Opalach: Nie wyjadę z Polski. To mój dom [WYWIAD]

2020-05-26 09:43:29(ost. akt: 2020-05-26 10:06:25)

Autor zdjęcia: Kamil Foryś

ROZMOWA || W Niemczech mielibyśmy łatwiej, ale nie chcemy wyjeżdżać. Nasz dom jest tu, w Olsztynie — mówi Przemysław Opalach. Koronawirus nabruździł mu i w życiu prywatnym, i bokserskim. Może się okazać, że najbliższą walkę stoczy w... klatce z celebrytami.
— Jak trzymasz się w czasach wirusa?
— Dobrze, całe szczęście wszyscy jesteśmy zdrowi. I oby tak zostało. Nie mieszkamy w centrum, mamy wokół swojego domu dużo przestrzeni, więc nie odczuliśmy przesadnie tej "izolacji". Nie miałem zbyt wiele powodów do narzekań (może z wyłączeniem okresu, gdy obowiązywał zakaz wstępu do lasu, parków etc.). Przerwa w prowadzeniu zajęć sportowych, bokserskich, chyba nawet dobrze mi zrobiła (choć oczywiście dało się ją odczuć finansowo). Była jednak okazja, by spędzić więcej czasu z najbliższą rodziną. Bo zazwyczaj tempo życia niezbyt mi na to pozwala. Bardziej ten cały przestój odczuła moja żona, a konkretniej jej salon, bo wszelkie zabiegi (w tym przypadku np. zabiegi związane z włosami) były w tym czasie praktycznie zakazane...

— Co sądzisz o tym całym zamieszaniu z koronawirusem?
— Szczerze? Wydaje mi się, że zagrożenie — owszem — jakieś było i jest, ale środki, które się podejmuje, nie są zbyt adekwatne. Początkowo myślałem, że te wszystkie zakazy i nakazy będą wprowadzane na krótsza metę, by dać szansę lepiej przygotować się służbie zdrowia. W takim układzie miało to konkretny sens, więc sam się w to wkręciłem.. Z przyjaciółmi zorganizowaliśmy np. kilkaset chust ochronnych dla jednej z najbardziej zagrożonych grup w Olsztynie, czyli dla osób bezdomnych. Nie sądziliśmy jednak, że sytuacja będzie toczyła się dalej w taki sposób.

— Zakazy powinny zostać zniesione?
— Po prostu powinniśmy zacząć wreszcie uważniej słuchać ekspertów, a nie polityków. W tej całej walce z pandemią jest tyle chaosu, tyle bezmyślnych działań na oślep... Ktoś albo świetnie się bawi kosztem nas wszystkich, albo nie ma bladego pojęcia co robi. Nie wiem która z opcji jest gorsza. Efekt jest jednak jaki jest. Mnóstwo firm upadło, bezrobocie rośnie, a z nim kolejki po zasiłek. Jednocześnie słyszymy, że pandemia w Polsce ponoć nawet jeszcze nie rozkręciła się na dobre. Nie dziwię się, że ludzie zaczynają wychodzić na ulicę.

— Wspomniałeś niedawno, że ograniczenia solidnie nabruździły wam w innej sprawie rodzinnej.
— Tak, to prawda. To bolesny temat. Ledwie weszły w życie utrudnienia w przekraczaniu granic, a zmarła moja babcia. Dotknęło to nas wszystkich, to normalne. Dodatkowo bolało to, że nie mogliśmy się z nią pożegnać tak, jak tego chcieliśmy. Tak... jak na to zasługiwała. Życie rozrzuciło nieco naszą rodzinę m.in. między Polską i Niemcami. Nie wszyscy mogli więc przyjechać. A i ci, którzy byli na miejscu, mieli mocno utrudnioną sprawę ze względu na limit osób obowiązujący wówczas na cmentarzach. Przykra sprawa.

— Gdy tak wrzucają nam wciąż na kark kolejne podatki, nie pojawiła się myśl, by wrócić na zachód?
— Czasem tego typu kwestie pojawiają się w naszych domowych rozmowach. Nie chcemy jednak wyjeżdżać z Polski, z Olsztyna. Identyfikujemy się z tym miejscem. To nasz dom. To miejsce, w którym naprawdę czujemy, że jesteśmy u siebie. Polski system faktycznie nie jest najłatwiejszy. W Niemczech mało kto byłby pewnie w stanie pojąć ile mamy tu bzdurnej biurokracji. Wysokość i liczba podatków, w porównaniu do zarobków, to jakaś paranoja. Na tę chwilę jednak na naszą sytuację nie narzekamy. Jest dobrze i robimy wszystko, by było jeszcze lepiej.

— Tak szczerze, jakie emocje wywołują u ciebie Niemcy?
— Mieszane. I to w takim skrajnym sensie. Spędziłem tam znaczny kawał życia. Gdy rodzice się rozwiedli, zamieszkałem tam z mamą, miałem 8 lat.

— Stąd też i ten akcent, sposób wypowiedzi.
— Dokładnie, dlatego też będziesz musiał nieco "wygładzić" przed drukiem to, co mówię (śmiech). To kraj naprawdę dużych możliwości. W wielu kwestiach na pewno życie tam jest "łatwiejsze". Normalniejsze. Z drugiej strony... z Niemcami wiąże się też mnóstwo przykrych wspomnień.

— Śmierć ojca?
— (Dłuższa cisza) Tak, między innymi. Miał wypadek samochodowy, byłem wtedy prawie 18-latkiem. Przeżył, ale był w znacznej mierze sparaliżowany. Ostatecznie nie wyszedł z tego. Zmarł blisko rok później w hospicjum, do którego został przeniesiony.

