Wizerunek Jezusa na płótnie. Całun Turyński i jego tajemnice

2021-04-04 16:01:00(ost. akt: 2021-04-02 16:16:14)

Autor zdjęcia: domena publiczna

Biczowało go dwóch prześladowców stojących po bokach. Jeden z nich był bardziej brutalny... Około stu ciosów zostało zadanych z wielką dokładnością. Tylko okolice serca zostały oszczędzone, bo skazaniec nie mógł umrzeć od bicza.
Bicz, którego używali Rzymianie zakończony był ciężarkami z ołowiu, które za każdym uderzeniem wgryzały się w skórę i powodowały rany szarpano-tłuczone. Na głowę włożono Mu nie cierniową koronę, którą znamy z przekazów spopularyzowanych w sztuce, tylko „kask z cierni”. Brutalnie go wciśnięto i przewiązano sznurem...

Tę bulwersującą opowieść zacznijmy jednak od końca XIX wieku.

Był wieczór 28 marca 1898 roku, kiedy to Secondo Pia, fotograf amator otrzymał zgodę na to, aby w katedrze turyńskiej zrobić zdjęcie wizerunkowi mężczyzny odbitego na lnianym płótnie. Rzadka możliwość, bo Całun Turyński wystawiany był raz na kilkadziesiąt lat. Na co dzień przechowywany był w metalowej szkatule zamkniętej na wiele zamków. Do jednych z nich klucze miał król włoski, do którego całun należał, a do innych arcybiskup Turynu. Zanim całun trafił do Turynu w XVII wieku, przebył drogę z Jerozolimy przez Bizancjum, gdzie znajdował się przez kilkaset lat i Francję. To tam został wystawiony na widok publiczny po raz pierwszy w 1357 roku.

Wróćmy jednak do katedry turyńskiej i pamiętnego 28 marca. Kiedy fotograf rozpoczął wywoływanie klisz, nie mógł nadziwić się temu co zobaczył. Z każdą minutą jak zza mgły zaczęła wyłaniać się tajemnicza postać dojrzałego mężczyzny z długimi włosami.
— Zamknięty w ciemni przeżywałem niesamowite emocje, kiedy zobaczyłem to święte oblicze, ukazujące się po raz pierwszy w pozytywie mojego negatywu fotograficznego. Był to wizerunek tak wyrazisty, że skamieniałem — zapisał w swoich notatkach.

Dopiero wynalezienie aparatu fotograficznego umożliwiło właściwe odczytanie tego, co przez niemal XIX wieków skrywał Całun Turyński. Płótno było negatywem, który nie do końca można było odczytać. Przed wynalezieniem fotografii takie odwrócenie obrazu było niemożliwe. Moment ten był swego rodzaju odkryciem kopernikańskim. Świat zaczął interesować się niezwykłym wizerunkiem, choć niewielu dawało wiarę fotografowi. Nie brakowało nawet osób duchownych, które posądzały go o dokonanie oszustwa. Zadanie udowodnienia fałszerstwa powierzono Yvesowi Delage, który był zdeklarowanym ateistą. Ten jednak po gruntownych badaniach orzekł, iż prawdopodobieństwo tego, że całun nie pochodził od ciała Chrystusa, wynosi na 1 do 10 mld. Stwierdził, że szczegóły anatomiczne postaci jak i ślady ran na płótnie z punktu widzenia medycyny, są zbyt dokładne, by mogły być dziełem malarza...

O Całunie Turyńskim w międzywojennej Polsce zrobiło się głośno z okazji kolejnego wystawienia wyjątkowej relikwii w Turynie w 1931 roku. Wówczas to ukazała się publikacja pt.: „Prawdziwa fotografia Pana Jezusa” autorstwa Kazimierza Prószyńskiego. Autor zwraca uwagę na to, iż ciało mężczyzny owinięte w płótno nie było obmyte, jak to zazwyczaj bywało. Dlaczego? Po prostu nie było na to czasu. Było późno, kiedy to Józef z Arymatei poszedł do Piłata, aby poprosić go o wydanie ciała. Po zmroku nastałby już szabat, więc nie można było chować zmarłych. Dlatego trzeba było się spieszyć.

