem biznes rodzinny zmieniła się nie tylko nazwa firmy z ALNA na ALNEA, ale także profil firmy. Zajmowaliśmy się stricte automatyzacją, ale bardzo szybko się okazało, że na rynku jest znaczne zapotrzebowanie na wdrażanie robotów przemysłowych, instalowanie ich w różnych urządzeniach. Teraz taką naszą specjalizacją jest połączenie automatyzacji i robotyzacji.
Przy okazji okazało się, że świadomość dotycząca automatyzacji i robotyzacji procesów produkcyjnych jest w Polsce dosyć niska. Firmy bardzo często wolały inwestować w testery, przy najczęściej ręcznej produkcji niż w robotyzację całości linii produkcyjnej, co w oczywisty sposób prowadzi do oszczędności. Wymaga oczywiście jednorazowej inwestycji.
Nasza działalność łączy więc w sobie trzy elementy. Prowadzenie działalności promującej nowoczesne rozwiązania związane z automatyzacją i robotyzacją, projektowanie linii produkcyjnych na zlecenie naszych klientów oraz ich wykonanie i dostarczenie do zleceniodawcy.
— A jak ten proces automatyzacji i robotyzacji firm wygląda na Warmii i Mazurach?
— Niestety, na Warmii i Mazurach na jednej ręce można policzyć firmy, które chcą się automatyzować i robotyzować. I tu raczej klientów nie mamy. W tej chwili bardzo dużo sprzedajemy do województwa kujawsko-pomorskiego, ale nie tylko, bo też na południe Polski. W tej chwili będziemy tam wywozili całą linię produkcyjną.
Nasz region ma potencjał pod tym względem, choć jest niewykorzystany. Na naszym lokalnym rynku nie jesteśmy jedyną firmą działającą w segmencie automatyzacji i robotyzacji. Jesteśmy ze sobą w kontakcie. I panuje między nami pełne przekonanie o potrzebie silnego impulsu rozwojowego dla tej przyszłościowej branży.
To dlatego wystąpiliśmy do marszałka województwa Marcina Kuchcińskiego z prośbą o przyspieszenie prac nad nową regionalną specjalizacją Zielona Automatyzacja i Cyfryzacja. Przyjęcie tej specjalizacji przyczyni się do rozwoju całego rynku inwestycyjnego, ale też i tego wytwórczego w regionie. Da duży potencjał rozwojowy na przyszłość dla całego województwa. To branże XXI wieku. Ich rozwój to także gwarancja lepszych zarobków na Warmii i Mazurach.
— Niestety, na Warmii i Mazurach na jednej ręce można policzyć firmy, które chcą się automatyzować i robotyzować. I tu raczej klientów nie mamy. W tej chwili bardzo dużo sprzedajemy do województwa kujawsko-pomorskiego, ale nie tylko, bo też na południe Polski. W tej chwili będziemy tam wywozili całą linię produkcyjną.
Nasz region ma potencjał pod tym względem, choć jest niewykorzystany. Na naszym lokalnym rynku nie jesteśmy jedyną firmą działającą w segmencie automatyzacji i robotyzacji. Jesteśmy ze sobą w kontakcie. I panuje między nami pełne przekonanie o potrzebie silnego impulsu rozwojowego dla tej przyszłościowej branży.
To dlatego wystąpiliśmy do marszałka województwa Marcina Kuchcińskiego z prośbą o przyspieszenie prac nad nową regionalną specjalizacją Zielona Automatyzacja i Cyfryzacja. Przyjęcie tej specjalizacji przyczyni się do rozwoju całego rynku inwestycyjnego, ale też i tego wytwórczego w regionie. Da duży potencjał rozwojowy na przyszłość dla całego województwa. To branże XXI wieku. Ich rozwój to także gwarancja lepszych zarobków na Warmii i Mazurach.
— W tej chwili wszędzie mówi się o sztucznej inteligencji. Jak mocno już zawitała do pana branży i do pana firmy?
— My już kilka lat temu stworzyliśmy takie urządzenie, które nazywamy sztuczne oko dla robota. Ono ma w sobie pełną algorytmikę, nad którą oczywiście można dyskutować, czy jest już sztuczną inteligencją. Są tam elementy samodzielności urządzenia, które podejmuje decyzję, w którą stronę i jak pojedzie.
Sztuczna inteligencja może jeszcze na dzisiaj w przemyśle nie rządzi, ale to kwestia czasu. Pewne rozwiązania wymagają niezwykle zaawansowanej logiki i człowiek nie jest w stanie stworzyć tak skomplikowanych algorytmów, żeby te zadania wykonać. Pokładam wielką nadzieję w sztucznej inteligencji, która będzie w stanie te zadania wykonać.
— My już kilka lat temu stworzyliśmy takie urządzenie, które nazywamy sztuczne oko dla robota. Ono ma w sobie pełną algorytmikę, nad którą oczywiście można dyskutować, czy jest już sztuczną inteligencją. Są tam elementy samodzielności urządzenia, które podejmuje decyzję, w którą stronę i jak pojedzie.
Sztuczna inteligencja może jeszcze na dzisiaj w przemyśle nie rządzi, ale to kwestia czasu. Pewne rozwiązania wymagają niezwykle zaawansowanej logiki i człowiek nie jest w stanie stworzyć tak skomplikowanych algorytmów, żeby te zadania wykonać. Pokładam wielką nadzieję w sztucznej inteligencji, która będzie w stanie te zadania wykonać.
— Może jakiś przykład?
— Dobrym przykładem jest sytuacja, kiedy wrzucamy przed robota garść różnych części, w zupełnie losowy sposób. Celem dla robota jest poskładanie z nich urządzenia. Dzisiaj to jest niemożliwe. Przy użyciu sztucznej inteligencji coś takiego zaczyna być całkowicie realne. Brzmi trochę jak film science fiction, prawda?
— Dobrym przykładem jest sytuacja, kiedy wrzucamy przed robota garść różnych części, w zupełnie losowy sposób. Celem dla robota jest poskładanie z nich urządzenia. Dzisiaj to jest niemożliwe. Przy użyciu sztucznej inteligencji coś takiego zaczyna być całkowicie realne. Brzmi trochę jak film science fiction, prawda?
— Trudno się z takim określeniem nie zgodzić. Trzymając się pytań o przyszłość, rośnie już następne pokolenie Kamińskich, którzy przejmą po panu firmę i pasje do robotów?
— Zostawiam swoim dzieciom pełną wolność. Młodzież ma sama układać sobie swoje życie. Jak będą chcieli współpracować z ojcem i matką, bo moja żona również razem ze mną prowadzi naszą firmę, będziemy zadowoleni. Są na to pełne widoki, bo syn uczy się na automatyka.
— Zostawiam swoim dzieciom pełną wolność. Młodzież ma sama układać sobie swoje życie. Jak będą chcieli współpracować z ojcem i matką, bo moja żona również razem ze mną prowadzi naszą firmę, będziemy zadowoleni. Są na to pełne widoki, bo syn uczy się na automatyka.
Stanisław Kryściński
Komentarze (0) pokaż wszystkie komentarze w serwisie
Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.
Zaloguj się lub wejdź przez