Denerwuje mnie głupota

2018-10-17 14:20:00(ost. akt: 2018-10-25 13:28:33)
odeta moro

odeta moro

Autor zdjęcia: Facebook/Odeta Moro Official

Macierzyństwo nie jest powodem, by zamykać kobietę w czterech ścianach. Jeśli kobieta czuje, że jest gotowa, by wychodzić, powinna to robić. Z Odetą Moro, dziennikarką i prezenterką, rozmawia Katarzyna Janków-Mazurkiewicz
— Macierzyństwo po czterdziestce ma inny smak?
— Zdecydowanie. Po pierwsze dlatego, że jestem w zupełnie innym punkcie życia. Po drugie, przydaje się również cierpliwość, której z wiekiem mamy więcej. Okazuje się, że nabiera się dystansu do wielu spraw, więc nie tak łatwo szybko wyprowadzić nas z równowagi. Przy dziecku ma to bardzo duże znaczenie.

Córkę urodziłam w wieku 25 lat, synka — 40. Za każdym razem, kiedy myślę o tym, jaki był mój stosunek do macierzyństwa, kiedy miałam te dwadzieścia parę lat, jestem przerażona. Brakowało mi wówczas dojrzałości. Choć nic się nie stało, bo każdy z nas w tym wieku zakłada rodziny i jakoś sobie radzi. Pamiętam jednak, że kiedy urodziłam córkę, chciałam, żeby wszystko działo się szybko. Chciałam jak najszybciej jej wszystko pokazać, nauczyć. By znów mieć czas na swoje życie, bo wydawało mi się, że czas przecieka mi przez palce. Natomiast wiem, że tak nie jest.

Dziś siedzę i patrzę na mojego synka i chłonę każdą spędzoną z nim minutę. Każda chwila rozstania z nim kosztuje mnie więcej. Dziadkowie, podobnie jak było to w przypadku córki, chcą mi pomagać. Wcześniej zgodziłabym się na to bez wahania. Dziś to się zmieniło.
— A nie jest tak, że dojrzałemu macierzyństwu towarzyszy więcej lęku?
— Na pewno obawy dotyczą zdrowia. Każdy z nas zna podstawy matematyki. Kiedy mój synek będzie miał 20 lat, ja będę miała 60. Trzeba też mieć świadomość różnicy pokoleń, która będzie nas dzielić. Będzie ogromna. Przykładem jest moja córka, z którą mam dobry kontakt, ale wciąż powtarza, że jej nie rozumiem. Z synem może nas dzielić jeszcze większa przepaść. To są moje obawy. Czasem przydatna okazuje się niewiedza, bo dzięki temu człowiek mniej się martwi.

— Wiem też, że długo przygotowywała się pani do tego, by po raz drugi zostać mamą.
— Tak, bardzo tego chciałam. To był ostatni moment na zajście w ciążę. To był rok planowania, w czasie którego przekonałam się, że nic nie dzieje się od razu i nie jest proste. Na pewno fakt, że byłam tak aktywna, starałam się zdrowo odżywiać, zaprocentuje w przyszłości. Wiele w moim stylu życia zmieniło samo pojawienie się dziecka. Musiałam zwolnić, nie mogę żyć na tak wysokich obrotach. W dodatku karmię synka piersią, więc do tego trzeba też dostosować rytm dnia.

— Jednak mimo wszystko bardzo szybko wróciła pani do pracy.
— Wszystko było od początku zaplanowane. Patrząc na kalendarz, wiedziałam, kiedy syn się urodzi, więc można było ustalić, co będzie się działo w kolejnych tygodniach. Wiedziałam, że będę chciała być z dzieckiem, ale jednocześnie też zamierzałam powoli wracać do pracy. Nie dla wszystkich jednak określenie „powoli” oznacza to samo. Jestem raptusem, lubię wiele rzeczy robić jednocześnie.
Zaplanowałam więc, że we wrześniu odpocznę w domu, zorganizuję sobie życie, a w październiku zacznę pracować. Może jeszcze nie na sto procent, ale jednak. Tak się stało. Ponieważ mam audycję weekendową, a nagrywam ją w tygodniu, wszystko już zorganizowałam wcześniej. Mówi się, że ciężarnym się nie odmawia, więc jeszcze w ciąży umawiałam wywiady. Artyści szli mi na rękę. Karmię piersią, moi goście o tym wiedzą, więc nikt się nie spóźnia (śmiech). Wszystko jest kwestią dobrej organizacji.

— Tym, że szybko wróciła pani do pracy, naraziła się też pani na krytykę. Jak pani sobie z nią radzi?
— Denerwuje mnie tylko głupota, z krytyką sobie poradzę. O kobietach, które chwilę wcześniej urodziły dziecko, nikt nie ma prawa pisać obraźliwie. A tak się stało w moim przypadku, kiedy skrytykowano moją sylwetkę po ciąży. To nie jest w porządku. Każdy, kto ma rozum, wie, że to kwestia biologii. Ja dobrze się czuję i nie mam z tym problemów. Nie dotknęło mnie to. Odpowiedziałam po prostu, co myślę na ten temat. Z tego, co wiem, obraźliwe posty wykasowano. Zorientowano się, że było to zupełnie nie na miejscu.

