Czy Wałpusza spadnie do b-klasy? Nie ma mowy! [ROZMOWA]

2020-09-26 12:40:37(ost. akt: 2020-09-26 12:43:03)
— Gdybym teraz odszedł, to wstydziłbym się później spojrzeć chłopakom w oczy — mówi trener Kuciński

— Gdybym teraz odszedł, to wstydziłbym się później spojrzeć chłopakom w oczy — mówi trener Kuciński

Autor zdjęcia: Kamil Kierzkowski

ROZMOWA||— Dobre dni wrócą na pewno. A wraz z nimi zwycięstwa — mówi Cezary Kuciński. Z trenerem Wałpuszy 07 Jesionowiec rozmawiamy m.in. o kryzysie, w którym znalazł się jego zespół. Czy 26 września "Granatowa" zdobędzie wreszcie pierwsze punkty w sezonie?
— Jeszcze niedawno byliście czarnym koniem Wojewódzkiego Pucharu Polski, następnie awans... Niemal noszono Was na rękach. A teraz? Jest komu klasnąć w dłonie podczas meczu?
— Do noszenia na rękach było daleko, ale przyznaję, to był bardzo dobry dla nas czas. Wspomnień nikt nam nie odbierze. Dodatkową pamiątką zostaną świetne, firmowe komplety meczowe, które otrzymaliśmy z Warmińsko-Mazurskiego Związku Piłki Nożnej za przejście do kolejnej rundy (m.in. zwycięstwo 4:2 nad sklasyfikowaną wówczas dwie ligi wyżej Omulwią Wielbark — przyp. K.K.). Z frekwencją na naszych "trybunach" bywało różnie. Jak jest obecnie? Trudno powiedzieć, bo każde z 6 dotychczasowych spotkań rozegraliśmy na wyjeździe. Ze względu na stan naszej murawy musieliśmy poprosić związek o taki układ terminarza.

— Kiedy wracacie do siebie?
— Już za chwilę, bo 26 września. Od 16:00 będziemy gościli Mazura Wydminy. Zapraszam wszystkich kibiców. Choć, tak szczerze, wielkich nadziei co do frekwencji sobie jednak nie robię.

— To, czym mi imponowaliście szczególnie, była "rodzinna" atmosfera. Ile z niej zostało?
— Jest nadal. I na pewno tak pozostanie. Bez niej nie ma ekipy. Gdyby nie było dobrej atmosfery w klubie, to nie byłoby w nim i mnie. To dla mnie nieodzowny element funkcjonowania zespołu. Zwłaszcza wtedy, gdy przychodzą porażki.

— Tych macie pod dostatkiem. W tym sezonie nie zdobyliście jeszcze ani jednego punktu.
— Przyczyn tego stanu rzeczy, jak to zwykle bywa, jest wiele. Głównym powodem jest oczywiście to, że — jak wspomniałem — graliśmy wciąż na wyjeździe. Przy nowej, bardzo silnej grupie "suwalskiej" jest to zadaniem niełatwym. Drugim powodem jest to, że w tym sezonie przyszło nam budować cały zespół niemal od nowa. I to na ostatnią chwilę. Swoje zrobił koronawirus, część zawodników próbuje swych sił w wyższych ligach. W ich miejsce pojawiło się wielu nowych chłopaków, którzy jednak dołączali do nas bardzo nieregularnie. Skład mamy fajny, ale nie zdążyliśmy go jeszcze "poukładać" na boisku.

— Na ile realna jest szansa, że wrócą jeszcze "dni chwały" Wałpuszy?
— Dobre dni wrócą na pewno. A wraz z nimi zwycięstwa. Tym, czego potrzebujemy najbardziej, jest czas. Nic więcej. Tegoroczna runda jesienna, niestety, jest jakby naszym "okresem przygotowawczym" przed wiosną.

— W ostatniej kolejce przegraliście 11:0 z Roną Ełk. Odnotowaliście kiedykolwiek w historii tak znaczną wtopę?
— Jeśli dobrze pamiętam, to tak wysoko przegraliśmy tylko raz. Chwilę po samym powstaniu Wałpuszy 07 Jesionowiec. W 2008 roku przegraliśmy w Jedwabnie ze Zrywem, który był wtedy ewidentnie w solidnej formie. Potwierdzili to "gładkim" awansem do a-klasy. Tyle, że o niczym to już dziś nie świadczy. Seniorów Zrywu już nie ma, a Wałpusza wciąż się trzyma.

— Mieliście "kaca" po weekendzie w Ełku?

— Pojechaliśmy tam bez kilku podstawowych zawodników, narzekających aktualnie na urazy po meczu z Mazurem Pisz. Na ełckiej murawie w rozsypce byliśmy praktycznie jeszcze przed pierwszym gwizdkiem. Stawiliśmy się kim mogliśmy. Pech chciał, że trafiliśmy na zespół, który jeszcze przed startem ligi uważałem za pierwszy w kolejce do awansu. Jak widać po ich wynikach, nie myliłem się. Rona powinna być już w okręgówce, a nie w a-klasie. Robią wrażenie swoją postawą. Bardzo młody zespół, większość zawodników gra od najmłodszych lat. Całość wsparta 2-3 doświadczonymi zawodnikami. To dobry przepis na "piłkarską torpedę". W starciu z Ełkiem mieliśmy momenty naprawdę fajnej gry, ale to było zdecydowanie za mało.

— Włożyłeś w klub mnóstwo serca i pracy...

— Mój wkład w "Granatową" to nie tylko serce i praca, ale i te smutne "koszty", jakimi żyje moja rodzina. Futbolową pasję, niestety, często rozwijam właśnie kosztem czasu, który wypadałoby poświęcić bliskim. Nie jestem jednak odosobnionym przypadkiem w tym względzie. W powiecie jest wielu, którzy piłkę nożną traktują jak "pozytywny nałóg" czy "styl życia". Choć ja, przyznam to niechętnie, należę pewnie do "ścisłej czołówki" powiatu w tym temacie.

— Nie pojawia się czasem myśl, by "opuścić ten okręt"?
— To pytanie padło już wielokrotnie w moim kierunku (śmiech). Wcale się nie dziwię, że jest zadawane. W Wałpuszy jestem głównie ze względu na chłopaków. Nie tylko tych ze "starej ekipy", którzy zdecydowali się pozostać, ale i dla tych, którzy do niej dołączyli niedawno (choćby na wypożyczenie). Gdybym teraz odszedł, to wstydziłbym się później spojrzeć im w oczy. Kiepsko by to wyglądało.

— Zapytam pod włos. Pogodziliście się już ze spadkiem do b-klasy?
— Nie. Nie ma mowy o spadku, nikt nie bierze tego pod uwagę. Zespoły w dolnej części tabeli, jak np. Start Kruklanki, MKS Ruciane-Nida czy Olimpia Miłki, także nie ugrały tych punktów zbyt wiele. Zapewnienie sobie utrzymania nie będzie łatwe, ale wszyscy głęboko wierzymy w to, że się uda.

— Gdyby przyszło jednak spaść, byłaby tragedia?
— Na pewno nie byłby to ani koniec świata, ani koniec klubu. Jeszcze odbijemy się od dna, zobaczysz.

— Czego zatem można życzyć Wałpuszy w tym trudnym czasie?

— Przede wszystkim jak najmniej urazów, kontuzji. Chłopakom wytrwałości, a mi spokoju i trochę więcej czasu. Wtedy tę układankę uda nam się ponownie złożyć w spójną całość.

— Tego zatem życzę w imieniu całej redakcji, dzięki za rozmowę!

Kamil Kierzkowski

2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5