Dzięki temu, że nie obmyto ciała, mamy dziś właśnie obraz Chrystusa. Ze zdjęcia wyłania się obraz nagiego Chrystusa, a nie takiego, który na biodrach ma opaskę. W średniowieczu rzecz nie do pomyślenia. To jeden z dowodów na to, że całun nie może być dziełem fałszerza. Z obrazu czytamy również to, że mężczyzna miał nietknięte nogi, podczas gdy innym skazańcom je łamano, aby spowodować szybszą śmierć przez uduszenie z braku punktu podparcia.

We wspomnianym 1931 roku wykonano nie jedno, a kilkanaście zdjęć i to przy świadkach, aby nie zostać posądzonym o manipulacje. Aby lepiej zrozumieć, w jaki sposób skazany oddał życie, zaczęto przeprowadzać doświadczenia. Na krzyżu wieszano zwłoki, przebijano gwoźdźmi amputowane ręce i nogi. Warto wspomnieć, że w średniowieczu zawsze malowano lub rzeźbiono dłonie przebite gwoździami na środku, tymczasem z całunu widać, że zostały przytwierdzone przez przeguby. Inaczej nie uniosłyby ciała. Co byłoby, gdyby artysta wzorował się na Całunie Turyńskim? Taki przykład mamy chociażby z początku XVII wieku.

Antoon van Dyck, flamandzki malarz doby baroku i uczeń Rubensa przebywał w Turynie w 1625 roku, kiedy to miało miejsce publiczne wystawienie całunu z okazji zaślubin Wiktora Amadeusza I. Na podstawie płótna namalował wiszącego na krzyżu Chrystusa, który ma przebite dłonie w nadgarstkach, a nie w dłoniach, jak to jest przedstawiane w tradycyjnej ikonografii.

Zainteresowanie całunem nabrało tempa. W przedwojennej Polsce nawet lekarze przygotowywali odczyty na temat Całunu Turyńskiego. Jeden z nich pt.: „Męka Pańska na podstawie badań nad świętym całunem z Turynu w świetle nauki lekarskiej” został poprowadzony w 1937 roku w Wilnie przez doktora Stanisława Karwowskiego.

Do dokładnego zbadania całunu powołano specjalny dział nauki - syndologię. Jeżeli chodzi o wymiary, lniane płótno ma 4 m 36 cm długości i 1 m 10 cm szerokości. Na połowie podłużnej materii widać odbicie postaci nagiego mężczyzny, słusznego wzrostu, mocno zbudowanego. Na drugiej połowie odbicie tego samego człowieka z tyłu. Jest to swego rodzaju mapa skatowanego człowieka, z której można odczytać m.in. rany po biczowaniu oraz po przebiciu nadgarstków i stóp, czy wielki wyciek krwi razem z płynem limfatycznym z rany zadanej pod żebrami. Widać również nadpalenia spowodowane pożarem w 1532 roku oraz zacieki utworzone przez wodę podczas gaszenia ognia. Cofnijmy się więc do wydarzeń, które z wielkim prawdopodobieństwem miały miejsce niemal dwa tysiące lat temu...

Jak dowiedli naukowcy, mężczyzna z całunu był przywiązany do słupa i biczowany przez dwóch oprawców stojących po jego dwóch bokach. Mieli zadać około stu razów biczami zakończonymi ołowianymi kulkami. Dowiedziono nawet, że jeden z nich musiał bić z większą zaciekłością. To, co wyłania się z całunu jest o wiele bardziej brutalne od tego, co wyznawcy Chrystusa rozważają podczas odmawiania tajemnic bolesnych różańca, czy odprawiania Drogi Krzyżowej. Na głowę wciśnięto Mu nie koronę cierniową, jaką znamy z tradycyjnych przedstawień, tylko cierniowy kask przewiązany sznurem, aby się nie poluzował. Korona została wykonana z wyschniętych gałązek cierniowych. Rany na głowie wskazują na to, że kolce zostały wbite z niezwykłym okrucieństwem. Z głowy strumieniami ciekła zarówno krew żylna, jak i tętnicza.

