Smierć dziecka jest największą tragedią...
2023-11-01 19:45:28(ost. akt: 2023-11-01 20:01:43)
Zdarza się, że upragnione dziecko odchodzi niezapowiedzianie. Nieprawdą jest, że kobieta, która poroni w 8 tygodniu, cierpi mniej od tej, która straci dziecko w wieku 30 lat. Bo czy jest dobry czas na odejście ukochanej dla nas osoby? Serce matki po takiej stracie krwawi najbardziej…
Dwa razy byłam w ciąży. Niestety, w pierwszym trymestrze poroniłam. Trafiłam do szpitala w Szczytnie, wykonano mi zabieg i położono na sali, w której inne kobiety w zaawansowanych ciążach czekały na rozwiązanie. Z żalu płakałam w poduszkę — opowiada pani Aneta z Olsztyna. — Rano obudziły mnie odgłosy maszyny, która bada serce płodu. Do dziś pamiętam, jak bardzo to przeżyłam. Jak można odrętwiałą z bólu kobietę, która straciła dziecko, położyć na jednej sali z kobietami, które szczęśliwe czekają na narodziny własnego dziecka? One z mężami czekały na szczęśliwe rozwiązanie, a ja zazdrościłam im każdego ruchu maleństwa w ich brzuchu. Czy to musiało spotkać moje dziecko? I dlaczego pozwala się patrzeć na szczęście innych w momencie kiedy człowiek traci sens życia? — żali się.
Takie pytania zadają osoby, które straciły dziecko. Przeróżne emocje, które w takich chwilach się pojawiają, są czymś zupełnie naturalnym. W końcu straciło się najbliższą i najukochańszą na świecie osobę.
Takie pytania zadają osoby, które straciły dziecko. Przeróżne emocje, które w takich chwilach się pojawiają, są czymś zupełnie naturalnym. W końcu straciło się najbliższą i najukochańszą na świecie osobę.
Strata dziecka boli najbardziej
— Starania o dzidzię zaczęliśmy kilka lat temu. Wszystko wydawało się takie proste — opowiada Joanna z Ostródy. — Zaplanowaliśmy, że to ten moment, by cieszyć się macierzyństwem i tulić do serca maluszka. Jednak los nie był dla nas łaskawy. Mijały miesiące, dziesiątki zrobionych testów, badania u lekarza, czy na pewno są zdrowi. I w końcu upragnione dwie kreski na teście. Ogromna radość, potwierdzenie lekarza, że wszystko przebiega prawidłowo. Trzy tygodnie później na ekranie monitora pani Joanna zobaczyła swoje wyczekiwane „szczęście”. Niestety mina lekarza nie wróżyła nic dobrego. — Powiedział, że serce dziecka nie bije i płód obumarł. Dał skierowanie na hormon ciąży, który potwierdził jego diagnozę. Szpital pamiętam jak przez mgłę. To był marzec, zabieg i rozpacz. Rano lekarz na obchodzie pyta, czemu płaczę. Odpowiadam, że właśnie straciłam dziecko, a on na to, że będzie kolejne i nie ma co ryczeć. Żadnego współczucia, rozmowy. Od dwóch lat leczę się na depresję, na widok każdego dziecka chce mi się wyć, mój mąż już tego nie wytrzymuje. A ja nie potrafię zapomnieć — dodaje kobieta.
— Starania o dzidzię zaczęliśmy kilka lat temu. Wszystko wydawało się takie proste — opowiada Joanna z Ostródy. — Zaplanowaliśmy, że to ten moment, by cieszyć się macierzyństwem i tulić do serca maluszka. Jednak los nie był dla nas łaskawy. Mijały miesiące, dziesiątki zrobionych testów, badania u lekarza, czy na pewno są zdrowi. I w końcu upragnione dwie kreski na teście. Ogromna radość, potwierdzenie lekarza, że wszystko przebiega prawidłowo. Trzy tygodnie później na ekranie monitora pani Joanna zobaczyła swoje wyczekiwane „szczęście”. Niestety mina lekarza nie wróżyła nic dobrego. — Powiedział, że serce dziecka nie bije i płód obumarł. Dał skierowanie na hormon ciąży, który potwierdził jego diagnozę. Szpital pamiętam jak przez mgłę. To był marzec, zabieg i rozpacz. Rano lekarz na obchodzie pyta, czemu płaczę. Odpowiadam, że właśnie straciłam dziecko, a on na to, że będzie kolejne i nie ma co ryczeć. Żadnego współczucia, rozmowy. Od dwóch lat leczę się na depresję, na widok każdego dziecka chce mi się wyć, mój mąż już tego nie wytrzymuje. A ja nie potrafię zapomnieć — dodaje kobieta.
