29 urlopów spędzonych w drodze

2019-08-11 16:00:00(ost. akt: 2019-08-11 11:21:33)
Pielgrzymi z grupy Barcja Kętrzyn. Drugi od lewej Andrzej Bamburek

Pielgrzymi z grupy Barcja Kętrzyn. Drugi od lewej Andrzej Bamburek

Autor zdjęcia: archiwum prywatne

Tu nie chodzi o bicie rekordu — mówi pochodzący z Korsz Andrzej Bamburek, który po raz dwudziesty dziewiąty podąża w pielgrzymce na Jasną Górę. Przez ten czas przeszedł około 13 tys. kilometrów. To tak, jakby pokonał odległość z Lizbony do Seulu.
— Zdajesz sobie sprawę, że przez te 29 lat przeszedłeś aż 13 tysięcy kilometrów! To jakbyś pokonał na nogach odległość z Lizbony do Seulu.
— Nigdy o tym nie myślałem. To ty policzyłeś. Dla mnie najważniejsza jest jakość, a nie ilość. Trzeba jednak dodać, że mimo tej samej trasy, każda pielgrzymka jest inna. W tym roku idzie się mi się ciężej, może dlatego, że kończę pięćdziesiąt lat (śmiech). Pielgrzymka jest jednak dla wszystkich: i dla nastolatka i dla siedemdziesięciolatka.
Wracając do pokonanych kilometrów, muszę przyznać, że to jednak zaskakująco dużo.

— Pielgrzym kojarzy się zwykle z sandałami na nogach i różańcem w ręku. Czy to dobry trop?
— Różaniec to podstawowa modlitwa na pielgrzymce, bo każdego dnia odmawiamy jego cztery części, ale te sandały... Ja nigdy ich nie nosiłem. Są jednak tacy, który chodzą i w sandałach. Jako pielęgniarz mam przez to jednak dużo roboty, bo muszę walczyć z bąblami na stopach pielgrzymów. W koloryt pielgrzymowania należy wpisać czapki, kapelusze, "deszczak" i podręczny plecak, bo większość rzeczy przewożona jest specjalnym samochodem.

— Dziś pielgrzymki nie cieszą się taką popularnością, jak przed laty. Czy to oznacza, że młodzież wybiera raczej religijne spotkania podobne do tych na Lednicy, gdzie jest więcej śpiewu i tańca?
— Trzeba przyznać, że pielgrzymka wymaga jednak więcej trudu. Wstajemy wcześnie, nieraz o czwartej rano, aby wyruszyć już o piątej. Dosłownie w locie łapie się jakąś kanapkę i pije kawę. Oczywiście, dziewczyny potrzebują więcej czasu, aby się przygotować. Dziennie pokonujemy około 30 kilometrów. W tym roku razem ze mną idzie mój 15-letni siostrzeniec. Trochę grymasi, ale generalnie mu się podoba i już zadeklarował, że w przyszłym roku również chce iść. Pielgrzymka to swego rodzaju rekolekcje w drodze. Codziennie odmawiamy wspomniany różaniec, a w piątki odprawiana jest droga krzyżowa. Głoszone są również konferencje. Każdy z czternastu dni wypełniony jest maksymalnie.

— Każdego roku przemierzasz tę samą trasę, mijasz te same miasta i miasteczka. Czy nie chciałeś spróbować czegoś innego i pójść np. do popularnego w ostatnich latach Santiago de Compostela w Hiszpanii?
— Myślałem kiedyś o Santiago, ale teraz, z racji mojej pracy i kondycji to raczej niemożliwe. Trzeba by było zarezerwować sobie miesiąć urlopu, a mogę wziąć tylko dwa tygodnie. Mam jednak wielki sentyment do szlaku na Jasną Górę, do miejsc, które odwiedzamy oraz do ludzi, którzy każdego roku na nas czekają. Są dla nas jak rodzina. Może dla kogoś to nie ma znaczenia, ale ja chodziłem do Częstochowy jeszcze po drewnianym moście w Wyszogrodzie (rozebrany 20 lat temu, przyp. red). To jest historia.

— 29 urlopów spędzonych z Maryją, bez grillowania. Ktoś powie, że to nierealne...
— Jak widać, jest jednak możliwe. Poza tym, dla wielu młodych ludzi to tylko dwa tygodnie z wakacji, które przecież trwają aż dwa miesiące. Ja pielgrzymkę czasami nazywam wędrówką do Maryi razem z jej Synem. W środę np. adorowaliśmy Go w Najświętszym Sakramencie przez sześć kilometrów trasy z Pszczonowa do Lipiec Reymontowskich. Zwyczaj ten został wprowadzony przez księdza Jarosława Dobrzenieckiego zaledwie kilka lat temu i już się przyjął. Jak wrócę do domu to grillowanie będzie, przecież zostaną jeszcze dwa tygodnie sierpnia.

— Co w tym wszystkim jest więc najważniejsze, droga, napotkani ludzie, modlitwa, pieśni, a może cisza?
— Najważniejsza jest msza święta, która odprawiana jest każdego dnia. Wszystko inne to dodatki. Wspomnianą ciszę też lubię. Panuje szczególnie w czasie deszczu. Można wówczas zrobić sobie rachunek sumienia. Od deszczu wolę jednak skwar lejący się z nieba, bo kiedy pada, to nie ma nawet gdzie usiąść i podczas postojów faktycznie się stoi (śmiech).

— Pielgrzymowanie, mówiąc językiem młodzieżowym, to taka duchowa jazda po bandzie. Idziesz kilkadziesiąt kilometrów dziennie w skwarze lub deszczu, nie wiesz co po drodze będziesz jadł i gdzie spał... Czy uważasz się za duchowego twardziela? Kim jest Andrzej Bamburek?

— To trochę tak, jak było kiedyś z pierwszymi apostołami. Przyjmujesz to, co po drodze zastajesz. Chociaż to raczej dotyczy tych, którzy idą po raz pierwszy. Ja wiem, co mnie czeka następnego dnia, bo szedłem wiele razy. Wiem też co przygotują gospodarze, których z przyjemnością odwiedzę. Pielgrzym to raczej ktoś, kto szuka Boga niż twardziel. Ja w każdym razie o sobie tak nie powiem. Niektórzy mówią, że prę do przodu. Nawet siostrzeniec napomknął coś, że wujek to mocarz. Pomaga innym i jeszcze sam idzie mając 50 lat (śmiech). Z perspektywy piętnastolatka to może i dużo. Tak naprawdę staram się być dobrym człowiekiem i chrześcijaninem. Pochodzę z Korsz, gdzie mieszkam, a jeżeli chodzi o pracę zawodową, jestem pielęgniarzem w olsztyńskiej poliklinice.

Wojciech Kosiewicz