Sztuka walki i sztuka leczenia idą w parze

2019-03-23 20:42:00(ost. akt: 2019-03-24 14:44:10)
Trening w podczas Mistrzostw Świata w Emei w Chinach w roku 2017

Trening w podczas Mistrzostw Świata w Emei w Chinach w roku 2017

Autor zdjęcia: archiwum prywatne

Beata Engel jest członkinią Kadry Polski Wushu od ponad 10 lat. W sumie w swojej karierze zawodniczki zdobyła ponad 100 medali startując na zawodach krajowych i międzynarodowych, w tym w Mistrzostwach Świata oraz w Mistrzostwach Europy..
— Jak zostaje się w Polsce adeptem wushu?
— Byłam wtedy jeszcze w podstawówce i naoglądałam się w telewizji filmów ze sztukami walki w tle. Wszędzie było napisane: „filmy karate”, także przy „Wejściu smoka” z Brucem Lee, światowej sławy ekspertem wushu. Zapisałam się więc na karate. Potem odkryłam wushu i już przy nim pozostałam. Każda sztuka walki ma swoją specyfikę i trzeba odnaleźć wśród nich tę „swoją”. Zafascynowały mnie tutaj bardziej urozmaicone, niż w karate, treningi, wielka różnorodność stylów oraz o wiele bardziej obszerny zasób technik, w tym ćwiczenie walki białą bronią. Człowiek może się tu rozwijać przez całe życie.

— Istnieje wiele stylów, ale nie da się jednak praktykować wszystkich na raz.
— Ja wybrałam, jako wiodący, shaolin. Ale podczas treningu korzystamy także z technik wypracowanych w innych szkołach. Warto też zwrócić uwagę na tzw. style wewnętrzne: chi qunq oraz tai chi. Oba to zdrowotne ćwiczenia energetyczne, choć ten drugi to jest już prawdziwa sztuka walki i ćwiczy się ją w ruchu.

— Czasem widuje się na chińskich filmach adeptów tai chi praktykujących tę sztukę w parkach. Takie miękkie, płynne ruchy mogą być sztuką walki?
— Każdy z tych ruchów może być blokiem, uderzeniem, unikiem lub podcięciem. Podczas ćwiczeń skupiamy się jednak bardziej na energii wewnętrznej. Wiele osób ćwiczących tai chi nie ma nawet świadomości, że ta sztuka może mieć zastosowanie bojowe.

— Mistrzowie karate mówią o tym, że nie jest ono sztuką agresji. I kiedy ktoś zaatakuje eksperta karate, to ten ucieka, żeby nie zrobić krzywdy napastnikowi. A jak to jest w przypadku wushu?
— Wszystkie tradycyjne sztuki walki mają podobne założenia. Forma obrony fizycznej powinna być ostatnim elementem wykorzystanym w trudnej sytuacji. Najpierw próbuje się rozładować atmosferę przy pomocy negocjacji. Kiedy jednak ktoś dąży za wszelką cenę do konfrontacji, możemy wtedy nie pozwolić mu zrobić sobie krzywdy.

Taolu podczas Mistrzostw Europy w Starej Zagorze w Bułgarii w roku 2015

Taolu podczas Mistrzostw Europy w Starej Zagorze w Bułgarii w roku 2015

— Akrobatyczne wyczyny ekspertów wushu oglądane na hollywoodzkich filmach to oczywiście sztuka filmowa. Tym niemniej wasz trening jest na pewno dosyć intensywny i wyczerpujący fizycznie.
— Ażeby móc wysoko kopnąć albo wykonać mocne uderzenie, trzeba mieć ciało do tego przygotowane. Z drugiej strony, żeby przyjąć jakieś uderzenie, też trzeba być na to gotowym. Treningi wushu zawierają więc w sobie wszystkie elementy ogólnorozwojowe, rozgrzewkowe, rozciągające, siłowe, które wzmacniają całe ciało.

— I wreszcie przychodzi czas na sprawdzenie się podczas zawodów...
— Jedną z dwóch części zawodów wushu są walki sportowe zwane Sanda, rozgrywane albo w tzw. „pełnym kontakcie", albo w „lekkim kontakcie"...

