Śmierć dziecka to najgorsze co może spotkać rodziców

2021-10-17 18:25:42(ost. akt: 2021-10-17 18:34:01)

Autor zdjęcia: Pixabay

Każdego roku w Polsce dochodzi do ok. 40 000 samoistnych poronień i 2 000 martwych narodzin. Statystyki wskazują, że około 10–15% wszystkich ciąż kończy się poronieniem, z czego do 80% poronień dochodzi w pierwszym trymestrze ciąży. To dramatyczne przeżycie dla rodziców i całej rodziny. Świat staje do góry nogami i wszystko ulega przewartościowaniu...
Wybraliśmy już imię dla maleństwa
Ania ma 28 lat, a jej mąż Radek 31 lat. Małżeństwem są od 5 lat. Pracują, dwa lata temu kupili mieszkanie. Do pełni szczęścia brakowało im już tylko dziecka. Postanowili nie zwlekać i zaczęli starania o potomstwo. Kiedy po 4 miesiącach na teście ciążowym zobaczyli upragnione dwie kreski byli bardzo szczęśliwi.
— Kiedy kobieta dowiaduje się, że jest w ciąży, uświadamia sobie istnienie swojego dziecka — mówi pani Ania. — Tak też było w naszym przypadku. Od pierwszych chwil wyobrażaliśmy sobie nasze dziecko: jego płeć, wygląd i różne sytuacje z nim związane. W miarę rozwoju ciąży coraz bardziej przywiązywaliśmy się do swojego maleństwa. Rozmawialiśmy z nim i pokochaliśmy całym sercem. Oczekując na dziecko, przygotowaliśmy się do roli rodzica. Dużo czytaliśmy, rozmawialiśmy z naszymi rodzicami i ze znajomymi, którzy mają swoje potomstwo. Na wizyty u ginekologa chodziliśmy razem. Pokochaliśmy tę malutką fasolkę, która się we mnie rozwijała. Lekarz mówił, że wszystko jest w porządku. Termin porodu miałam wyznaczony na czerwiec 2020 roku. Byliśmy szczęśliwi i nie braliśmy pod uwagę złego scenariusza - poronienia. Zakładaliśmy, że ciąża zakończy się szczęśliwie. Synek miał mieć na imię Michałek, jeśli urodziłaby się córka, to mieliśmy ją nazwać Emilka.
Pani Ania chodziła regularnie na badania, czuła się bardzo dobrze. Postanowiła pracować do 6 miesiąca ciąży, a potem iść na zwolnienie lekarskie. Praca w biurze nie zagrażała ciąży. Małżonkowie chodzili na spacery, dbali o dietę i z radością obserwowali rosnący brzuch.
— To był już 4 miesiąc, kiedy obudziłam się w nocy z bólem brzucha — wspomina pani Ania. — Wstałam z łóżka i zobaczyłam krew spływającą po nogach. Zaczęłam krzyczeć, mąż natychmiast zawiózł mnie do szpitala. Niestety, ciąży nie udało się uratować. Poronienie samoistne. Cały czas płakałam. W szpitalu byłam sama, bo w czasie pandemii mąż nie mógł być przy mnie. Kiedy wróciłam do domu nie chciałam żyć, nikogo widzieć. Brałam leki i spałam. Do dziś nie pogodziłam się ze stratą dziecka. Znajomi mówią, że jesteśmy młodzi, że kolejnym razem się uda. Ja jednak nie potrafię zapomnieć. Mój ginekolog mówi, że możemy już zacząć się starać o dziecko, jednak na samą myśl paraliżuje mnie strach, że z kolejną ciążą mogłoby być coś nie tak. Bardzo pragnę dziecka, ale nie jestem na to jeszcze gotowa.

