Wuj walczył o Polskę z bolszewikami, dziś siostrzeniec toczy walkę o swoje jezioro

2009-04-23 00:00:00

Stary trabant, żuk, sterty zużytych opon, żużel, cegły, dachówki — długo by wyliczać, co sąsiedzi podrzucili Stefanowi Rogowskiemu na jego działkę we wsi Sąpłaty. Mieszkaniec Olsztyna dostał ją za mienie utracone po wojnie. Jest na niej małe jeziorko. Miał tu być jego cichy kąt na ziemi. Ot taki, żeby ptaków posłuchać, ryby połowić. Tyle że ptaków nie ma, bo ktoś wyciął krzewy i drzewa. Ryb też nie ma jak łapać, bo jeziorko zamieniło się w szambo.

Stefan Rogowski, emeryt z Olsztyna, dostał czterohektarowe jeziorko we wsi Sąpłaty koło Szczytna w 2005 roku, jako odszkodowanie za mienie pozostawione przez jego rodzinę na wschodzie.


— Mój wuj za zasługi wojenne w wojnie z bolszewikami dostał spłachetek ziemi pod Łuckiem — opowiada Rogowski. — Po wojnie żona wuja przepisała majątek na mnie. W zamian za ziemię pozostawioną na wschodzie dostałem od rządu odszkodowanie, czyli niewielkie jeziorko i skrawek ziemi przylegający do do jego brzegów. Cieszyłem się, bo to był uroczy skrawek ziemi. Czyściutko, tylko woda, trzciny i drzewa. Myślałem sobie, że będę tu ryby łowił.


Idylla Stefana Rogowskiego skończyła się po roku. Sąsiedzi zaczęli wyrzucać nad brzeg jeziora wszystko, co im było zbędne w ich domach. Powycinali drzewa i krzaki. Jeden z nich przekopał rów do stawów, spuszcza nim ścieki. Raj zamienił się w piekło.

— Proszę popatrzeć — Rogowski wskazuje południowy brzeg swojego jeziorka. — Tu przyjechali spycharką, przewrócili drzewa i urządzili sobie parking dla samochodów. Cały czas proszę, żeby nic nie robili na moim terenie, ale oni swoje. Ale to nic w porównaniu z tym, co dzieje się na zachodnim brzegu mojej działki. Tam nawet trudno się dostać, bo właściciele okolicznych posesji pogrodzili się na mojej ziemi aż do brzegów jeziora.
Ale te płoty to, zdaniem Rogowskiego, drobiazg. Znacznie bardziej denerwuje go trabant stojący w trzcinach i tuż obok niego pordzewiały wrak żuka. — Są tu jeszcze sterty zużytych opon, żużel, cegły, dachówki, wraki starych rowerów wodnych i kajaki — wylicza Rogowski. —Już rok temu mówiłem właścicielowi tych rzeczy, żeby je zabrał, ale jak grochem o ścianę.


— Zabiorę je, ale jak pan widzi, jest tego tak dużo, że to nie stanie się ot tak, w ciągu minut — mówi właściciel śmieci. — W ciągu dwóch tygodni sprzątnę do czysta i zagrabię — obiecuje.

Znacznie mniej skłonny do ugody był kolejny sąsiad pana Stefana, który ma kilkadziesiąt metrów od jeziora oborę i stawy rybne. Właściciel jeziora oskarża sąsiada o samowolne przekopanie rowu przez jego ziemię, a przy okazji o wycięcie nadbrzeżnych drzew i krzaków. Rowem, zdaniem Rogowskiego, płyną do jeziorka ścieki z obory i woda ze stawów.

— Czemu ściął pan drzewa i wykopał kanał? — pytał wczoraj Rogowski właściciela stawów.
— To nie kanał, tylko rów melioracyjny i nie jest na pańskiej, tylko na mojej ziemi — odpowiadał pan Tomasz, syn właściciela posesji, na której są stawy.
— Przecież ja mam papiery! — ripostował Rogowski. — A panu nie wolno bez mojej zgody odprowadzać nic do jeziora.

— Mam co do tego wątpliwości — stwierdził pan Tomasz. — Kanał istniał przed pana przybyciem i zawsze zbierał wody z okolicznych pól. Właściciel ziemski się znalazł... — parsknął oburzony. — I wynocha z mojej ziemi, bo policję wezwę!

Rogowski nigdy nie prosił policji o pomoc. — Zawsze starałem się żyć w zgodzie z sąsiadami, ale tu tak się nie da — mówi zrezygnowany. — Zanim dostałem jezioro, Agencja Nieruchomości Rolnych próbowała je sprzedać mieszkańcowi Warszawy. Zapłacił nawet zaliczkę, ale jak zobaczył, co tu się dzieje, to zrezygnował z gruntu i nie żądał nawet zwrotu zaliczki. Teraz mu się nie dziwię.


Gdy Stefan Rogowski zrozumiał, że nie dogada się z właścicielami, zmienił taktykę. Wysłał pismo do Wojewódzkiego Inspektoratu Ochrony Środowiska z prośbą o interwencję. Niestety, WIOŚ stwierdził, że śmieci na działce Rogowskiego to nie ich sprawa. — O porządek na posesji powinien dbać właściciel — mówi Sabina Kirson, zastępca wojewódzkiego inspektora ochrony środowiska w Olsztynie. — Dopilnować tego powinien urząd gminy i wójt, który powinien zbadać całą sprawę.

Rogowski o sprawie powiadomił Urząd Gminy w Dźwierzutach miesiąc temu. — Może i mogliśmy w tej sprawie zareagować szybciej, ale mamy teraz natłok pracy związany z pozyskiwaniem unijnych pieniędzy i nie ma ludzi, którzy mogliby tam pojechać — mówi Tadeusz Frączek, wójt gminy Dźwierzuty. — Z tego, co wiem, na razie nie ma tam kamieni granicznych wyznaczających obszar działki Rogowskiego. Jak tylko się pojawią, w ciągu kilku dni wyślemy tam komisję do zbadania sprawy.
Mariusz Jaźwiński



Mariusz Jaźwiński

m.jazwinski@gazetaolsztynska.pl
Uwaga! To jest archiwalny artykuł. Może zawierać niaktualne informacje.
Tagi: rogowski
2001-2025 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 7B