— Ale kiedy zawodnik wushu wykona technikę w opcji full contact, to chyba jego ręka „przechodzi na wylot przez przeciwnika”?
— Gdyby nie ochraniacze głowy, a także skórzane „pancerze” chroniące całe tułowie, tak by się zapewne stało. Wszyscy używają także rękawic, choć czasem tylko jednej - to zależy od rangi zawodów.

— Unika się jednak trafiania w głowę, jak przypuszczam?
— Nie. Można uderzać w głowę i w związku z tym bardzo często zdarzają się knock-outy. Nie wolno jedynie atakować miejsc szczególnie wrażliwych typu krocze lub szyja. Za to podczas prawdziwej walki to właśnie te miejsca są atakowane przede wszystkim.

— Czyli, jeżeli podczas zawodów ktoś kopnie swojego przeciwnika w szyję i go zabije, to przegra wtedy walkę, tak?
— Zdecydowanie tak.

— A czy zostanie potem aresztowany?
— Raczej nie. Podczas zawodów w sportach walki może się przecież przydarzyć wszystko.

— I Ty także bierzesz udział w tej ryzykownej konkurencji?
— Nie, ja startuję w tak zwanych formach, po chińsku taolu, gdzie prezentuje się układy wykonywane samodzielnie w przeróżnych konkurencjach: formy ręczne, formy z bronią. Tej broni jest wiele różnych odmian i tak dalej. Na mistrzostwach świata jest tych konkurencji kilkadziesiąt, na mistrzostwach Polski trochę mniej.

Brązowy medal MŚ w Chizhou w Chinach w roku 2014

Brązowy medal MŚ w Chizhou w Chinach w roku 2014

— Twoja inspiracja trwającą już pięć tysięcy lat kulturą chińską to nie tylko chińskie sztuki walki. Wielu ekspertów z tej dziedziny posiadło też sztukę leczenia, bardzo przydatną przecież w różnych sytuacjach i ty także podążasz w ich ślady...
— Od wielu lat korzystam z zabiegów refleksologii, czyli odpowiedniego stymulowania punktów na stopach lub twarzy, dzięki czemu można bardzo precyzyjnie regulować pracę organów wewnętrznych ciała. Miałam także okazję zaobserwować, jak mistrzowie chińscy dosłownie w kilka minut uzdrawiają kogoś, kto złapał na przykład kontuzję na zawodach. Dzięki fachowemu uciskowi kilku odpowiednich punktów na ciele mógł on wtedy na przykład wyjść ponownie na matę, chociaż chwilę wcześniej naprawdę ledwo się ruszał.

— Kiedy się praktykuje sztuki walki, trzeba też umieć, w razie kontuzji, powrócić szybko do formy...
— I te, pozornie proste, zabiegi naprawdę działają. Naukę rozpoczęłam od kursu masażu chińskiego u mistrza Changa, lekarza medycyny chińskiej oraz eksperta wushu. Potem poznałam zasady stosowania tzw. „diety pięciu przemian” na kursie chińskiej dietetyki. W końcu podstawą zdrowia jest odpowiednie odżywianie się. No i wtedy już „wsiąkłam” w te nauki. Kolejnym krokiem było rozpoczęcie studiów medycyny chińskiej, które można już teraz podjąć także w Polsce. Widzę, że jest to naprawdę skuteczne.

Refleksologia twarzy

Refleksologia twarzy

— Nasza rozmowa zaczęła się od tego, że miałem okazję wysłuchać twojej prelekcji na temat „rytmów życia”. Od tamtej pory zmienił się mój dobowy cykl pracy i odpoczynku. Chodzę spać godzinę wcześniej, niż przedtem, ale za to potem wstaję rano o dwie godziny wcześniej i do tego jestem dobrze wypoczęty, ponieważ stosuję się do naturalnych rytmów swojego organizmu.
— Medycyna chińska opiera się na życiu zgodnie z naszą naturą. Nie wystarczy spać 7 - 8 godzin. Dobrze jest jeszcze czynić to o właściwej porze. Tu, na Zachodzie, zapomnieliśmy teraz o tym, chociaż jeszcze dwa pokolenia temu ludzie „chodzili spać z kurami”, kiedy nie mieli światła elektrycznego pozwalającego „urzędować” do późna w nocy. Nie było też takiej ilości chemii w pożywieniu...

