Profesor Mariusz Rutkowski: Niewykluczone, że literackiego Nobla dostanie kiedyś jakiś twórczy algorytm

2020-02-18 12:01:51(ost. akt: 2020-02-18 18:55:57)

Autor zdjęcia: Przemysław Getka

Profesor Mariusz Rutkowski mówi o sobie, że jest życzliwym obserwatorem zmian zachodzących w języku polskim. Stawia jednak wyraźną granicę. I zapewnia, że w obronie ogonków nad literkami mógłby się nawet... „Rejtanem rzucić”.

— Panie profesorze, niedawno rozstał się pan z gabinetem dyrektora Instytutu Polonistyki i Logopedii, żeby stanąć przed kolejnym zadaniem. Jest pan teraz szefem Instytutu Językoznawstwa...
— To zmiana w dużym stopniu wymuszona przez nową ustawę o szkolnictwie wyższym, która przewiduje ocenę poszczególnych dyscyplin naukowych, a nie jak do tej pory — całych wydziałów. Uniwersytet dostosował się do tego, tworząc instytuty zajmujące się jedną dyscypliną naukową, a dotychczasową polonistykę tworzyli pospołu literaturoznawcy i językoznawcy. Stąd podział starego instytutu. Ja będę czuwał nad jakością badań naukowych w zakresie językoznawstwa. Chciałbym, mimo wielu zastrzeżeń, patrzeć na tę zmianę pozytywnie. Są podstawy, żeby sądzić, że w obecnej formie łatwiej będzie prowadzić spójną strategię rozwoju naukowego.

— To nie jedyne nowe stanowisko w pańskim CV. Od niemal roku jest pan członkiem Rady Języka Polskiego PAN. To nie tylko duże wyróżnienie, ale i szansa. Ma pan realny wpływ na to, co będzie uznawane za poprawne. Czy pana zdaniem czekają nas jakieś rewolucyjne zmiany w ortografii? Są tacy, którzy nie mogą doczekać się chwili, w której z języka polskiego znikną np. „ó”, „ch” czy „rz”. Jest na to jakakolwiek szansa?

— Można żartobliwie zapytać, dlaczego zniknąć miałyby właśnie „ó”, „rz” i „ch”, a nie „u”, „ż” i „h”? Pamiętajmy, że wszystkie te „trudne” litery mają swoje uzasadnienie historyczne. Język oczywiście zmienia się, ale jako system jest on w znacznym stopniu zachowawczy, właśnie po to, aby zapewnić ciągłość i więź komunikacyjną.
Rada Języka Polskiego stoi — mówiąc nieco patetycznie — na straży czystości i poprawności, wyznacza pewne wzorce, propaguje dobre praktyki, ale też reaguje na zmiany i komunikacyjne potrzeby społeczne. Ostatnio na przykład wydała pozytywną opinię na temat akceptowalności żeńskich form zawodów i stanowisk. Nawet jednak RJP nie ma ani siły, ani powinności, by cokolwiek w języku narzucać czy regulować siłowo. Język polski jest „własnością” wszystkich Polaków i to my wszyscy decydujemy, w jakim kierunku będzie się on zmieniał. Bo że będzie, to pewne.


— Czyli, jak rozumiem, na rewolucję zgody nie ma. A co z ewolucją? Jest pan językowym „konserwatystą” czy raczej ze spokojem dopuszcza pan do zmian w słownikach?
— Ja bym się określił jako ciekawy tych zmian obserwator, raczej życzliwy niż wygrażający palcem. Oczywiście w pewnych granicach: w obronie „ó” bym się Rejtanem rzucił…

— Są i takie zmiany, na które użytkownicy języka czekają ze szczególnym utęsknieniem. Myślę o języku urzędowym, którym się pan także zajmował. Kiedy dostajemy list z urzędu, często mamy wrażenie, że ma on niewiele wspólnego z językiem polskim.
— To prawda, język urzędowy to szczególna odmiana, przeradzająca się niekiedy w niezrozumiały żargon. Ta niezrozumiałość czemuś służy: z moich badań wynika, że przede wszystkim odtwarzaniu władzy urzędnika nad klientem. Zmienia się jednak sporo, m.in. propagowana jest prosta odmiana polszczyzny w komunikacji publicznej, wdraża to np. ZUS. Sam zajmuję się na bazie swoich badań szkoleniami dla sędziów i urzędników, aby próbowali mówić i pisać do ludzi nieco inaczej, prościej. We współpracy z lubelskim środowiskiem sędziowskim opracowujemy obecnie podręcznik pisania prostszych, bardziej zrozumiałych uzasadnień wyroków. Takich, które mógłby zrozumieć każdy podsądny bez konieczności ich tłumaczenia przez adwokata.

