Ostatnią ofiarę wielkiej burzy odnalazł jasnowidz

2007-10-07 00:00:00

- Gdy długo szuka się zaginionego i w końcu odnajduje się jego ciało, ból miesza się z radością, łzy ciekną po uśmiechniętej twarzy - mówi siostrzenica znalezionego w ubiegłą niedzielę Józefa Lipiny, ostatniej zaginionej ofiary białego szkwału. Odnaleziono go dzięki pomocy jasnowidza.

Józef Lipina zaginął 21 sierpnia na jeziorze Łabap, w czasie wielkiego szkwału, gdy próbował ratować swojego brata. Tragedia rozegrała się w ciągu dwudziestu minut.
- Ja, mój ojciec i wuj byliśmy na łódce - mówi Michał, syn Józefa Lipiny. Michał to jedyny członek załogi, który ocalał. - Nagle pogoda zaczęła się psuć, ojciec i wujek czując, co się święci opuszczali żagle. Mieliśmy płynąć do brzegu. Nie zdążyliśmy. Nagły podmuch wywrócił naszą łódkę do góry dnem. Na początku wszyscy wypłynęli, szybko jednak wujowi Andrzejowi wyczerpały się siły, zaczął tonąć. Ojciec rzucił się bratu na ratunek. Widziałem, jak trzyma jego głowę nad wodą i płynie do brzegu. Chwilę później pojawiła się łódka z sześcioosobową załogą. Rzucili mi kapok. Mówili, że spotkali mojego ojca i rzucili mu koło ratunkowe. Byłem w szoku, o nic więcej nie pytałem, nawet nie wiem, czy podziękowałem tym ludziom za pomoc.

To była ostatnia deska ratunku
Na poszukiwanie obydwu mężczyzn wysłano strażaków, policję i Wodne Ochotnicze Pogotowie Ratunkowe. Pod wodę zeszli płetwonurkowie. Przez pierwszych kilka dni rodzina łudziła się, że zaginieni wkrótce odnajdą się cali i zdrowi. Później nadzieja zaczęła gasnąć. Piątego dnia poszukiwań wiadomo już było, że jeden z braci nie przeżył wypadku. Ciało 57-letniego Andrzeja znaleziono unoszące się na wodzie. Nadal nie wiadomo było nic o drugim z braci. Poszukiwania Józefa na dużą skalę trwały jeszcze kilka dni, ale nie przyniosły rezultatu i w końcu odwołano płetwonurków. Akcję prowadzili już tylko strażacy na powierzchni jeziora, dzień po dniu patrolujący Łabap. Po kilkudziesięciu dobach takich poszukiwań także oni zaczęli tracić nadzieję, że kiedykolwiek odnajdą zwłoki.
- Czasem jezioro nie zwraca ciała, albo znajdujemy je dopiero po kilkudziesięciu latach - mówi Małgorzata Szmidt-Jeżewska, rzecznik Komendy Wojewódzkiej Państwowej Straży Pożarnej w Olsztynie. - Kilka lat temu przypadkiem grupa naszych płetwonurków trafiła na dnie jeziora Wuksniki na szczątki płetwonurka, który utonął tam w 1981 roku. Gdy zaginął przez tydzień szukało go 40 nurków i nie mogli go odnaleźć.
Rodzina zaginionego nie dawała jednak za wygraną.
- Chcieliśmy mieć, gdzie postawić świeczkę, położyć kwiaty, chcieliśmy móc go pożegnać - mówi Michał Lipina, syn zaginionego.
Kiedy wysiłki strażaków nie przynosiły efektów, w akcie desperacji i rozpaczy rodzina postanowiła skorzystać z usług jasnowidza. Trzyosobowa delegacja ruszyła w kilkusetkilometrową podróż do Człuchowa na Pomorzu, gdzie mieszka Krzysztof Jackowski, najbardziej znany polski jasnowidz.
- Numer do niego dostałam od mojej znajomej, która pracuje w komendzie w Zabrzu - mówi Joanna Duda, siostrzenica Józefa Lipiny. - Jackowski znalazł tam trzy osoby. Mieliśmy nadzieję, że pomoże i nam. To była ostatnia deska ratunku.

Na progu daliśmy zdjęcie i ubrania
Krzysztof Jackowski w swojej karierze odnalazł około 600 zaginionych ciał ludzi. Każdy przypadek skrupulatnie dokumentuje.
- Gdy przychodzi wizja, to jest jak błysk, trwa chwilę, nagle widzę ciało i jego otoczenie. Obraz dosłownie wypala mi się w pamięci. Potem sporządzam mapę. Zaznaczam na niej charakterystyczne elementy krajobrazu i położenie ciała - opowiada jasnowidz.
- Żeby mieć wizję, potrzebuję rzeczy należących do zaginionego - mówi Krzysztof Jackowski. - Najlepiej gdy są to znoszone ubrania i zdjęcia. Rodziny nigdy przed wizją nie wpuszczam do środka swojego domu, nie rozmawiam z nimi o zaginionym i nie pozwalam obserwować siebie, gdy próbuję sprowadzić wizję. Tak jest lepiej, wizje nie są wtedy "skażone".
Podobnie było w przypadku zaginięcia Józefa Lipiny. Michał i Joanna oddali w progu zdjęcie i ubrania. Po mapę z zaznaczoną pozycją ciała przyjechali po dwóch godzinach. Jeszcze tego samego dnia ruszyli do Węgorzewa. Następnego dnia rano zjawili się na komendzie.
- Policjanci zapytali tylko, jaki jasnowidz sporządził tę mapę - mówi Joanna Duda. - Gdy dowiedzieli się, że Jackowski, poprosili o kilkanaście minut na zorganizowanie wyprawy. Razem z policjantami na poszukiwanie ciała pojechali strażacy i ratownicy z WOPR-u. Jestem im wdzięczna, że potraktowali nas poważnie, bałam się, że może być inaczej.
Policjanci bez trudu znaleźli miejsce z charakterystycznymi obiektami narysowanymi przez jasnowidza. Według mapy, ciało miało spoczywać w kilkusetmetrowym pasie trzcin. Rozpoczęto poszukiwania, Ciało odnaleziono po kilkudziesięciu minutach. Leżało głęboko zaklinowane w trzcinach, z dala od jakichkolwiek miejsc uczęszczanych przez ludzi. Nie było szans na to, by odnalazła je przypadkowa osoba.
- To był Józef, leżał twarzą w wodzie - mówi Joanna Duda. - Nie potrafię opisać, co dzieje się z człowiekiem, gdy długo szuka zaginionego bliskiego i nagle znajduje jego ciało. Smutek miesza się z radością, płacz ze śmiechem.

Jeszcze jeden człowiek?
We wtorek Józef Lipina w trumnie ruszył w swoją ostatnią podróż - do rodzinnej Rudy Śląskiej. Tu zostanie pochowany w piątek. Na rozwiązanie czeka jednak jeszcze jedna zagadka.
- Jackowski mówił, że czuł obecność jeszcze jednego martwego człowieka w tym jeziorze - mówi Joanna Duda. - Powiedziałam o tym policjantom. Odpowiedzieli, że nie odnaleźli jeszcze jednej osoby, która utonęła tu w 1996 roku.
Mariusz Jaźwiński

>>> Tragedia na mazurskich jeziorach
Uwaga! To jest archiwalny artykuł. Może zawierać niaktualne informacje.