— Skrytykowano nie tylko pani sylwetkę, ale również fakt, że tak krótko po urodzeniu syna pojawiła się pani na jednym ze spotkań publicznych.
— Macierzyństwo nie jest powodem, by zamykać kobietę w czterech ścianach. Jeśli kobieta czuje, że jest gotowa, by wychodzić, powinna to robić. Jeśli nie, to jest tylko i wyłącznie jej wybór. Jestem po raz drugi mamą, więc nie było dla mnie zaskoczeniem, jak bardzo zmienia się wtedy świat. Jestem dorosła i nie robię nic, co jest szkodliwe dla mnie i mojego dziecka. Nikt nie ma prawa tego komentować. Na całym świecie rodzice z małymi dziećmi wychodzą wieczorami do kawiarni, restauracji. Żyją normalnie. Po prostu mają dzieci.

— Mówi pani o świadomym macierzyństwie również dzięki Fundacji Szczęśliwe Macierzyństwo, której jest pani prezesem. Czym się zajmujecie?
— Od 15 lat organizujemy spotkania, na których można porozmawiać z ekspertami i lekarzami, zasięgnąć porad dotyczących przebiegu ciąży i okresu połogu. Przychodzą do nas nowe osoby, ale również kobiety, które są w kolejnej ciąży i wciąż chcą z nami być. Chcieliśmy, by kobiety miały dostęp do konsultacji i bezpłatnych badań. Okazało się, że takie działania są potrzebne. W tym roku organizujemy nasze gabinety, by kobiety miały dostęp do badań, organizujemy kursy pierwszej pomocy. Zrobimy to za rok i w kolejnych latach.
— Jest pani bardzo zapracowaną mamą. Często bywa pani w rodzinnym Giżycku?
— Mam cudownych rodziców, którzy mieszkają w Giżycku. Mama pracuje jeszcze zawodowo, tata jest na emeryturze, ale nadal jest aktywny. Ma więc trochę więcej czasu. Całe życie marzył, by być superdziadkiem, teraz będzie miał okazję spełnić to marzenie.
Kiedy w dzieciństwie moja córka wyjeżdżała do dziadków, zimą najważniejsze były sanki, latem — łódki, jazda konna, rower. To rzeczy, których powinien nauczyć dziadek.

Mój tata marzył też zawsze o tym, żeby mieć syna, a miał córki. Tym razem będzie więc miał towarzysza, któremu będzie mógł pokazywać świat. Na pewno pierwsze zadrapane kolana, wchodzenie na drzewo czy spanie w namiocie — to wszystko powinno wydarzyć się u dziadków. Mój tata jest po 60., ale jest bardzo aktywny. Gra w hokeja, biega, dba o dobrą formę. Kiedy dowiedział się, że zostanie dziadkiem, bał się, że nie będzie w stanie biegać z sankami (śmiech). Miał jednak dziewięć miesięcy, by popracować nad formą. Idzie zima, więc już niedługo będzie musiał wyciągnąć sanki (śmiech).

— Gdyby zabrakło mu pomysłów, zawsze może posłużyć się pani książką „W co się bawić?”. Może powstanie druga jej część?
— „W co się bawić” na Mazurach? Kto wie? (śmiech). Wychowałam się w Giżycku, a urodziłam się w Olsztynie. Rodzinę mam zarówno w Giżycku, jak i w Olsztynie. Pamiętam ze swojego dzieciństwa, że z moim dziadkiem z Olsztyna chodziliśmy do tzw. jordanka mieszczącego się na tyłach kamienicy przy ulicy Jagiellońskiej. Był tam park i plac zabaw, na którym spędziłam połowę mojego dzieciństwa.
Drugą połowę dzieciństwa przeżyłam z dziadkami w Giżycku. Tu z kolei jeździłam na rowerze, dziadek strugał mi szczudła, na których potem uczyłam się chodzić. Wśród moich rówieśników w większości byli chłopcy, więc zrobił mi też karabin i siedziałam z kolegami w okopach (śmiech). Mam nadzieję, że mój syn będzie miał podobne wspomnienia z dzieciństwa. Jestem pewna, że dziadek Leszek już o to zadba.

— Miała pani szczęśliwe dzieciństwo?
— Oczywiście. Mimo tego, że byłam dzieckiem, które pamięta stan wojenny, w którym po ulicach jeździły czołgi. Nie brakowało nam fantazji, dużo czasu spędzaliśmy na podwórku. Kiedy dochodził czas wieczorynki i powrotu do domu, siłą trzeba było nas ściągać do domu.