— Dużo czasu minęło nim — choć trochę — pozbierałeś się po tej tragedii?

— Ta sytuacja kompletnie mnie rozbiła. Winiłem chyba wszystkich, łącznie z Bogiem. Byłem tylko nastolatkiem, było to za wiele jak na moje siły. Pojawił się alkohol, narkotyki. Wszystko co pozwoliło choć na trochę zapomnieć o tej sytuacji. Na całe szczęście wkrótce przyszło i opamiętanie. Dotarło do mnie, że wciąż mam po co i dla kogo żyć. A i tata nie chciałby na pewno, bym się poddał.

— Jego brak wciąż boli?
— Bardzo, choć minęło tak wiele lat. Ta śmierć była taka... kompletnie nierealna, niespodziewana, bez sensu. Znaczna część mojego życia runęła jakby na pstryknięcie palcami. Bardzo mi go brakuje. Płakałem, gdy nie było go ze mną podczas mojego ślubu. Byłby niesamowitym dziadkiem, teściem.

— Zmarł, gdy praktycznie byłeś dorosły. Wcześniejsze lata spędziłeś jednak pod ręką ojczyma.
— Tak. Miał bardzo twardą rękę. I to dosłownie. Ale nie chcę już do tego wracać. Te wszystkie siniaki są już dawno za mną. Żyję dalej i staram się, by nie rzutowało to na moje obecne życie.

— Może stąd ta kariera w sportach walki? Byłeś prany od małego. Przy tym ciosy w ringu to pikuś.
— W rozpoczęciu treningów nie było wielkiej filozofii. Jakiś sport trzeba było uprawiać, padło na ten. Jednak jak tak teraz myślę, to te treningi dodawały mi — zwłaszcza w tych młodych latach — pewności siebie. W tamtym bolesnym, dziecięcym czasie na pewno mi jej brakowało. Możliwe, że — podświadomie — trenowałem, bo chciałem umieć zapewnić bezpieczeństwo nie tylko sobie, ale i najbliższym.

— Kiedy spodziewać się ciebie w ringu?
— W tym roku miałem zaplanowane 2-3 pojedynki, z których jeden był wyraźnie poważniejszy. Niestety wszystko pokrzyżował koronawirus. Jak i wielu innym sportowcom. Cały czas trzymam jednak przyzwoitą formę. Od kiedy zluzowano nieco obostrzenia, a na salach może pojawiać się więcej osób, ruszyliśmy mocniej z sekcją pięściarską. Gdy sytuacja się jeszcze trochę ustabilizuje, wrócę do konkretnych rozmów o terminach walk.

— Jedną z największych wypłat, trochę wstyd przyznać, oferują obecnie w Polsce "walki celebrytów". Co gdybyś otrzymał ofertę od Fame MMA?
— Kilku mniej znanych, jak to nazwałeś, "celebrytów", próbowało mnie już nieco zaczepiać w mediach. Myślę, że właśnie w tym celu. Jak to się jednak mówi: "psy szczekają, a karawana jedzie dalej". Jednak co do samej federacji, Fame MMA, to słyszałem bardzo dużo dobrego. Oczywiście sportowo nie jest to poziom UFC, ale nikomu tam nie zależy, by taki był. Cel jest zupełnie inny. Udowodnili natomiast, że są słowni, dotrzymują umów, nie kręcą przy rozliczaniu kasy, znają się na dobrej organizacji. Szkoda, że nie jest to normą w moim ukochanym boksie, K-1...

— Rozumiem, ale co z przyjęciem takowej oferty?
— Jaka kasa byłaby na stole?

— Jesteś rozpoznawalny, więc w ciemno strzelam, że lepsza niż w najbliższej twojej walce w boksie.
— Na pewno rozważyłbym taką propozycję. Sporty walki to nie tylko sport, ale i biznes. Ostatnie lata pokazały mi zresztą niestety, że nawet bardziej to drugie. Warto mieć co wrzucić do świnki skarbonki. Jeśli więc zadzwoni taki telefon, to na pewno go odbiorę.

Rozmawiał Kamil Kierzkowski



Czytaj e-wydanie


Gazeta Olsztyńska zawsze pod ręką w Twoim smartfonie, tablecie i komputerze. Codzienne e-wydanie Gazety Olsztyńskiej, a w czwartek i piątek z tygodnikiem lokalnym tylko 2,46 zł.

Kliknij w załączony PDF lub wejdź na stronę >>>kupgazete.pl


We wtorkowym (26 maja) wydaniu m.in.


Wodomierz policzy opłatę za śmieci
Jeśli radni się zgodzą, to Olsztyn czeka rewolucja w naliczaniu opłat za śmieci, za które będziemy płacić w zależności od zużytej wody. Robi tak coraz więcej samorządów, bo ludzie migają się od płacenia za wywóz odpadów.

Joanna Murzyn z mężem Damianem oraz dziećmi: Luizą i Beniaminem Koniec beki z mamuś na Facebooku
Za sprawą społecznych animozji, internetowe matki mają wizerunek roszczeniowych i żyjących z zasiłków. Internauci robią więc sobie z nich „bekę”, czyli żarty. Słusznie? Pytamy o to Joannę Murzyn, założycielkę facebookowej grupy „Pozytywne Mamuśki Olsztyn”.

Bogumiła z ŁataczówPo kądzieli historia pisana
Dzień Matki, święto matki każdego z pokoleń, które dawniej żyło. Tak przynajmniej jest w moim domu, w którym rodzinną historię matek dokumentują zdjęcia i wspomnienia. To okazja do wspomnienia i babci, i prababci, i praprababci.