W życiu chodzi o ciężką pracę

2019-03-21 08:04:02(ost. akt: 2019-03-21 08:15:33)
Magdalena Skorupka-Kaczmarek

Magdalena Skorupka-Kaczmarek

Autor zdjęcia: R. Dąbrowska/UM Gdańsk

— Prezydent Adamowicz był bardzo pogodnym człowiekiem. Nie był osobą, która narzucała się innym, a jednak zawsze ludzie chcieli do Niego podchodzić… Choć na chwilę, na jedno słowo, na jakieś miłe zdanie. I On zawsze znalazł dla tych ludzi czas. Żeby przystanąć, wysłuchać, nie zignorować… — wspomina Magdalena Skorupka-Kaczmarek.
— Co słychać w Gdańsku?

— Powoli stara się po tej tragedii dojść do siebie, pamiętając jednocześnie o tym, co dla Gdańska i wspólnie z Gdańskiem zrobił Paweł Adamowicz. To trudny etap w historii miasta i wymaga czasu. Sama żałoba trwała dość długo — nie skończyła się przecież wraz z końcem żałoby ogłoszonej przez władze państwa. Poza tym każda gdańszczanka i gdańszczanin przeżywał to wszystko po swojemu.
Zginął prezydent miasta. Ale też zginęła osoba bliska gdańszczanom. Paweł Adamowicz, który był prezydentem 20 lat, był obecny w naszym życiu. Jego obecność urosła do jakiejś normalności, standardu. I dopiero po jego śmierci wiele osób poczuło, jak ogromna to dla nich strata. I odebrało ją bardzo osobiście.

Tym bardziej że to morderstwo wydarzyło się też w szczególnym dniu i miejscu — tam, gdzie ludzie przyszli dzielić się dobrem. „Światełko do nieba” to przecież kulminacyjny moment tego dnia, kiedy jesteśmy razem i czujemy się wspólnotą, która chce i umie pomagać innym. A dodatkowo, morderstwo wydarzyło się na oczach wszystkich! Na scenie WOŚP. I to jest straszne. Dlatego staraliśmy się od początku — i jako mieszkańcy Gdańska, i jako najbliżsi współpracownicy Pawła Adamowicza — dać mieszkańcom, a właściwie sobie nawzajem wsparcie psychologiczne. Dlatego psychologowie natychmiast udali się na miejsce zamachu, potem pełnili 24-godzinne dyżury w różnych instytucjach miejskich i z nami współpracujących.

— W tych najtrudniejszych dniach twarzą Gdańska były kobiety: pani, Aleksandra Dulkiewicz, Magdalena Adamowicz z córkami… Osobiście uważam, że tak było lepiej, cieplej, łagodniej. Zgodzi się pani ze mną?

— Tak, tym bardziej że ta sytuacja nie wynikła z jakiegoś obmyślonego planu działania. Tak się po prostu stało. Z oczywistych przyczyn Magdalena Adamowicz wraz z córkami mówiły w najbardziej osobisty sposób. Z kolei Aleksandra Dulkiewicz, pierwszy zastępca prezydenta, przejęła obowiązki głowy miasta. A ja od dwóch lat byłam jego rzecznikiem. W tym czasie działy się w Gdańsku rzeczy trudne i budzące skrajne odczucia. Prezydent zaprosił mnie do współpracy właśnie wtedy, gdy zaczęło być trudno. I zrobił to całkiem świadomie: kobieta, która mówi o sprawach trudnych, jest nierzadko trudniejszym rozmówcą dla pytających.

— O jakich trudnych rzeczach pani mówi?

— Gdańsk od kilku lat jest pod mocnym ostrzałem: to my organizowaliśmy jubileusz Trybunału Konstytucyjnego, walczyliśmy o Muzeum II Wojny Światowej, o Westerplatte, o model równego traktowania, Centrum Wsparcia Imigrantów i Imigrantek. Prezydent często mówił o sprawach, które z punktu widzenia polityka walczącego o głosy wyborców mogłyby wydawać się mało lub wręcz nieatrakcyjne. Ale miał swoje przekonania i uznał, że w tym trudnym dla Polski czasie należy dawać im świadectwo.

Gdy Michał Wlazło, asystent prezydenta, wprost ze sceny zadzwonił do mnie z tą dramatyczną informacją, nie wahałam się ani chwili. Wstałam, ubrałam się i wyszłam z domu. Gdy dojechałam, prezydent był reanimowany. I wtedy włączyło się już działanie. Było to zbawienne, bo w tak trudnej sytuacji najlepiej jest działać.

