Sędzia Agnieszka Żegarska: Lubię wracać do pracy po urlopie

2018-10-02 17:00:00(ost. akt: 2018-10-09 20:46:07)

Autor zdjęcia: Karol Kiłyk

To nieprawda, ze sędzią można zostać tylko po znajomości. Nikt wcześniej w mojej rodzinie nie miał z prawem nic wspólnego. Swoją własną pracą doszłam do miejsca, w którym jestem teraz i niczego nie zawdzięczam nepotyzmowi — mówi sędzia Agnieszka Żegarska z Sądu Okręgowego w Olsztynie.
— Czy od dziecka marzyła pani o tym, żeby zostać sędzią?
— Zaskoczę panią, ale nie. W dzieciństwie jak wiele dziewczynek chciałam zostać piosenkarką. Później marzyłam o tym, żeby być dziennikarzem. Kiedy trzeba było podejmować decyzje o szkole średniej, wybrałam liceum ogólnokształcące w Mławie. Miałam do wyboru klasę o profilu matematyczno-fizycznym i humanistycznym. Zdecydowałam się na human, bo wiedziałam, że wtedy będę mogła bezkarnie czytać. Uwielbiam czytanie. W podstawówce przeczytałam wszystkie książki ze szkolnej biblioteki. Teraz czytam 250 stron na godzinę. I nie kończyłam wcześniej kursu szybkiego czytania. Wbrew pozorom da się przy takim czytaniu wszystko zrozumieć. I ma to więcej dobrych stron, bo dzięki szybkiemu czytaniu mogę czytać więcej. Sięgam po bardzo rożne książki. I historyczne, i podróżnicze, i kryminały. Nie czytam tylko romansów.

— Jaka książka zrobiła na pani szczególne wrażenie?
— To pozycje Mai Lunde. Najpierw „Historia pszczół”, a ostatnio „Błękit”. Autorka pisze o tym, jak skończy świat, jeśli nie będziemy dbać o środowisko. Są poruszające, ale należą do tych książek, do których niechętnie się wraca, właśnie dlatego, że zostawiają w czytelniku aż tak głęboki ślad. Jeśli chodzi o kryminały, to lubię takie z tłem. Nie takie zwykłe, w których tylko się zabijają i na tym oparta jest cała historia. Bardzo fajnie pisze Krzysztof Beśka, pisarz pochodzący z Mrągowa.
Zawsze mam tak, że jak sięgam po jedną książkę jakiegoś autora, to czytam wszystko co napisał. I bardzo lubię podróżować. Dzieci mam już duże i od pewnego czasu samodzielnie organizujemy sobie wyjazdy. Szczególnie interesuje mnie Europa. W tym roku byłyśmy w Norwegii, zresztą już po raz drugi. Zauważyłam, że i Oslo, i Lillehammer są bardzo przyjazne dla pieszych. I mają niesamowitą komunikacje publiczną. Czyściutko, punktualnie, przyjemnie. Ludzie też są bardzo przyjaźni. Może i spragnieni słońca, ale weseli. I, co ważne, wszyscy znają język angielski. Bo na przykład w Portugalii byłyśmy zdumione słabą znajomością angielskiego. Nawet dziewczyna sprzedająca pamiątki przy muzeum FC Porto nie mówiła po angielsku, poza kilkoma podstawowymi słowami.

— A jak to się stało, że została pani sędzia, a nie dziennikarką?
— Taką decyzję podjęłam późno, bo dopiero na piątym roku studiów prawniczych. Miałam zamiar zostać radcą prawnym, pracę magisterską pisałam z prawa bankowego. Ale któregoś dnia koleżanka mnie namówiła, żebyśmy poszły do sądu na kilka rozpraw. Wcześniej nie miałam z sądem do czynienia. Trafiłyśmy na rozprawy cywilne i miałam to szczęście, że na wspaniałych sędziów. Prowadzili rozprawy w niesamowity sposób i potrafili wyjaśnić, dlaczego wydają takie, a nie inne orzeczenie.
Później poszłam na aplikację sędziowską w Warszawie. Na asesurze byłam w Mławie. Tam trafiłam do wydziału cywilnego. Później sprawy rodzinne spowodowały, że przeniosłam się do Olsztyna. Tutaj na początku orzekałam w wydziale karnym, ale później już w cywilnym.
Od 11 lat jestem sędzią Sądu Okręgowego. I chcę podkreślić, że jestem przykładem tego, że to nieprawda, że sędzią można było zostać tylko po znajomości. Jestem pierwszym prawnikiem w mojej rodzinie. Mama była nauczycielką, tata nie żyje od prawie 40 lat. Nikt wcześniej w mojej rodzinie nie miał z prawem nic wspólnego. Naprawdę swoją własną pracą doszłam do miejsca, w którym jestem teraz i niczego nie zawdzięczam nepotyzmowi.

