W życiu musiałam podejmować trudne decyzje

2021-08-15 11:21:12(ost. akt: 2021-08-15 11:29:57)

Autor zdjęcia: Pixabay

Nie miała w życiu łatwo, ale nigdy się nie załamywała. Największym szczęściem w jej życiu były dzieci, to one nadawały mu sens. Miłość przyszła dość późno i trwała krótko. Jednak te wszystkie przeżycia dają pani Basi siłę, by walczyć o siebie i swoje marzenia. By móc być szczęśliwą.
Pani Barbara ma 73 lata, a za sobą wiele trudnych chwil, które sprawiły, że ta drobna i skromna kobieta jest silna. Nie miała w życiu łatwo. Kiedy miała 6 lat, zmarła jej mama, ojciec pracował w polu całymi dniami, więc dziewczynka musiała szybko nauczyć się samodzielności. Dwa lata później w ich domu pojawiła się kobieta.

— Ojciec kazał nazywać ją mamą. Początkowo była dla mnie dobra, plotła mi warkocze, śpiewała piosenki i wspólnie przygotowywałyśmy potrawy — opowiada pani Barbara. — Niestety kiedy na świecie pojawiły się bliźniaki, przestałam być jej córeczką. Nie było już wspólnego spędzania czasu, w zamian musiałam pracować w polu, opiekować się braćmi i sprzątać. Miałam jakieś 11 lat, a pracowałam jak dorosły człowiek. Wieczorami byłam tak zmęczona, że nie miałam siły odrobić lekcje, więc moje oceny były bardzo słabe. Nie cierpiałam głodu, ale czułam się jak służąca.

W wieku 18 lat pani Basia wyszła za mąż. To ojciec za namową swojej żony postanowił wydać córkę za syna sąsiadów. Pan Marian był starszy od niej o 13 lat.
— Nie był złym człowiekiem, ale też nie znał żadnych uczuć. Żona miała być gospodynią w domu, urodzić dzieci, prać, sprzątać i gotować. Najlepiej też, żeby nie miała swojego zdania i robiła to co jej się każe — opowiada pani Basia. — Jak każda młoda dziewczyna marzyłam o miłości, jednak nigdy nie poznałam jej smaku w małżeństwie. Przez wiele lat żyłam tak jak mąż chciał: zajmowałam się domem, urodziłam czwórkę dzieci, opiekowałam się zwierzętami. Wszystko wykonywałam jak robot. Jedyną radością były moje dzieci. Kochałam je ponad wszystko. Dbałam o ich wykształcenie i o to, by byli dobrymi ludźmi. Przez prawie 40 lat żyłam nie patrząc na siebie, żyłam dla innych. Ważne były ich potrzeby, ja byłam gotowa o każdej porze dnia i nocy nieść im pomoc. Nie myślałam nigdy o sobie, nie chodziłam do fryzjera czy kosmetyczki, każdy grosz oszczędzałam dla dzieci. Kiedy wszystkie się usamodzielniły, założyły swoje rodziny zostałam z mężem sama w domu.

Dwójka ludzi, która przeżyła wspólnie prawie 40 lat, w pustym domu nie potrafiła się odnaleźć. Coraz częściej między małżonkami wybuchały kłótnie z byle powodu.
— Okazało się, że po tylu latach spędzonych razem mamy całkowicie różne charaktery, inne spojrzenie na świat i inne potrzeby — mówi pani Basia. — Marian miał 72 lata, ja 59, kiedy zostaliśmy sami w domu. Nie potrafiliśmy ze sobą rozmawiać, wszystko w jego zachowaniu mnie drażniło, przeszkadzało. Jemu też... Zrozumiałam, że tak dalej nie chcę żyć. Marzyły mi się podróże po Polsce, pójście do teatru, bo nigdy w nim nie byłam. Mąż uważał, że na stare lata zdurniałam. A ja po prostu chciałam nadrobić czas młodości.

Pani Barbara zdecydowała się na rozwód. Rozmawiała z dziećmi, potem poszła do adwokata. Chciała spokojnego rozstania bez orzekania o winie. Mąż zgodził się na te warunki. Po sprzedaży części ziemi kobieta miała kupić sobie mieszkanie w bloku. Do sprawy rozwodowej nigdy jednak nie doszło, bo okazało się, że pan Marian choruje na nowotwór.
— Mimo wszystko nie mogłam go zostawić w takiej trudnej sytuacji — tłumaczy pani Basia. — Przez prawie dwa lata opiekowałam się mężem. W tych trudnych chwilach bardzo się do siebie zbliżyliśmy. Potrafiliśmy rozmawiać godzinami o życiu, wspominaliśmy czas, kiedy dzieci były małe... Tak naprawdę poznaliśmy się na nowo i zakochaliśmy się w sobie. To była prawdziwa miłość, której wcześniej nie zaznałam. Marian nie bał się śmierci, wiedział, że umrze. W chwili odejścia trzymałam go za rękę i tuliłam. Łzy płynęły mi po twarzy, a ja żegnałam się z miłością mojego życia... Dziękowałam Bogu za wszystko, co otrzymałam, za dzieci, a w szczególności za te dwa ostatnie lata.
Obrazek w tresci

Po śmierci pana Mariana pani Barbara postanowiła oddać dom najmłodszemu synowi i wyprowadzić się do miasta. Chciała spełniać swoje marzenia i zobaczyć po raz pierwszy polskie morze.
— Kiedy po raz pierwszy poczułam morską wodę pod stopami i zaczęłam oddychać morskim powietrzem, aż się rozpłakałam — opowiada. — Może dla kogoś to normalne, ale ja pierwszy raz poczułam się wolna, szczęśliwa i spełniona. Dziś wiem, że mogę spełniać swoje marzenia, że czas, który mi pozostał, muszę dobrze wykorzystać. Brakuje mi bardzo Mariana, i choć minęło już kilka lat, jednak gdziekolwiek jestem, czuję jego obecność. Wiem, że jest szczęśliwy, że robię to, co kocham, to o czym marzyłam od lat. Szkoda, że nie dane nam było razem podróżować. Mam grono koleżanek, z którymi planujemy sobie wyjazdy, chodzimy do teatru, kina a czasem do kawiarni. Cieszę się z małych rzeczy: byłam u fryzjera, mam pomalowane paznokcie, byłam już też w SPA. Nauczyłam się żyć chwilą. Nie rozpamiętuję przeszłości, idę do przodu i cieszę się każdym dniem, który jest mi dany.
Joanna Karzyńska

Komentarze (2) pokaż wszystkie komentarze w serwisie

Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.

Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych

Zaloguj się lub wejdź przez FB

  1. AtoJa #3072995 16 sie 2021 19:44

    Pod każdym względem piękna z pani kobieta.

    Ocena komentarza: warty uwagi (5) odpowiedz na ten komentarz

  2. nikt #3072931 16 sie 2021 08:45

    Wolność po 40-stu latach ! Brawo Pani Barbaro ,tak trzymać !Jeszcze dużo szczęśliwych chwil przed Panią !

    Ocena komentarza: warty uwagi (5) odpowiedz na ten komentarz

2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5