Czas tylko zabliźnił rany
Małżeństwem są od 17 lat, mają 3 dzieci: Alicję, Krzysia i Olafa. Iwona ( l. 37) i Sebastian ( l. 41) to zgodne i szczęśliwe małżeństwo. Pracują, wychowują dzieci, dbają o dom, mają swoje pasje i marzenia. Byli młodymi ludźmi, kiedy ślubowali sobie miłość w kościele. Iwona była już w ciąży. Chodzili ze sobą od 3 lat, cieszyli się, że zostaną rodzicami.
— Kochaliśmy się bardzo, więc zarówno ślub, jak i ciąża były dla nas przypieczętowaniem miłości — mówi pani Iwona. — Pamiętam, że w czasie naszej przysięgi małżeńskiej zgasł płomień świecy na ołtarzu. W trakcie wesela ktoś powiedział, że to zły znak. Nie wierzyłam. Dwa tygodnie później zaczęłam krwawić. Poroniłam. Po zabiegu wyłyżeczkowania położono mnie w sali razem z kobietami w 9. miesiącu, oczekującymi na poród zdrowych dzieci. Chciałam pochować swoje dziecko. Powiedziałam o tym lekarzowi, ale on tylko wzruszył ramionami i odpowiedział, że "tu nie ma żadnego dziecka" i że to była "tkanka macicy", którą się "utylizuje". Załamałam się. Nie przyszedł do mnie ani psycholog, ani kapelan. Wyszłam ze szpitala następnego dnia. Nie było żadnego pogrzebu. Była rozpacz.
Po miesiącu pobytu w domu i brania garściami leków uspokajających Iwona postanowiła porozmawiać z księdzem. Udała się do niego, bo nie potrafiła zrozumieć, dlaczego nie mogła pochować swojego dziecka.
— Nie chciałam żyć, bo nie widziałam sensu. Czułam w sobie ogromną pustkę — wspomina. — Ciągle myślałam o tym, że mojego dziecka już nie ma. Odruchowo dotykałam swojego brzucha, a on był pusty. Dla mnie to nie była tkanka macicy, ale człowiek, na którego przyjście czekaliśmy, który miał już miejsce w myślach całej rodziny i przyjaciół. Rozmowa z księdzem trochę ukoiła mój ból. Poradził mi, żebym na zaniedbanym pustym grobie posprzątała, zapaliła znicz. To zapomniane miejsce stało się symbolicznym grobem mojego dziecka. Do dziś się nim opiekuję, choć minęło 7 lat. Kiedy jest mi smutno i źle zawsze tam przychodzę. 27 października, w każdą rocznicę śmierci naszego maleństwa zamawiamy mszę świętą. Idę też na cmentarz. Mijają lata, a ja wciąż pamiętam ból i swoją rozpacz. Czas zabliźnił tylko rany. Po 4 latach urodziłam zdrową córkę, potem na świecie pojawiła się, bez żadnych komplikacji, kolejna dwójka. Jednak zawsze w moim sercu jest czwarte dziecko, mój aniołek. I kawałek mojego serca wciąż krwawi, że nie było mi dane tulić go, kochać. Matka nie zapomina do końca życia.
Obrazek w tresci