— Co w prawie cywilnym tak panią pociąga?
— Tutaj są prawdziwe problemy ludzi. Egzekucje komornicze, spadki, podział majątku po rozwodzie, kwestie zapłaty i mnóstwo innych. To wszystko są sprawy z codziennego życia. Uwielbiam dzielić majątki. I ciągle się uczę, wciąż się szkole. Jestem także wykładowcą na aplikacji radcowskiej i adwokackiej. Szkolę także sędziów. Pracuję w wydziale, w którym zapadają wyroki prawomocne, od wielu nie ma już możliwości skargi kasacyjnej. Każdego dnia mam świadomość odpowiedzialności, jaka na mnie spoczywa. Bywają takie wieczory, ze nie mogę zasnąć, bo myślę o sprawie. I zdarza się, ze rano budzę się z rozwiązaniem w głowie.
Bo sędzia nie pracuje tylko osiem godzin.
Sama pracuję także w domu popołudniami czy wczesnym rankiem, bo bardzo lubię rano wstawać. Od godziny piątej już nie śpię, a jak mam coś ważnego do zrobienia, to robię sobie pobudkę nawet o 3 czy 4.
Bardzo dużą wagę przywiązuje do tego, aby się szkolić. Szkolimy się po to, aby nie popełniać błędów, To oczywiście wymaga samodyscypliny, ale ja lubię się uczyć. Dlatego też lubię spotkania z dziećmi, które prowadzę w sądzie. W zależności od wieku dzieci, które przychodzą, dostosowuje sposób prowadzenia spotkania o prawie i pracy sędziego. To bardzo ważne, żeby sędzia mówił w taki sposób, aby słuchająca go osoba wszystko rozumiała. Mam świetny przykład obrazujący, jakie to ważne.
Pamiętam, jak sądziłam kiedyś sprawę o śliwki. A dokładniej chodziło o śliwę, drzewo, którego gałęzie sięgały na podwórko sąsiada. Dobrze się do tej sprawy przygotowałam, przeczytałam mnóstwo komentarzy prawniczych, przygotowałam doskonałe, jak mi się wydawało, uzasadnienie. Po ogłoszeniu wyroku uzasadniałam go ustnie przez 40 minut. Kiedy skończyłam, kobieta, która była stroną w tej sprawie, wstała i zapytała: „To ja wygrałam czy przegrałam?”. To mi dało do myślenia.
Teraz, jeśli ktoś występuje bez prawnika i nie do końca orientuje się w prawniczej terminologii, mówię: wygrała pani albo przegrała pani. Wszyscy sędziowie powinni dbać o to, aby ich uzasadnienia były zrozumiałe.
I muszę przyznać, że wszyscy czasami popełniamy błędy. Na co dzień oceniam orzeczenia sędziów sądów rejonowych i wiem, ze zdarzają się błędy. Ważne, aby dało się te błędy naprawić. Nie znam ani jednego sędziego, który nie przejąłby się tym, że popełnił błąd. Dla każdego z nas, jeśli to się przydarzy, jest to bardzo przykre.
Sędzia ma często kilkaset, a w pierwszej instancji nawet tysiąc spraw w referacie. Czasami widać w telewizji, jak na stole sędziowskim leży długi szereg akt. Każdy taki tom ma 200 stron. A jeśli tych tomów jest 200, to łatwo sobie policzyć, ile to stron do przeczytania. I sędziowie naprawdę to czytają. Chociaż czasami cieńsze sprawy zajmują więcej czasu, bo zawierają jakiś skomplikowany problem prawny. Mimo wszystko muszę powiedzieć, że z radością wracam z urlopu do pracy. Bardzo lubię swoją prace, uwielbiam ją i bardzo się ciesze, kiedy przyjeżdżam z podroży i mogę przyjść do sądu.

MK