Widziałam też ludzi, którzy przyjeżdżali pod szpital, bo było im trudno i coś chcieli zrobić. To właśnie najgorsze: z jednej strony czujesz, że nic od ciebie nie zależy. A drugiej strony potrzebujesz jakiegoś działania, bo ta bezczynność wykańcza! Dziś wydaje mi się, że podołałyśmy temu zadaniu. I my, kobiety, ale i w ogóle wszyscy, którzy jakkolwiek zaangażowani byli w tę sprawę. Mnie osobiście bardzo zależało w tym momencie, by mówić o wszystkim tak, żeby nie eskalować emocji.

— Na wypadek najbardziej kryzysowych sytuacji w każdej instytucji istnieje tzw. manual kryzysowy. Czy ta sytuacja w manualu UM Gdańsk była?

— To była wyjątkowa sytuacja, bo nic takiego wcześniej ani w Gdańsku, ani w żadnym innym mieście w Polsce się nie zdarzyło. Dla nas był to tydzień wytężonej pracy. Spotykaliśmy się, rozmawialiśmy, ustalaliśmy szczegóły. Trzeba było przecież przygotowywać uroczystości pożegnalne. Wszyscy pracowali bez ograniczeń czasowych. Robiliśmy to dla naszego Szefa…

— Żegnając się z Urzędem Miasta i stanowiskiem rzeczniczki, napisała pani na swoim profilu: „A ja pędzę dalej. Kto mnie zna wie, że trudno mnie zatrzymać”. Dokąd dziś pani pędzi?

— Decyzję o odejściu ze stanowiska rzecznika podjęłam kilka tygodni temu. Była ona w pełni przemyślana, bo wraz ze śmiercią prezydenta dla mnie zakończył się jakiś etap mojego życia zawodowego. Z drugiej strony zależało mi, by dokończyć pewien etap, którego stacją końcową było ogłoszenie komisarza do wyborów uzupełniających na prezydenta Gdańska. Dla Aleksandry Dulkiewicz, która nagle stała się obiektem wielkiego zainteresowania, to był trudny czas, a ja chciałam ją bezpiecznie przez to przeprowadzić.

— No to gdzie pani pędzi?

— Mam nadzieję, że do przodu (śmiech). Mam mnóstwo pomysłów i na pewno tak całkiem nie porzucę działania na rzecz Gdańska, Pomorza i tych wartości, o których mówił prezydent Adamowicz. Bardzo zależy mi na opracowaniu formatu szkoleń dla rzeczników prasowych różnych instytucji, głównie samorządowych, bo odnoszę wrażenie, że wszystkie strony czasem się gubią.

Dziennikarz nie jest wrogiem rzecznika prasowego. Te dwie strony muszą się spotkać gdzieś w pół drogi. Nie może być tak, że rzecznik ucieka od dziennikarzy i unika odpowiedzi na ich pytania — ale nie może być i tak, że dziennikarz za wszelką cenę chce czegoś dociec i posuwa się zbyt daleko. Mieliśmy przecież taką sytuację, gdy ekipa TVP bez zapowiedzi wtargnęła do urzędu i domagała się odpowiedzi na nikomu bliżej nieznane pytania.

Sama wiele lat byłam dziennikarką. I chcę się tymi wszystkimi doświadczeniami i wiedzą dzielić z innymi.

— A nie szkoda pani tego zgranego teamu?

— Oczywiście, że tak! Bardzo ich wszystkich lubię, część z nich podjęło tam pracę ze względu na mnie. I dlatego moja decyzja o odejściu była tak trudna.

— Czy czuje się pani kobietą bez gorsetu?

— Absolutnie tak. Byłam dziennikarką, a dziennikarki to zwykle kobiety samodzielne i zmuszone stawiać czoła kolejnym wyzwaniom. Ja byłam do tego dziennikarką sportową. I często w takiej redakcji sportowej byłam jedyną kobietą.
Dość wcześnie musiałam nauczyć się rozmawiać z mężczyznami i pracować z nimi. Ale też nie unikam pracy z mężczyznami i nie przeszkadzają mi te chwile, kiedy trzeba im powiedzieć coś na tyle dosadnie, by zrozumieli, o co mi chodzi.
Mam wsparcie ze strony rodziny: mój mąż, były piłkarz, a obecnie trener piłkarski, nigdy w życiu nie pozwoliłby mi założyć gorsetu, nie mówiąc o moich dzieciach!