O czym jeszcze krzyczy całun? Chociażby o tym, że Mężczyzna niósł na plecach poprzeczną belkę. Świadczą o tym stwierdzone dwa obrzmienia z otarciami skóry w okolicach łopatek. Ciężki przedmiot uwierał i tym samym jeszcze bardziej otworzył rany spowodowane biczowaniem. Poprzeczna belka w drodze na ukrzyżowanie była przywiązywana do ramion. To zapewne ona przyczyniła się do otarć na kolanach i twarzy. Kiedy Mężczyzna upadał, nie mógł oprzeć się na dłoniach. Po dojściu na miejsce razem ze skazańcem unoszono belkę w górę osadzając ją na pionowym palu. Na całunie nie widać kciuków... Czym to mogło być spowodowane? Otóż gwóźdź wbity w nadgarstek prawdopodobnie uszkodził nerw środkowy, powodując jednocześnie zaciśnięcie kciuków.

Stróżki krwi, które spływają z nadgarstków i przedramienia Człowieka z Całunu wskazują na jego konanie z mocno rozciągniętymi ramionami na krzyżu. Potwierdza to również krew spływająca z twarzy. Stróżki krwi spływają na zewnątrz twarzy, ponieważ głowa była mocno pochylona. Męczarnie trwały dłuższy czas. Skazaniec, aby oddychać, musiał podnosić klatkę piersiową opierając się na stopach.

Widoczna jest również rana na boku, zadana pomiędzy żebra. Przekłucie od prawej strony wskazuje na zwyczaj przejęty ze sposobu obrony żołnierzy rzymskich. Nie uderzało się w lewą stronę przeciwnika, ponieważ ten zazwyczaj był osłonięty tarczą. Wbite ostrze przebiło osierdzie, które po zawale wypełniło się krwią i płynem limfatycznym. Mężczyzna umarł w potwornym bólu z powodu pęknięcia serca.

Wieloletnie badania nad niezwykłym płótnem z Turynu podczas jednej ze swoich audycji przedstawił w 1980 roku w Radio Wolna Europa - Jan Nowak Jeziorański. Dziś można ją odsłuchać w jednej z archiwalnych audycji Polskiego Radia. Z niej dowiemy się m.in. o tym, że w latach 70. do badań nad Całunem Turyńskim włączyli się eksperci ze Stanów Zjednoczonych. Konkretnie dwaj rzeczoznawcy z laboratorium Amerykańskiej Komisji Energii Atomowej oraz dwaj badacze przestrzeni kosmicznej: dr Jack Johnson i dr Eric Jumper.

— Do badań użyto ultranowoczesnych mikroskopów, aparatów fotograficznych, instrumentów służących do wykrywania fałszerstw, kamer do fotografowania ciał niebieskich i komputerów — słyszymy w audycji Jana Nowaka-Jeziorańskiego. — Dr Johnson przeżywa wstrząs podobny do tego, jakiego doznał pod koniec XIX w. Secondo Pia, gdy udaje mu się przy pomocy komputera odtworzyć trójwymiarowe oblicze Chrystusa.

Doszły nowe zdjęcia i badania. Stwierdzono m.in., że Całun Turyński został utkany tą samą techniką, jakiej używano zarówno przed narodzeniem Chrystusa, jak i po jego śmierci. Dowiedziono również, że ciało było owinięte w tkaninę nie dłużej niż 36 godzin, bo po tym czasie rozpoczyna się jego rozkład, co zniszczyłoby płótno.
Do jakich konkluzji doszli uczeni po tylu badaniach?

— Nie znaleziono dowodów, aby Całun Turyński miał być fałszerstwem — słyszymy w audycji Jeziorańskiego. — Przeciwnie, dotychczasowe badania wykazują zgodność, jakie tradycja i historia wiążą z całunem, czyli zgodność z tym, co przekazała nam Ewangelia i świadectwa dotyczące płótna na przestrzeni dwóch tysięcy lat. Setki badań, diagnoz, ekspertyz — jak choćby powtarzane niezliczoną ilość razy próby odbicia ciała ludzkiego na płótnie — nie powiodły się. — Nie przyniosły rezultatów, choćby częściowo zbliżonych do obrazu takiego, jaki widzimy na Całunie Turyńskim.

Obserwując miniony wiek widać, jak to właśnie nauka sprzyja odkrywaniu tajemnicy Całunu Turyńskiego. I choć, być może nigdy nie poznamy wszystkich odpowiedzi na pojawiające się pytania, to nad niecodziennym wizerunkiem umęczonego Mężczyzny z lnianego płótna warto się pochylić, szczególnie w przeddzień Świąt Wielkanocnych.

Wojciech Kosiewicz