Zrozpaczonych matek jest wiele
Kiedy kobieta rodzi zdrowe, śliczne dziecko, wszyscy są szczęśliwi, gratulują i zachwycają się noworodkiem. Mówią: „śliczny dzidziuś”, „słodkie maleństwo”, „kochany maluszek”. Gdy na świat przychodzi martwe dziecko, nagle wszystko zmienia się diametralnie. Matka ma urodzić płód i najlepiej o nic nie pytać, zapomnieć, wymazać z pamięci.
— Ja straciłam synka w 28 tygodniu ciąży — opowiada pani Anna ze Szczytna. — Ból jest niesamowity i choć minęło już 7 lat, wciąż boli. Najgorszy w tej stracie jest fakt, iż nikt nie porozmawiał ze mną po porodzie o synku. Nie pozwolono mi go zobaczyć i się z nim pożegnać. Lekarze chyba nie zdają sobie sprawy z psychicznego stanu mamy rodzącej martwe dziecko. Przecież ja w tym momencie nie wiedziałam, co mam robić, nawet teraz po tylu latach mam żal do siebie, że nie walczyłam, żeby zobaczyć maluszka i się z nim pożegnać. Byłam tak słaba psychicznie, że nawet mąż bał się mnie zabrać na pogrzeb. Po pogrzebie dzień w dzień siedziałam na cmentarzu i dopiero tam zobaczyłam, ile nieszczęśliwych kobiet chodzi po tym świecie. Mam nadzieję, że wreszcie ktoś zrozumie, jak ważna jest pomoc psychologa i „normalnego ludzkiego” lekarza przy tak trudnej sytuacji w życiu, jakim jest utrata kochanego dziecka — twierdzi zrozpaczona matka.
Kiedy kobieta rodzi zdrowe, śliczne dziecko, wszyscy są szczęśliwi, gratulują i zachwycają się noworodkiem. Mówią: „śliczny dzidziuś”, „słodkie maleństwo”, „kochany maluszek”. Gdy na świat przychodzi martwe dziecko, nagle wszystko zmienia się diametralnie. Matka ma urodzić płód i najlepiej o nic nie pytać, zapomnieć, wymazać z pamięci.
— Ja straciłam synka w 28 tygodniu ciąży — opowiada pani Anna ze Szczytna. — Ból jest niesamowity i choć minęło już 7 lat, wciąż boli. Najgorszy w tej stracie jest fakt, iż nikt nie porozmawiał ze mną po porodzie o synku. Nie pozwolono mi go zobaczyć i się z nim pożegnać. Lekarze chyba nie zdają sobie sprawy z psychicznego stanu mamy rodzącej martwe dziecko. Przecież ja w tym momencie nie wiedziałam, co mam robić, nawet teraz po tylu latach mam żal do siebie, że nie walczyłam, żeby zobaczyć maluszka i się z nim pożegnać. Byłam tak słaba psychicznie, że nawet mąż bał się mnie zabrać na pogrzeb. Po pogrzebie dzień w dzień siedziałam na cmentarzu i dopiero tam zobaczyłam, ile nieszczęśliwych kobiet chodzi po tym świecie. Mam nadzieję, że wreszcie ktoś zrozumie, jak ważna jest pomoc psychologa i „normalnego ludzkiego” lekarza przy tak trudnej sytuacji w życiu, jakim jest utrata kochanego dziecka — twierdzi zrozpaczona matka.
Rana, która się nie goi
Poczucie straty nie zależy od wieku dziecka oraz faktu, czy się narodziło. Ogromna część kobiet roniących nawet bardzo wczesne ciąże przeżywa emocje zbliżone do tych będących udziałem rodziców tracących dziecko po urodzeniu. To, co w rozumieniu medycznym jest obumarciem lub utratą ciąży, dla matki często jest stratą dziecka. Niestety, bardzo często w tej trudnej sytuacji kobieta jest pozostawiona sama. Personel medyczny nie zawsze potrafi pomóc, często zaś, niestety, dodatkowo rani wypowiedziami lub postawą. Rodzina, bliscy nie potrafią zrozumieć, co czuje osierocona matka. Poronienie bez względu na czas trwania ciąży jest stratą dziecka oraz związanych z nim nadziei i marzeń, dlatego kobieta dotknięta tą osobistą tragedią tak silnie to przeżywa. Może warto byłoby traktować takie pacjentki nie jak kolejną "sztukę" na oddziale, ale jak człowieka, który właśnie stracił kogoś bardzo bliskiego. Może czasem warto zamknąć usta i nie wypowiadać standardowej formułki "lepiej, że tak się stało niż miałoby się urodzić chore". Ból fizyczny mija, ale ten w sercu zostaje na długo.
Śmierć dziecka to tragedia zarówno dla jego matki, jak i ojca, chociaż każda ze stron przeżywa stratę w inny sposób.