— Czy wierzy pani, że zdarzenia z 13-14 stycznia mogą powstrzymać lub przynajmniej zahamować falę hejtu? Czy może wszystko wróciło już do normy?

— Przede wszystkim my na hejt nie możemy się zgadzać. A naprawdę wiele od nas zależy. Nie zgadzajmy się na taki dyskurs polityczny, który tak naprawdę jest debatą o niczym. Gra wyłącznie na emocjach. Ja wciąż czekam na merytoryczną debatę o stanie polskiej edukacji, o służbie zdrowia, o zwykłym życiu Polaków.
Co nie znaczy, że powinniśmy zapominać o tak ważnych sprawach jak demokracja, silna Polska w Europie i silna Europa. Ale musimy zrobić wszystko, by polska debata publiczna nie sprowadzała się do boksowania na emocje. W życiu nie o to chodzi. W życiu chodzi o ciężką pracę.
Magdalena Maria Bukowiecka


Gdańsk…
Jedna sylaba, sześć liter — a dla mnie potężny bagaż emocji. I tych generalnych — bo wiadomo: Solidarność, strajki stoczniowców, wcześniej wolne miasto… Ale i tych osobistych: to tu rodzice kupili mi pierwszy tornister i całą wyprawkę do pierwszej klasy. To tu regularnie przyjeżdżałam z mamą na wczasy. I to tu po maturze przyjechałam na studia, bo mimo że mogłam szukać szczęścia na wielu uczelniach jednocześnie — wszystkie karty postawiłam wyłącznie na Uniwersytet Gdański…
Tak się złożyło, że w czasie studiów mieszkałam na ulicy Dąbrowskiego, co oznaczało, że przynajmniej dwa razy dziennie mijałam siedzibę Urzędu Miasta Gdańsk na Nowych Ogrodach 8/12.
Prezydenta Pawła Adamowicza nie sposób było nie zauważyć. Rosły, potężny mężczyzna, z daleka rzucał się w oczy, a w dodatku nigdy nie pędził przed siebie, nie zauważając innych. Przeciwnie — kiedy szedł, sam z siebie emanował jakimś niewidzialnym blaskiem, chętnie, wręcz zapraszająco patrzył ludziom prosto w oczy i delikatnie się uśmiechał. A ponieważ Paweł Adamowicz swoją przygodę z samorządem rozpoczął dokładnie wtedy, gdy ja swoje studia — 14 stycznia po prostu pękło mi serce…!

Od autorki:


Komentarze (5) pokaż wszystkie komentarze w serwisie

Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.

Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych

Zaloguj się lub wejdź przez FB

  1. partner anj z purdy #2701457 | 81.190.*.* 21 mar 2019 19:08

    anja z purdy zasluguje na oklaski, soltys potwierdzaaa uoz

    Ocena komentarza: warty uwagi (1) odpowiedz na ten komentarz

  2. Babcia #2701428 | 178.36.*.* 21 mar 2019 18:25

    A kiedy beatyfikacja tego czlowieka ?

    Ocena komentarza: poniżej poziomu (-3) odpowiedz na ten komentarz

  3. eeeeeeeeeeeeeeeeeeeee????????? #2701298 | 37.47.*.* 21 mar 2019 15:05

    Praca to nie życie tylko marnowanie tego życia Korzystanie z tego życia to jest życie

    Ocena komentarza: warty uwagi (1) odpowiedz na ten komentarz

  4. Prezydent Adamowicz #2701255 | 212.160.*.* 21 mar 2019 14:25

    był niezwykle pogodnym człowiekiem. I co z tego? Święty nie był a pochowano go w kościele. Niektórzy święci nie dostąpili takiej fety pogrzebowej. Pętla absurdu.

    odpowiedz na ten komentarz

  5. Filozof #2701206 | 5.173.*.* 21 mar 2019 13:06

    W życiu chodzi o to,żeby żyć, a nie ciężko pracować...Nie jest sztuką pracować po kilkanaście godzin 7 dni w tygodniu. Jaki sens ma takie życie?!

    Ocena komentarza: warty uwagi (5) odpowiedz na ten komentarz