Historia pana Jana. O walce z samym sobą, z przeciwnościami życiowymi, demonami przeszłości

2024-01-01 18:00:00(ost. akt: 2023-12-29 14:13:25)

Autor zdjęcia: pixabay

Po 26 latach tułaczki wrócił "na stare śmieci" - do Olsztyna. — Sam narozrabiałem w swoim życiu i nie mam do nikogo pretensji — mówi pan Jan. — Jestem wdzięczny Bogu i osobom, które mi pomogły, że dostałem kolejną szansę, by ostatnie lata przeżyć jak człowiek. Marzę, że kiedyś moje dzieci mi wybaczą...
Życie pisze różne scenariusze... Nie zawsze wszystko układa się po naszej myśli, szczególnie gdy człowiek jest młody i popełnia błędy, które pozostawiają na wiele lat w naszej psychice i burzą życie całej rodziny. Trudno przełamać wstyd i prosić o przebaczenie. Czasem wydaje się, że już nic nie można zrobić... Wtedy najczęściej pojawia się bezsilność, załamanie i nałogi, które powodują, że człowiek popada w marazm i nie ma siły walczyć o normalne życie.

Historia pana Jana opowiada właśnie o walce z samym sobą, z przeciwnościami życiowymi, demonami przeszłości. To wojna o normalne życie, kawałek własnego miejsca na ziemi i kolejne lata w trzeźwości.

— Sam narozrabiałem w swoim życiu — zaczyna swoją opowieść mężczyzna. — Nie mogę mieć do nikogo pretensji, że życie tak mi się potoczyło. Młody byłem i głupi. Miałem konflikty z prawem już za kawalera. Potem się zakochałem, ożeniłem się z Irenką, na świecie pojawił się nasz syn a potem córka. Niestety, znów narozrabiałem i da lata po ślubie dostałem karę 8 lat pozbawienia wolności. Kiedy wyszedłem na wolność, ale już nie miałem do kogo wracać. Mama nie żyła, a żona rozwiodła się ze mną i założyła nową rodzinę.

W Warszawie chciał zacząć nowe życie
Pan Jan postanowił nie wracać w rodzinne strony. Bał się, że kryminalista w Olsztynie nie znajdzie pracy, a rodzinie przyniesie tylko wstyd. Pojechał do Warszawy... Liczył, że w wielkim mieście łatwiej będzie o anonimowość i pracę. Myślał, że ułoży sobie życie. Niestety, nie było to takie łatwe jak się wydawało. Imał się różnych prac... Niestety, to co zarabiał nie wystarczało na opłacenie czynszu i przeżycie. Tak trafił na ulicę.

— Początkowo człowiek nie może uwierzyć w to, że stał się bezdomnym — mówi pan Jan. — Wydaje się, że za dzień czy dwa coś się zmieni. Mijają jednak dni, miesiące i lata, a człowiek przyzwyczaja się do tej sytuacji. Z każdym dniem radzi sobie na ulicy coraz lepiej. Uczy się kraść, żebrać, kombinować. Poznaje innych ludzi, którzy też tak żyją. Czasami pojawia się myśl i tęsknota za rodziną, domem... Ale najczęściej zagłusza się ją alkoholem.

Życie na ulicy
Nocowanie w pustostanach, w krzakach altankach, a czasem noclegowniach, staje się normalnością. Nikt z bezdomnych nie wstydzi się też żebrać. Tak mija dzień za dniem, a z dni robią się lata. Z pamięci ulatują dobre chwile i miłe wspomnienia. Każdy dzień staje się walką o przetrwanie i o zdobycie alkoholu. Nie ma miejsca na myśli o domu, dzieciach.. Wszędzie są za to inni bezdomni, których spotyka się w pustostanach, na dworcach. Znają się z tylko z imienia...

— To co przeżyłem będąc bezdomnym nadaje się na scenariusz do filmu lub książkę — opowiada. — Na moich oczach umierali ludzie... Kiedyś piliśmy i nagle jeden z kolegów, upadł i zmarł. Przyjechała karetka, ale lekarz stwierdziła zgon. Czasem, jak spaliśmy w pustostanach jakichś, któryś z kolegów zasypiał i już się nie budził. Byli to ludzie w moim wieku, ale też młodsi. Żaden bezdomny nie może być pewien czy dożyje jutra... Ja też kilka razy uciekłem śmierci spod kosy. Jestem po dwóch zawałach i kilku operacjach. Widać jednak jeszcze Bóg stwierdził, że to nie mój czas, że jeszcze mam jakieś zadanie do wykonania na ziemi.