— Badania, którymi zajmował się pan w przeszłości, dotyczyły m.in. nazw związanych ze wspinaczką czy muzyką. Czy dobrze przypuszczam, że łączy pan swoje zainteresowania językoznawcze z tymi, które nie są związane z pana pracą?
— To dawne dzieje, choć wciąż na ogół staram się zajmować tym, co mnie autentycznie ciekawi. Ostatnio opisywałem strukturę rozmowy urzędowej, a w tej chwili kończę współautorską książkę o nowej metodzie opisu nazw w dyskursie publicznym. Pokazujemy w niej, jak nazwy działają w komunikacji, np. czym różni się użycie nazw Jan Paweł II i Karol Wojtyła, jakie sensy kryją się (i dla kogo) za Smoleńskiem, jakie znaczenia ukrywa twarz, i nie tylko twarz, Kim Kardashian. Książka ukaże się w tym półroczu w Krakowie, myślimy też o jej angielskim wydaniu.


— Interesuje pana nie tylko teoria, ale i praktyka. Pogotowie Językowe, którego jest pan członkiem, cieszy się zainteresowaniem osób zmagających się z poprawnością. Zespół jest zgodny w swoich poradach? A może zdarza się państwu spierać o odpowiedzi?
— Nie spieramy się w zespole, raczej wzajemnie szanujemy nasze (nie zawsze jednomyślne) wyjaśnienia. A pytania bywają naprawdę zaskakujące. Sporo zastanowienia wymagało rozstrzygnięcie, jak się pisze: „wołowina wolno gotowana” czy „wolnogotowana” (odsyłam na stronę pogotowia). Z niektórymi zaś w ogóle sobie nie poradziłem, np. na moim dyżurze ktoś zapytał o akceptowalność połączeń „dostać okres” i „dostać menstruację”. Poddałem się i poprosiłem o pomoc koleżanki z pogotowia.

— O „okresie” kiedyś mówiono tylko w prywatnych rozmowach. Teraz pozwalamy sobie na więcej. Język debaty publicznej to coś, co powinno nas martwic? Czy rzeczywiście jest coraz gorzej?

— Jest to chyba oczywiste dla każdego, kto choć trochę obserwuje polszczyznę publiczną. Jedno zjawisko widziałbym tu jako nadrzędne, a mianowicie zacieranie granicy między mówieniem prywatnym a publicznym.


— Wspomniał pan o internecie. Jak zmienia się językoznawstwo pod wpływem technologii? A może i językoznawstwo zmienia w jakiś sposób sztuczną inteligencję?
— Język jest narzędziem komunikacji, także z maszynami. One już do nas mówią, np. gdy kierujemy samochodem z nawigacją, wysyłają też komunikaty pisane. Większość z tych komunikatów jest na razie programowana przez ludzi, choć pojawiają się już formy twórczości literackiej autorstwa komputerów.


Język komunikacji między nami a maszynami jest na razie ludzkim wytworem, ale niewykluczone, że nasze praprawnuki będą musiały się uczyć „komputerowego”, a języki „ludzkie” będą przechowywane w postaci nagrań w jakimś muzeum, do którego w Dniu Języka Ojczystego wstęp będzie bezpłatny.


Więcej informacji o naszym uniwersytecie: >>> kliknij tutaj.

Obrazek w tresci


Czytaj e-wydanie
Gazeta Olsztyńska zawsze pod ręką w Twoim smartfonie, tablecie i komputerze. Roczna prenumerata e-wydania Gazety Olsztyńskiej i tygodnika lokalnego tylko 199 zł.

Kliknij w załączony PDF lub wejdź na stronę >>>kupgazete.pl


Daria Bruszewska-Przytuła