— Mój syn zmarł na zawał w wieku 39 lat. Nagle... — wspomina pani Danuta. — To był szok. Artur nigdy nie chorował, był okazem zdrowia, uprawiał sport. I nagle odbieram telefon, że nie żyje. Czas pogrzebu i pierwsze miesiące pamiętam jak przez mgłę. Czasem jeszcze wmawiam sobie, że o żyje. Nie lubię chodzić na cmentarz, nie pogodziłam się do dziś z jego śmiercią. Rodzice nie powinni żegnać swoich dzieci... W sercu ból jest nie do zniesienia To taka rana, która nigdy się nie goi.
Poczucie straty nie zależy od wieku dziecka oraz faktu, czy się narodziło. Ogromna część kobiet roniących nawet bardzo wczesne ciąże przeżywa emocje zbliżone do tych będących udziałem rodziców tracących dziecko po urodzeniu. To, co w rozumieniu medycznym jest obumarciem lub utratą ciąży, dla matki często jest stratą dziecka. Niestety, bardzo często w tej trudnej sytuacji kobieta jest pozostawiona sama. Personel medyczny nie zawsze potrafi pomóc, często zaś, niestety, dodatkowo rani wypowiedziami lub postawą. Rodzina, bliscy nie potrafią zrozumieć, co czuje osierocona matka. Poronienie bez względu na czas trwania ciąży jest stratą dziecka oraz związanych z nim nadziei i marzeń, dlatego kobieta dotknięta tą osobistą tragedią tak silnie to przeżywa. Może warto byłoby traktować takie pacjentki nie jak kolejną "sztukę" na oddziale, ale jak człowieka, który właśnie stracił kogoś bardzo bliskiego. Może czasem warto zamknąć usta i nie wypowiadać standardowej formułki "lepiej, że tak się stało niż miałoby się urodzić chore". Ból fizyczny mija, ale ten w sercu zostaje na długo.
Śmierć dziecka to tragedia zarówno dla jego matki, jak i ojca, chociaż każda ze stron przeżywa stratę w inny sposób.
— Mój syn zmarł na zawał w wieku 39 lat. Nagle... — wspomina pani Danuta. — To był szok. Artur nigdy nie chorował, był okazem zdrowia, uprawiał sport. I nagle odbieram telefon, że nie żyje. Czas pogrzebu i pierwsze miesiące pamiętam jak przez mgłę. Czasem jeszcze wmawiam sobie, że o żyje. Nie lubię chodzić na cmentarz, nie pogodziłam się do dziś z jego śmiercią. Rodzice nie powinni żegnać swoich dzieci... W sercu ból jest nie do zniesienia To taka rana, która nigdy się nie goi.
Spotkamy się tam na górze...
Śmierć dziecka jest zawsze tragedią. Podjęcie decyzji o oddaniu jego narządów, wiążę się z ogromną traumą. Pani Teresa wie, że gdzieś w świecie są osoby, które dzięki jej synowi mogą żyć...
— Gdzieś w Anglii żyją osoby, które mają serce, nerki i inne narządy mojego syna — płacze pani Teresa. — Syn miał wypadek w Anglii. Lekarze powiedzieli, że nie ma szans na przeżycie, ale dzięki jego narządom inni ludzie mogą żyć. Pociesza mnie myśl, że on tak naprawdę nie umarł... Urnę z prochami syna przywiozłam do kraju. Odwiedzam go codziennie, zapalam znicze i patrzę na jego zdjęcie. Wierzę, że kiedy przyjdzie czas spotkamy się tam na górze... W każdym kącie mieszkania napotykam się na drobiazgi pozostawione czy też podarowane mi przez syna. I choć minął już ponad rok, trudno mi pogodzić się ze śmiercią syna. Świadomość, że Darek uratował innych ludzi daje mi siłę. Sama też wyraziłam zgodę na pobranie narządów. Noszę ją zawsze w portfelu.
Śmierć dziecka jest zawsze tragedią. Podjęcie decyzji o oddaniu jego narządów, wiążę się z ogromną traumą. Pani Teresa wie, że gdzieś w świecie są osoby, które dzięki jej synowi mogą żyć...
— Gdzieś w Anglii żyją osoby, które mają serce, nerki i inne narządy mojego syna — płacze pani Teresa. — Syn miał wypadek w Anglii. Lekarze powiedzieli, że nie ma szans na przeżycie, ale dzięki jego narządom inni ludzie mogą żyć. Pociesza mnie myśl, że on tak naprawdę nie umarł... Urnę z prochami syna przywiozłam do kraju. Odwiedzam go codziennie, zapalam znicze i patrzę na jego zdjęcie. Wierzę, że kiedy przyjdzie czas spotkamy się tam na górze... W każdym kącie mieszkania napotykam się na drobiazgi pozostawione czy też podarowane mi przez syna. I choć minął już ponad rok, trudno mi pogodzić się ze śmiercią syna. Świadomość, że Darek uratował innych ludzi daje mi siłę. Sama też wyraziłam zgodę na pobranie narządów. Noszę ją zawsze w portfelu.
Komentarze (0) pokaż wszystkie komentarze w serwisie
Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.
Zaloguj się lub wejdź przez