Chciał zawalczyć o siebie
Wiadomość, że zmarła była żona pana Jana bardzo go zasmuciła. Miała 46 lat. Mężczyzna bardzo to przeżył. Sam miał już ponad 50 lat, ale czuł się wrakiem człowieka. Nie miał na nic siły, szybko się męczył a wielokrotnie odmrożone kończyny odmawiały posłuszeństwa. Wiele razy myślał, żeby coś zmienić w swoim życiu, jednak nałóg był silniejszy.

— Bardzo kochałem moją żonę — zapewnia. — Skrzywdziłem i ją i nasze dzieci. Przez wiele lat moją drugą żoną był alkohol. Był zawsze przy mnie, nosiłem go z sobą, spałem z nim, a kiedy piłem, to zatapiałem w nim wszystkie smutki i tęsknoty. Nie miałem odwagi, by się dowiedzieć co dzieje się z moimi dziećmi. Były już pełnoletnie, nie wiedziałem jednak czy mają już swoje rodziny i co u nich słychać.

Cztery lata temu pan Jan trafił po raz kolejny do szpitala, potem do noclegowni i do ludzi z misji pomocy bezdomnym w Warszawie. Postanowił kolejny raz zawalczyć o siebie. W pensjonacie dla bezdomnych mężczyzn otrzymał nie tylko fachową pomoc, dach nad głową, ale i dużo serca ze strony dyrektorki i pracowników.

— Ci ludzie to anioły bez skrzydeł — mówi ze łzami w oczach i gardłem ściśniętym ze wzruszenia. — Po 10 minutach rozmowy z pracownikami misji poczułem, że muszę walczyć o siebie. Z ich wsparciem przestałem pić i uwierzyłem, że można w życiu wszystko zmienić.

Szansa na nowe życie
W grudniu 2020 roku pan Jan po wielu latach tułaczki wrócił do Olsztyna.

— Trudne są takie powroty, tyle znajomych miejsc, wspomnień... Ale z drugiej strony wszystko inne, jakieś takie obce — tłumaczy pan Jan. — Ciężko mi się zaaklimatyzować. Wycierpiałem wiele w tej Warszawie, bardzo bałem się powrotu. W pierwszych dniach najbardziej ciągnęło mnie na cmentarz, na grób żony. Staram się żyć swoim życiem, mam zasiłek dla niepełnosprawnych. Nie myślałem nigdy, że wrócę na stare lata tutaj. Tu mieszkają moje dzieci, moje wnuczki... Niestety nie chcą mi wybaczyć, a ja rozumiem to... Wiele złego im w życiu uczyniłem. Może kiedyś da nam się usiąść i porozmawiać, może mi kiedyś wybaczą... Spotykam czasem starych znajomych. Jak mnie widzą, to przystają zdumieni, że żyję. Dostałem drugą szansę od Boga na normalne życie i chciałbym ją dobrze wykorzystać. Tułając się po Warszawie często myślałem, że już nic dobrego nie może mnie spotkać. Sam nie dałbym rady pokonać tego nałogu. Wielka zasługa misji i jej pracowników, że wyszedłem na prostą. Do końca życia będę im wdzięczny za wszystko, co dla mnie zrobili. Dziękuję też Bogu, który dał mi szansę. Człowiek uczy się na błędach, ja wiele ich popełniłem i chciałbym jeszcze coś dobrego zrobić w życiu. Wszystkim, którzy myślą, że nie można się podnieść z bezdomności i alkoholizmu, mówię, że to nieprawda. Trzeba walczyć, a zawsze znajdzie się jakaś iskierka w tunelu, pomocna dłoń, która wskaże dobrą drogę. Lepiej późno niż wcale...

Największe marzenie pana Jana
— Nie mam wielkich marzeń ani planów. Nauczyłem się przez te lata jednego: żyć chwilą i brać każdą, która nam została dana. Może jest jedno takie marzenie: mały biały domek... — odpowiada. — Może być nawet malutki pokój, ale tylko mój. Kąt, w którym doczekam ostatnich dni. I jeszcze chciałbym pojechać do Rzymu na grób Jana Pawła II. Mam za co dziękować Bogu, zasypiam w ciepłym i czystym łóżku, mam co jeść, a ludzie nie patrzą już na mnie z obrzydzeniem...Gdyby jeszcze moje dzieci mi wybaczyły to byłbym najszczęśliwszym człowiekiem na świecie...


Pan Jan przez wiele lat był bezdomny. Nocowanie w pustostanach, w krzakach altankach, a czasem noclegowniach było normalnością. Żebranie i kradzieże też... Tak mijał dzień za dniem, a z dni robiły się lata.