Ignaś urodził się martwy
Magdalena z Piotrem z niecierpliwością czekali na rozwiązanie. Małżeństwem byli od 3 lat, oboje po 30-tce. Jeden z pokojów pomalowali na niebiesko, czekały w nim już zabawki, łóżeczko i ubranka dla dziecka. Wiedzieli, że urodzi się chłopiec. Termin porodu był przewidziany na początek maja.
— To był 26 tydzień ciąży. Kilka dni wcześniej byłam na badaniach kontrolnych i wszystko było w porządku — wspomina. — Jednak od dwóch dni czułam się jakoś dziwnie, pobolewał mnie brzuch i nie czułam ruchów dziecka. W szpitalu, po badaniu okazało się, że dziecko nie żyje. Modliłam się, by to wszystko było złym snem. Niczego mi nie oszczędzono. Młody lekarz, stwierdził patrząc beznamiętnie w monitor USG, że dziecko jest martwe i muszę rodzić siłami natury. Kazał mi wrócić na salę, gdzie pozostałe matki przytulały nowo narodzone dzieci. Przerażona, patrzyłam na swoje piersi nabrzmiałe od mleka, które czekały na dziecko... Głaskałam swój brzuch i myślałam, że za chwilę okaże się, że to pomyłka. Urodziłam swoje martwe dziecko. Pozwolono mi się do niego przytulić. Jego drobne ciałko było takie ciepłe. Czekałam, że zacznie płakać, że otworzy oczy, ale nic takiego się nie wydarzyło. Zabrano dziecko, a ja pogrążyłam się w rozpaczy.
Po wyjściu ze szpitala, mąż Magdaleny zorganizował pogrzeb. W otoczeniu najbliższej rodziny musieli złożyć do grobu swoje dziecko. Długo nie potrafili o tym rozmawiać, chodzili na wizyty do psychologa. Po trzech latach postanowili rozpocząć starania o dziecko.
— Urodziłam zdrową córkę. Zuzia to nasze oczko w głowie. Nigdy jednak nie zapominam, że był też Ignaś — mówi pani Magda. — Kiedy patrzę na Zuzę to wyobrażam sobie, że Ignaś mógłby bawić się z nią, że właśnie poszedłby do pierwszej klasy. Powstrzymuję łzy, bo tyle się słyszy o mordowanych dzieciach. A człowiek chciałby, żeby jego dziecko żyło...

Prawa kobiety po poronieniu lub urodzeniu martwego dziecka:
- Prawo do rejestracji dziecka w Urzędzie Stanu Cywilnego niezależnie od czasu zakończenia ciąży. Szpital wystawia tzw. pisemne zgłoszenie urodzenia dziecka, a w USC otrzymasz skrócony akt urodzenia dziecka z adnotacją, że urodziło się martwe.
- Prawo do urlopu macierzyńskiego (lub zasiłku macierzyńskiego, jeśli przebywasz na urlopie wychowawczym). W przypadku narodzin martwego dziecka kobiecie przysługuje 8 tygodni urlopu. W pracy należy przedstawić skrócony odpis aktu urodzenia dziecka.
- Prawo do pochowania dziecka, jego ciała lub szczątków, bez względu na czas zakończenia ciąży. Szpital wydaje wtedy kartę urodzenia martwego dziecka. Dokument ten potrzebny jest dla administracji cmentarza, aby pochować dziecko.
- Prawo do uzyskania zasiłku pogrzebowego - bez względu na czas zakończenia ciąży. W ZUS-ie należy przedstawić dokumenty potwierdzające prawo do świadczeń oraz akt zgonu (w przypadku poronienia akt urodzenia wraz z adnotacją, że dziecko urodziło się martwe jest równocześnie aktem zgonu).
- W szpitalu masz prawo do uzyskania wszelkich informacji.
- Jak każdy pacjent, masz prawo do uzyskania pełnej dokumentacji medycznej.


Joanna Karzyńska

Komentarze (1) pokaż wszystkie komentarze w serwisie

Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.

Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych

Zaloguj się lub wejdź przez FB

  1. Dorota #3078072 17 paź 2021 21:16

    Psychologowie alienacje rodzicielską porównują właśnie do utraty dziecka. Piszą że oboje rodzice na równi cierpią psychicznie i emocjonalnie, różnią się tylko w sposobie przeżywania tego czasu. Alienacja rodzicielska to bardzo duży i częsty problem polskich rodzin. Coraz częściej się zdarza że jeżeli kobieta samotnie wychowuje dzieci to wcale nie oznacza to że ojciec dzieci nie chcę ich współwychowywać, ale najczęściej nie może bo matka mu na to nie pozwala. A wszystkim w okół głosi że jest sama, że jest jej ciężko i wzbudza litość. Lata do mopsu po socjal... A system chętnie wspiera alimenciary.

    Ocena komentarza: warty uwagi (2) odpowiedz na ten komentarz

2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5