— Ludzie jedli to, co rosło dookoła ich domu i robili z tego przetwory na zimę, trzymane potem w piwniczce, bez żadnych sztucznych konserwantów.
— To jest także podstawa dietetyki chińskiej: jeść jak najwięcej produktów, które pochodzą z naszej strefy klimatycznej. Jedzenie masowo zimą cytrusów i bananów, które to produkty ochładzają nasz organizm w tropikach, gdzie rosną, może wpływać negatywnie na naszą odporność. Takie zapominanie o życiu zgodnie z naturą powoduje, że zaczynają nam doskwierać choroby, na które kiedyś nie chorowaliśmy. Medycyna chińska polega na tym, żeby po prostu stale o siebie dbać. Regularne, ciepłe posiłki w odpowiednich porach dnia, unikanie nadmiaru słodyczy, nieobjadanie się na noc, wybieranie produktów bez konserwantów, plus zadbanie o odpowiednią długość snu...

— Czyli trzeba po prostu polubić siebie?
— Polubić oraz słuchać swojego ciała. Ono nam mówi, że jest na przykład zmęczone, albo czy to, co jemy, jest dla niego odpowiednie. Współczesny człowiek przestaje o tym pamiętać, zaangażowany w pełne pośpiechu życie. Dokąd tak pędzisz? - chciałoby się często zapytać.
Podstawą medycyny chińskiej jest, że to my jesteśmy odpowiedzialni za swoje zdrowie. To, co jemy oraz czy coś ćwiczymy - pamiętając, że ruch to zdrowie i tak dalej.

— I kiedy po latach niedbania o swój organizm wysiądzie nam zdrowie, to możemy mieć pretensje do siebie?
— Ludzie, niestety, nie dostrzegają często tego związku. Chociaż to się, na szczęście, zaczęło już zmieniać.

— Czasem słychać takie powiedzenie: „jesteś tym, co jesz”. Kiedy jesz byle co, to i twoje zdrowie będzie potem byle jakie...
— Medycyna chińska koncentruje się na poszukiwaniu „korzenia” danej choroby, a brak odpowiedniej diety jest często przyczyną różnych niedomagań zdrowotnych. Stosujemy więc regularnie odpowiednie zioła, korzystamy także z zabiegów akupunktury czy refleksologii. Wtedy jesteśmy po prostu zdrowi. Chodzi o to, żeby nie wydawać pieniędzy na leczenie, kiedy jesteśmy już chorzy, tylko o mądre zainwestowanie w utrzymanie swojego zdrowia.

— Podobno w dawnych Chinach pacjent płacił lekarzowi za jego usługi tak długo, jak długo był zdrowy. Kiedy jednak zachorował - w domyśle na skutek braku odpowiedniej profilaktyki - wtedy lekarz musiał go wyleczyć na własny koszt.
— I dlatego naprawdę dbał o utrzymanie tego pacjenta w dobrej formie. I zapewne dlatego medycyna chińska tak bardzo się rozwinęła. Poza tym Chińczycy zawsze chcieli być długowieczni i wciąż poszukiwali przeróżnych sposobów utrzymania dobrego zdrowia. Cesarze chińscy pragnęli być nieśmiertelni...

— A udało się któremuś?
— Chyba nie. Ale według medycyny chińskiej człowiek powinien żyć 120 lat. I jeżeli naprawdę o siebie dbamy, to mamy szansę pobyć tu, na Ziemi, trochę dłużej. Mają na to oczywiście także wpływ nasze geny. Chińczycy nazywają to ging - czyli esencja, którą dostajemy od swoich rodziców. Bo to przecież nie sama długość życia ma znaczenie, tylko pozostawanie do późnej starości w dobrym zdrowiu.

Łukasz Czarnecki-Pacyński
l.czarnecki@gazetaolsztynska.pl